Przypomina się scena z "Kiler-ów 2-óch", w której Stefan "Siara" Siarzewski z "Wąskim" czekają na Moralesa. Obaj stoją na polu z kwiatami, a upragniony gość wyskakuje z samolotu z uszkodzonym spadochronem i twardo ląduje na ziemi. "Siara" rzuca wtedy legendarne: "No i wylądował! I cały misterny plan też w...". Podobnie może pomyśleć prezes PZPN, Cezary Kulesza. Bo jego plan też wylądował... w koszu.
Od miesiąca prezes i jego współpracownicy mogli z pobłażaniem obserwować wysiłki dziennikarzy, którzy coraz bardziej plątali się w dotarciu do informacji, kogo chce zatrudnić szef polskiej piłki w miejsce Czesława Michniewicza.
Najpierw prezes długo trzymał kibiców w niepewności co do narodowości nowego selekcjonera. W końcu - tydzień przed ogłoszeniem - przyznał, że będzie to obcokrajowiec. Wtedy giełda nazwisk zawęziła się. Faworytami w medialnym wyścigu byli Vladimir Petković i Paulo Bento. Kiedy tydzień temu do tej listy nasz redakcyjny kolega Piotr Koźmiński dopisał Fernando Santosa, wielu wyśmiewało tę kandydaturę. I śmiali się tak aż do poniedziałku.
ZOBACZ WIDEO: Kadra nas zniechęciła. "Są tam tylko przegrani"
Jeszcze dzień wcześniej jak królik z kapelusza wyskoczyła kandydatura Juergena Klinsmanna. Tropów było tyle, że trudno było się w tym wszystkim połapać. A Cezary Kulesza uśmiechał się i w rozmowach z dziennikarzami mówił wprost, że on nazwisko selekcjonera już zna, ale trzeba czekać do wtorku.
Po drodze, co trochę nieuniknione w takiej sytuacji, w środowisku co i rusz pojawiały się newsy, które jednak nie były pewne, bliżej im było jednak do spekulacji w rodzaju - jak twierdzi nasz informator. W czwartek zaskoczyły informacje z TVP Sport o Paulo Bento. Redakcja powołała się na dawnego współpracownika Portugalczyka i na tej podstawie ogłosiła jego zwycięstwo w wyścigu kandydatów na selekcjonera reprezentacji Polski. Dwa dni później odbyła się gala tygodnika "Piłka Nożna", w której kuluarach zaprzeczono tym informacjom. Stan niepewności wydłużył się.
Cały misterny plan prezesa runął jednak na dobę przed konferencją, na której we wtorek o godz. 13:00, niczym w teatrze marzeń, chciał spuścić kurtynę i wtedy dopiero Polska dowiedziałby się, kto poprowadzi Lewandowskiego i spółkę. Miało być szczelnie do końca, bodaj pierwszy raz w historii PZPN.
A tu pech. W samo południe Fernando Santos wylądował na Okęciu, a przed wyjściem VIP przyłapał go Kacper Sosnowski ze sport.pl. Zdjęcie obiegło wszystkie media. Stało się jasne, że 68-letni Portugalczyk nie przyleciał w styczniu zwiedzać Warszawy.
Ale to jeszcze nie wytrąciło Kuleszy z przekonania, że nadal trzeba trzymać fason. Gdy do niego zadzwoniliśmy, powiedział: - Nie byłem na lotnisku. Nie powiem ani "tak", ani "nie". Czuć było przez słuchawkę, że nadal gra ze wszystkimi w ciuciubabkę.
- Cały czas są spotkania i rozmowy. Musimy jeszcze różne rzeczy poczynić, aby sztab szkoleniowy był kompletny - dodał w rozmowie z WP SportoweFakty.
Ale w końcu Kulesza stanął pod ścianą. O godz. 16:00 na Twitterze, przez nadgorliwość może, albo przeoczenie, że to jeszcze wiedza nieoficjalna, pogratulował Kuleszy minister sportu. Kamil Bortniczuk napisał o angażu Santosa w PZPN. Wtedy prezes nie miał wyjścia. Dłuższe ukrywanie Portugalczyka byłoby groteską.
Niemal trzy godziny po później Kulesza opublikował zdjęcie z Santosem w biurze PZPN i napisał: "Do zobaczenia jutro na konferencji na PGE Narodowym!". Zakończyło się poszukiwanie następcy Michniewicza i zakończyła się też gra w ciuciubabkę.
Cezary Kulesza powtórzył manewr sprzed roku, kiedy szukał następcy Paulo Sousy. Wtedy Czesław Michniewicz był niespodzianką, bo wszyscy stawiali na Adama Nawałkę. Tym razem prezes też zaskoczył na finiszu. Wybrał kandydata, którego mało kto się spodziewał.
Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj też:
Sebastian Mila pożegnał się z TVP. Tłumaczy, o co chodzi
Oficjalnie. Wyjaśniła się przyszłość Jana Bednarka