Rafał Gikiewicz długo szukał swojego miejsca na ziemi. W Polsce, z różnych przyczyn, nie wychodziło mu w kolejnych klubach. W Śląsku Wrocław został skreślony po tym, jak wsparł brata, który starł się z Patrikiem Mrazem. Powodem było przyjście Słowaka na trening pod wpływem alkoholu.
Bramkarz zaczął rozwijać skrzydła dopiero po odejściu do Niemiec. Dziś czołowy bramkarz Bundesligi, początkowo trafił do Eintrachtu Brunszwik. Jak jednak wyznał w rozmowie z serwisem spox.de, musiał w tym celu nieco "podkoloryzować" rzeczywistość.
- Gdybym powiedział ludziom w Śląsku, że jadę na testy do niemieckiej pierwszoligowej drużyny, zażądaliby opłaty w wysokości pięciu milionów euro. Dlatego powiedziałem, że boli mnie brzuch i muszę zostać w domu przez trzy dni. A potem pojechałem samochodem do Brunszwiku (śmiech) - powiedział Gikiewicz.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wielka feta w Buenos Aires!
Jak się jednak okazuje, to był dopiero początek. Gdy testy w Niemczech wypadły pomyślnie, a Eintracht wyraził chęć zakontraktowania golkipera, musiał on zrobić coś, by uwolnić się z dotychczasowej umowy.
- Spotkałem się z właścicielem Śląska i wcieliłem się w aktora: "Nasze dziecko ma dopiero rok, ale moja żona jest już w depresji, przechodzimy bardzo trudny okres, jeśli będę musiał tu zostać, prawdopodobnie stracę żonę i dziecko." Uroniłam nawet kilka łez - przyznał bez ogródek "Giki". Zdradził on jednak, że aby ostatecznie rozwiązać kontrakt z Wrocławianami, musiał podpisać dokument, w którym zrzekał się zaległych premii w wysokości 100 tysięcy złotych.
Czas pokazał, że tamte decyzje wyszły na dobre dla zawodnika. Dziś Gikiewicz to uznana marka w Bundeslidze. Dotychczas w najwyższej klasie rozgrywkowej zagrał 114 spotkań. Jego niespełnionym marzeniem wciąż jednak pozostaje debiut w reprezentacji Polski.
Czytaj także:
- Pogromca Lewandowskiego wraca do Europy. Zasili drużynę reprezentanta Polski
- Real chce młodą gwiazdę Bayernu. Będzie wielki transfer?