Polski król strzelców z mundialu wie, jak pokonać Argentynę. "Raz przeszkodził nam trener"

WP SportoweFakty / Robert Lewandowski, Grzegorz Lato
WP SportoweFakty / Robert Lewandowski, Grzegorz Lato

Polska dwukrotnie grała na mundialu z Argentyną. Mecze te pamięta Grzegorz Lato, który był bohaterem jednego z spotkań. - W pierwszym strzeliłem dwa gole, drugi przegraliśmy - mówi i podpowiada, co warto zrobić, żeby nie przegrać.

[b]

Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Po raz pierwszy zmierzył się pan z reprezentacją Argentyny podczas mistrzostw świata w 1974 roku i został pan bohaterem meczu. Strzelił pan dwa gole, a nasza reprezentacja pokonała rywali 3:2. [/b]

Grzegorz Lato, uczestnik trzech mundiali, król strzelców MŚŚ 1974, srebrny medalista MŚ 1974 i 1982: To był początek mistrzostw świata, a my rozpoczynaliśmy rywalizację w bardzo trudnej grupie. Awans mogły wywalczyć tylko dwie drużyny, w grupie mieliśmy Argentynę, Włochy i Haiti. Wszyscy byli przekonani, że z grupy wyjdą Argentyńczycy i Włosi. To udzieliło się zawodnikom tych drużyn, bo przed pierwszym meczem mundialu było widać, że są bardzo pewni siebie. Nas traktowali jak chłopców do bicia.

Dziś takie losowanie byłoby okrzyknięte grupą śmierci, a Polakom nie dawano by żadnych szans. Czy wtedy mieliście przekonanie, że pokonanie potęg jest możliwe?

Do dziś pamiętam słowa Kazimierza Górskiego, który w szatni przed meczem przekonywał nas, że Argentyńczycy to tacy sami ludzie jak my i śmiało możemy ich pokonać. To pokazuje, że choć byliśmy świadomi swoich możliwości, to nie czuliśmy się jeszcze równorzędnymi rywalami dla najlepszych. Ta reprezentacja była już jednak zaprawiona w bojach, bo przecież wcześniej sięgnęliśmy po złoty medal igrzysk olimpijskich, w 1973 roku pokonaliśmy Holendrów w meczu towarzyskim, a tydzień później zremisowaliśmy na Wembley z Anglikami. Wcześniej zresztą ograliśmy ich 2:0 w Chorzowie. Czuliśmy, że możemy to wygrać.

Jak wspomina pan tamto spotkanie?

Argentyńczycy patrzyli na nas z góry i od początku meczu byli pewni siebie. Tym lepiej smakowały bramki na samym początku meczu. Zanim się zorientowali, o co chodzi, my już prowadziliśmy 2:0. Najpierw ich bramkarz zderzył się z obrońcą i wypuścił piłkę pod moje nogi (była to 7. min meczu - przyp. red.), a dwie minuty później podałem do Szarmacha, który trafił do siatki. A jeszcze chwilę później Robert Gadocha trafił w słupek. Widziałem, że Argentyńczycy byli w szoku. W drugiej połowie zdążyli strzelić kontaktową bramkę, ale kilka minut później znów popełnili błąd. Pamiętam, że bramkarz podał piłkę do obrońcy w poprzek pola karnego, a ja to zobaczyłem i przeciąłem lot piłki. Skierowanie jej do bramki było formalnością (63. min meczu - przyp. red.). Potem jeszcze Argentyńczycy odpowiedzieli, ale nawet na moment nie straciliśmy kontroli nad spotkaniem.

ZOBACZ WIDEO: Na to muszą zwrócić uwagę Polacy. Tego elementu zabrakło w starciu z Meksykiem

Wielu ekspertów uważa, że to w tym meczu narodziła się legenda Orłów Górskiego, a zespół uwierzył, że jest w stanie powalczyć o najwyższe cele. No i zdobył wtedy trzecie miejsce na mundialu w Niemczech.

To zupełna nieprawda, bo ten zespół narodził się znacznie wcześniej, a na mistrzostwach świata byliśmy już na tyle dojrzali, że mogliśmy wygrywać z każdym zespołem na świecie. Wcześniej podobnym składem wygraliśmy igrzyska, ale Górski nie zakończył selekcji i potem zadbał o dopływ świeżej krwi z prowadzonej wcześniej przez siebie młodzieżówki. Dzięki temu cały czas była walka o miejsce w składzie i każdy musiał grać w każdym meczu na sto procent.

Po meczu z Argentyną w niemieckiej prasie ukazał się artykuł, który wskazywał, że u jednego z naszych zawodników wykryto zakazane substancje dopingujące. 

