Najpierw wypadek, później wojna, teraz polska liga. Jak mistrz olimpijski wylądował w Mławie

Po wypadku samochodowym miał nie chodzić. Później zdobył z kadrą Ukrainy trzy medale na paraolimpiadzie. Z powodu wojny uciekł z kraju. Zatrudnił go polski klub.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Kostiantyn Symaszko Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Kostiantyn Symaszko
Kostiantyn Symaszko spakował rzeczy żony i syna następnego dnia po tym, jak Rosjanie zbombardowali jego rodzinne miasto - Nikopol. Zatrzymali się w Mławie u znajomych. Miesiąc temu bramkarz przyszedł na treningi drużyny rezerw beniaminka trzeciej ligi piłkarskiej. Mławianka II Mława występuje na najniższym poziomie rozgrywkowym w Polsce: w B-Klasie.

- Od razu zobaczyłem, że Kostiantyn miał do czynienia z piłką na wyższym poziomie. Gdy więc kontuzji doznał Piotrek Piotrowski z pierwszej drużyny, wzięliśmy Kostiantyna - opowiada nam trener zespołu Piotr Rzepka, były reprezentant Polski.

Miał nie żyć

Symaszko ma 41 lat, grał w pierwszej i drugiej lidze ukraińskiej. Był też trenerem bramkarzy. Na początku kariery miał bardzo poważny wypadek, cudem uniknął śmierci.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramkarz nawet się nie ruszył. Gol "stadiony świata"!
- W 2002 roku razem z dyrektorem sportowym wracaliśmy samochodem z meczu - wspomina tamte traumatyczne chwile Symaszko. - Nasze auto nagle zostało zepchnięte z drogi przez inny pojazd i wpadliśmy do rowu - opowiada nam piłkarz. - Pamiętam moment, w którym odzyskałem przytomność. Leżałem na ziemi i nie mogłem się ruszyć. Chciałem się podnieść, wrzeszczałem, ale żadna część ciała mnie nie słuchała - mówi.
Lekarze nie dawali bramkarzowi większych szans na przeżycie. - W szpitalu usłyszałem, że są dwie opcje: albo nie przeżyję, albo już zawsze będę kaleką - przypomina sobie.

Ale piłkarz wiedział swoje. - Odpowiedziałem z uśmiechem: "Czas minie, a ja wrócę do piłki, zobaczycie". Lekarze patrzyli na mnie z politowaniem - opowiada.

Znowu w siebie uwierzył

Symaszko nie tylko przeżył, ale też wrócił do sportu. Mniej więcej rok spędził w szpitalu, rehabilitacja zajęła aż 3,5 roku! - Bardzo pomogła mi mama, była przy mnie każdego dnia. Najpierw musiałem nauczyć się od nowa chodzić, później biegać i tak stopniowo pokonywałem kolejne przeszkody - relacjonuje.

Po wyjściu ze szpitala musiał na nowo układać sobie życie. - Po powrocie do Nikopola, skąd pochodzę, wielu znajomych odwróciło się ode mnie - zaskakuje. Ale zawsze mocy dodawała mu piłka i rodzina. W domu czekał na niego ojciec z rodzeństwem, a później zgłosił się do Symaszki trener z lokalnej drużyny - Ełektrometałurha Nikopol. - Zaproponował, bym szkolił u nich bramkarzy. Po czasie zacząłem trenować z zespołem i znowu w siebie uwierzyłem - komentuje zawodnik.

Zadzwonił i został

Nie był to jednak koniec zwrotów akcji. Pewnego dnia Symaszko widział w telewizji mecz paraolimpijskiej reprezentacji Ukrainy. To rodzaj piłki siedmioosobowej, głównie dla graczy z porażeniem mózgowym. Mecz trwa dwa razy po 30 minut. Symaszko znalazł numer telefonu do trenera Owczarenki, zadzwonił i zgłosił się na testy do kadry. - Tak dostałem się do drużyny - opowiada.