My o tej sprawie dowiedzieliśmy się w zasadzie już wtedy, gdy sprawa była już wyjaśniona. To była konfabulacja jednego z dziennikarzy Bild Zeitung, który chwilę później musiał nas za to przepraszać. Na końcu okazało się, że faktycznie na dopingu złapano jednego zawodnika, ale był nim reprezentant Haiti. Nas to zamieszanie nie zdekoncentrowało, bo od początku nie wierzyliśmy, że ktoś z nas mógłby brać doping. Spędziliśmy ze sobą sporo czasu i nikomu nie były w głowie takie sprawy.

Z tym mundialem i Argentyńczykami wiąże się jeszcze jedna przykra historia, czyli przyjęcie przez Roberta Gadochę 18 tysięcy dolarów od Argentyńczyków za granie z pełnym zaangażowaniem przeciwko Włochom. Ta sprawa do dziś wydaje się bardzo zagadkowa.

Wtedy, tam w Niemczech, nie mieliśmy pojęcia, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Sprawa wyszła na światło dzienne dopiero wiele lat później. W Meksyku grałem w klubie z piłkarzem tamtej argentyńskiej reprezentacji Rubenem Ayalą i to właśnie on mi wyjawił, że Argentyńczycy złożyli się na premię dla naszej drużyny. Wyszło to zupełnie przypadkowo, bo podczas zwykłej rozmowy po treningu. Wróciliśmy do tamtego meczu, a on bardzo mi dziękował za pomoc w awansie do drugiej rundy mundialu.

Od razu domyślił się pan, o co mu chodzi?

Nie musiałem, bo Argentyńczyk sam przyznał, że przecież dali nam pieniądze za zwycięstwo w kolejnym meczu i zdziwił się, że nic o tym nie wiem. Był przekonany, że zagraliśmy z takim zaangażowaniem dzięki ich "wsparciu". Argentyńczycy mieli zapewnione po osiem tysięcy dolarów premii za wyjście z grupy, a ich los zależał od wyniku naszego meczu z Włochami. Aby odpowiednio nas zmotywować, wymyślili sobie, że każdy da po tysiąc dolarów, a pieniądze przekażą nam. Problem w tym, że kasa nigdy do nas nie dotarła, a wszystko zatrzymał dla siebie pośrednik, nasz kolega Robert Gadocha. Z Włochami wygraliśmy 2:1 i razem z Argentyną wyszliśmy z grupie (o sprawie zrobiło się głośno w latach 90. i na początku 2000., w 2013 Gadocha raz zabrał głos i zaprzeczał; nie ma z nim kontaktu, podobno mieszka gdzieś w USA - przyp. red.).

Grzegorz Lato strzela gola na wagę srebrnego medalu MŚ 1974
Grzegorz Lato strzela gola na wagę srebrnego medalu MŚ 1974

Z tą samą reprezentacją zmierzyliście się zaledwie cztery lata później na mundialu w Argentynie. Faktycznie byli wtedy znacznie groźniejszą drużyną?

Przegraliśmy tamto spotkanie dość wyraźnie 2:0, a przez to mocno skomplikowaliśmy swoją sytuację w grupie. Mario Kempes był wtedy jednym z najlepszych piłkarzy świata, ale ta drużyna była w naszym zasięgu. Moim zdaniem, gdyby nie niepotrzebne zamieszanie wprowadzone przez Jacka Gmocha, to spokojnie wygralibyśmy ten mecz.

Co mam pan na myśli?

Gmoch uwielbiał taktyczne szachy, ale na tym mundialu wyraźnie przekombinował. Przed tym meczem posadził Jerzego Gorgonia na ławce, a zamiast niego na pozycji stopera ustawił Henryka Kasperczaka. Kilku innych zawodników zagrało na nie swoich pozycjach. Gmoch uważał bowiem, że Argentyńczycy świetnie grają dołem i dlatego musi dostosować nasze ustawienie pod ich taktykę. Gorgoń, który był potężny i słynął z gry głową, ponoć nie nadawał się na ten mecz. Ostatecznie to rozwaliło zespół i sprawiło, że zagraliśmy słaby mecz. O całym tym pomyśle najlepiej świadczy fakt, że pierwszego gola Kempes strzelił... głową po wrzutce w pole karne. To zresztą nie jedyny błąd, bo Gmoch wpuścił z ławki Włodzimierza Mazura zamiast Włodzimierza Lubańskiego. Chwilę później straciliśmy drugą bramkę i nasza sytuacja była jeszcze gorsza. Ten mecz był na spokojnie do wygrania. Na tym mundialu zresztą co chwilę były zmiany w składzie.

To przestroga dla Czesława Michniewicza? 

Nigdy nie ingerowałem w pracę trenerów, ale moim zdaniem w piłce jest jedna święta zasada, której nie można łamać - wygranego składu się nie zmienia. Zespół to coś więcej niż tylko nazwiska, a po wygranym meczu zawsze łatwiej podchodzi się do kolejnego wyzwania. W meczu z Arabią Saudyjską nasz zespół podobał mi się w ataku i uważam, że z Argentyną także powinniśmy zagrać dwójką napastników.