I został medalistą igrzysk paraolimpijskich - z kadrą Ukrainy sięgnął po złoto w Pekinie (2008 r.) i Rio de Janeiro (2016 r.) oraz srebro w Londynie (2012 r.). Do tych sukcesów dołożył jeszcze trzykrotny tytuł mistrz świata i Europy. W tej dyscyplinie był też wielokrotnym mistrzem Ukrainy i został odznaczony trzema orderami za zasługi dla kraju - pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia.

- Szczególnie zapamiętałem finał w Pekinie. W pierwszych sekundach meczu, z podekscytowania i dużych emocji, zapomniałem, jak łapie się piłkę - śmieje się Symaszko. Medale z igrzysk przekazał do muzeum w swoim kraju.

- Doświadczyłem wielu pięknych chwil właśnie dzięki piłce. Nie żałuję niczego, co wydarzyło się w moim życiu - przyznaje. - Zawsze patrzyłem pozytywnie w przyszłość - dodaje.

Nie do pokonania, jak wpada w trans

Piotr Rzepka, trener Mławianki, tak właśnie odbiera zawodnika - jako człowieka charakternego. - Mówił, że zburzyli mu dom na wojnie, że stracił wszystko. Nie chciałem dopytywać, to delikatny temat. Jego życiorys pokazuje, że ciągle coś się działo, ale szczerze? Wygląda na szczęśliwego - opowiada nam szkoleniowiec trzecioligowca.

- Ma jedną rękę słabszą z powodu wypadku, ale na wstępie powiedział w klubie, by traktować go jak "normalnego" - przypomina Piotr Rzepka. - Tak też robimy i od razu zaznaczam: Kostiantyn naprawdę radzi sobie na boisku. Są momenty, że trudno mu gola strzelić na treningu, wpada w trans - opisuje.

- Przed treningami dużo ćwiczy indywidualnie. Pomaga też młodszym kolegom. Widać po nim obycie z międzynarodowym futbolem - charakteryzuje zawodnika szkoleniowiec.

A Piotr Rzepka wie, co mówi. Sam ma na koncie siedem występów w reprezentacji Polski, ponad dwieście meczów w ekstraklasie i siedmioletnią grę we Francji - między innymi w Bastii, Guingamp i Ajaccio.

Dalej ma ambicje

Pół roku temu inwazja Rosji na Ukrainę doświadczyła piłkarza po raz kolejny. - Nasze miasto zostało ostrzelane, musieliśmy uciekać - kontynuuje. - Przebywanie tam w czasie ataku było bardzo traumatycznym przeżyciem, zwłaszcza dla mojej rodziny. Pamiętam płacz syna, strach żony. Postanowiłem zabrać najbliższych w bezpieczne miejsce, choć cały czas bardzo martwię się o losy mojego kraju - opowiada.
Symaszko został włączony przez trenera do kadry pierwszej drużyny. Mławianka w zeszłym sezonie zrobiła awans z IV do III ligi. Nowy sezon też rozpoczęła udanie (traci dwa punkty do lidera). Symaszko na razie broni w rezerwach (w B-Klasie), ale ma ambicje na więcej.

- Zawsze stawiałem sobie wysokie cele i mimo że jestem już stary, nic się nie zmieniło - puszcza oko. - Trenerzy i zawodnicy Mławianki traktują mnie fantastycznie. Chce się odpłacić jak najlepszą grą - dodaje.

Drugi dom

Symaszko rozgląda się w Mławie za dodatkową pracą oprócz samej gry w piłkę. Sytuacja jest otwarta, rodzina zawodnika może zostać w Polsce dłużej. - Polska stała się moim drugim domem i jestem wam ogromnie wdzięczny za wszystko, co dla nas robicie - mówi. - Mława to spokojne, nowe i piękne miasto, bardzo dobrze się tu czujemy - kończy Kostiantyn Symaszko.

Głos z Indonezji: Takiej tragedii tu jeszcze nie było. Prezydent kraju wkroczył do akcji
Grzegorz Krychowiak jeszcze długo pogra w reprezentacji

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×