Wierzy pan w korzystny wynik i wyjście naszej reprezentacji z grupy?

Zawsze kibicuję Polakom i życzę każdej naszej drużynie, by napisała swoją historię. Byłoby super, gdyby po tylu latach ktoś w końcu dorównał naszemu wynikowi z 1974 i 1982 roku. Lubię te wspomnienia i telefony od dziennikarzy, ale byłoby lepiej jakbyśmy przestali żyć tak daleką przeszłością i skupili się na nowych sukcesach. Remis z Argentyną jest w naszym zasięgu.

Wróćmy jeszcze do mundialu z 1978 roku. Podczas meczu z Argentyną lider tamtej drużyny Kazimierz Deyna nie trafił rzutu karnego, a to trochę przypomina sytuację Roberta Lewandowskiego z meczu z Meksykiem.

Wokół tego uderzenia Deyny powstało zbyt wiele legend. Wszyscy mówią, że Deyna nie trafił przez jakieś słowa wypowiedziane przez Zbigniewa Bońka. To wszystko brednie. Deyna był genialnym piłkarzem, a na treningach strzelał sto karnych na sto prób. On się nigdy nie mylił, a umiejętnościami piłkarskimi mógłbym porównać go do Zinedina Zidana. Tamtego dnia po prostu miał pecha. Wiadomo, że gdyby trafił, to mielibyśmy remis i mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. To nie karny był jednak powodem naszej porażki, a zmiany w składzie.

Wiele mówi się też, że w kadrze nie było dobrej atmosfery i pomiędzy doświadczonymi zawodnikami a młodymi dochodziło do konfliktów. Mieliście problem żeby się dogadać?

To zupełnie normalne, że do kadry trafiali coraz młodsi zawodnicy. Rozumieliśmy to, a gdy wychodziliśmy na boisko, to każdy dawał z siebie absolutne sto procent i robił wszystko, by drużyna wygrywała kolejne mecze. Żadnych konfliktów nie było, a Zbigniew Boniek doskonale znał swoje miejsce w tej drużynie. On już wtedy był bardzo przebojowy i odważny, ale odstawał umiejętnościami od Deyny, który był genialny w każdym elemencie. To nie prawda, że w Argentynie Deyna odstawał od najlepszych.

Czy wpływ na wynik meczu w 1978 roku miał fakt, że Argentyna była wtedy gospodarzem mundialu?

Na pewno jakiś miała, bo w Argentynie mieliśmy wszystkich przeciwko sobie. Tam rządziła wtedy wojskowa hunta, która była gotowa zrobić wszystko, by ich drużyna wygrała mistrzostwa. Na każdym kroku musieliśmy sobie radzić ze złośliwościami i one na pewno przeszkodziły w uzyskaniu dobrego wyniku. Przed samym meczu atmosfera była bardzo gorąca, a fani gospodarzy tak agresywni, że jeden z nich kopnął mnie z całej siły w łydkę.

Jak to możliwe?

Wtedy nie było takich środków ostrożności i pokonując drogę z hotelu do autokaru mieliśmy konfrontację z kibicami z Argentyny. Oni zgromadzili się przed naszym hotelem tylko po to, by nas zdekoncentrować. Dziś piłkarze mają zabezpieczoną drogę, od kibiców oddzielają ich barierki i mnóstwo ochroniarzy. Wtedy tak nie było, a Argentyńczycy to wykorzystywali. Podobnych złośliwości było zresztą więcej.

rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP Sportowefakty

Bilans meczów Polska - Argentyna:
Mistrzostwa świata: 1 zwycięstwo, 1 porażka. Gole: 3:4.
Ogółem: 3 zwycięstwa, 2 remisy, 6 porażek. Gole: 12-18.

***

Mecz 3. kolejki mistrzostw świata Polska - Argentyna w środę o godz. 20 czasu polskiego. Transmisja w TVP 1, TVP Sport oraz na platformie Pilot WP. Relacja tekstowa na WP SportoweFakty.

Czytaj więcej:
Dariusz Szpakowski z Pucharem Świata. Ogromne wyróżnienie
FIFA zdecydowała. Jest kara dla Niemców

Komentarze (3)
avatar
e2rd0
30.11.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
NIe brac pilkarzy po 30 stce do kadry, oni chca grac a nie zagwarantowac sobie emerytury .... 
avatar
Na worku szef
29.11.2022
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
A co na to Tomaszewski? Ale tu pierdoły są. 
avatar
Abdul Wisimulaha
29.11.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Gadocha rąbnął 18 tysi dolców i nie ma z nim kontaktu:-) a to dobre:-)