Fernando Santos odszedł z Portugalii w atmosferze rozczarowania i niespełnionych nadziei o zawojowaniu mundialu. Spora część rodaków miała do niego żal. Nie tylko za to, że pożegnał się z mistrzostwami świata sensacyjną porażką z Maroko.
Błąd, czy nie, postawił na swoim
Zdaniem portugalskich fanów, jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była nietrafiona decyzja kadrowa. Santos zdecydował się nie postawić od pierwszych minut meczu z Lwami Atlasu na największą gwiazdę w historii tamtejszej piłki - Cristiano Ronaldo.
Wychowanek Sportingu Lizbona wszedł na boisko w 51. minucie, ale zdało się to na niewiele, bo on i jego koledzy nie zdołali sforsować marokańskiej bramki. Abstrahując od tego, czy decyzja była trafiona, czy też nie, na pewno pokazała, że Santos ma jedną zaletę. Kadrą rządzi on, a nie nikt inny.
ZOBACZ WIDEO: Dlaczego Fernando Santos, a nie Paulo Bento?
Patrząc na całą otoczkę towarzyszącą reprezentacji Polski, w tym zarzuty dotyczące utarczek piłkarzy ze sztabem szkoleniowym, można odnieść nieodparte wrażenie, że Santos będzie właściwym człowiekiem na właściwym miejsce.
Coś ich łączy
68-letni szkoleniowiec na pewno będzie miał autorytet i raczej nie powinien stracić szatni, bo o piłce co nieco wie. Wprawdzie to niepokojąco upodabnia go do jego portugalskiego poprzednika, Paulo Sousy, który w Polsce będzie się nie najlepiej kojarzył po wsze czasy.
Jednak za zalety trudno piętnować, a byłemu szkoleniowcowi Biało-Czerwonych także nie można ich odmówić. Wracając jednak do głównego bohatera pierwszych okładek gazet najbliższych dni, trudno byłoby znaleźć lepszego kandydata do obsadzenia stanowiska selekcjonera.
Po pierwsze, czy się to komuś podoba, czy nie, z pewnością marzeniem najwybitniejszych szkoleniowców nie jest współpraca z polską kadrą. Po drugie, realiów się nie przeskoczy, na rynku są określone dostępne opcje i trzeba spośród nich wybierać. Poza tym trener kosztuje.
Lubi wyzwania, i dobrze
Sumując to wszystko w jedną całość otrzymujemy trudną układankę. A jeszcze trzeba znaleźć kogoś, kto zaryzykowałby wiele, bo funkcja trenera Polaków jest niewdzięczna i nie bez powodu trudno było znaleźć na nią krajowego kandydata, bo ci bali się wejść na minę.
Santos z pewnością się nie boi i jest trenerem z wielkimi sukcesami. Co ważne, nie odnoszonymi jako piłkarz kilkanaście albo kilkadziesiąt lat wcześniej, czy jako trener w zamierzchłych czasach. Nie tak dawno o jego skuteczności przekonaliśmy sie na własnej skórze, gdy kadra Portugalczyka bezlitośnie zniszczyła nasze marzenia o awansie do półfinału Euro 2016, pokonując nas w serii jedenastek.
Ma sukcesy
Santos nie tylko pokonał Polskę (oficjalnie do statystyk liczy się remis, ale nie bądźmy drobiazgowi), ale imprezę zwyciężył. Rok później zdobył również brąz na Pucharze Konfederacji w Rosji, a po kolejnych dwóch latach świętował z kadrą triumf w Lidze Narodów.
Całkiem niezłe CV. Natomiast prócz sukcesów od Sousy odróżnia go (właściwie przede wszystkim) styl pracy. Sousa obiecywał dużo, sprawiał wrażenie takiego, który ma pomysł na reprezentację, ale trudno było uciec od jego widocznych wad.
Różni ich prawie wszystko
W oczy rzucała się tendencja niegdysiejszego defensywnego pomocnika, do zmieniania ławek trenerskich z częstotliwością porównywalną do zmieniania par rękawiczek. W dodatku rozstania przebiegały w atmosferze niekoniecznie idealnej. Projekt Fiorentina? Upadł. Bordeaux? Miało być pięknie, a skończyło się 14 miejscem, nie tak odległym od spadku.
Sousa obiecywał wiele, ale zawsze coś nie wychodziło i albo się go pozbywano albo sam uciekał. Widocznie ten trener już tak ma, co pokazał jego rozdział we Flamengo, z którego będziemy kojarzyć przede wszystkim groźby pozbawienia życia, kierowane w jego stronę przez zniecierpliwionych brazylijskich kibiców.
Za to jeśli powiedzieć, że Santos wygląda w tym elemencie zdecydowanie lepiej, to tak jakby nic nie powiedzieć. Choć Portugalczyk także miał kilka krótkich epizodów (sezon ze Sportingiem, czy też AEK Ateny i Panathinaikosem Ateny), to ostatni z nich miał miejsce, gdy w 2007 roku odchodził z Benfici Lizbona.
Jego bilans w ostatnich 12 latach to raptem dwa miejsca pracy. W obu przypadkach były to reprezentacje narodowe. Santos w latach 2010 - 2014 prowadził Grecję, a od razu po zakończeniu współpracy z tamtejszą federacją (został zwolniony) przejął Portugalię, której nie oddał aż do grudnia ubiegłego roku.
Zostanie trochę dłużej?
To wróży bardzo dobrze, bo daje nadzieję, że wreszcie Polska dostanie trenera nie na pół roku. Nie potrzebujemy kolejnego sprintera, tylko miłośnika maratonów, który nie boi się niełatwych wyzwań.
Zgadza się, Santos też nie jest bez skazy, ale zdaje się wpasowywać w nasze potrzeby i prezes Cezary Kulesza z pewnością doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nowy nabytek ma także dodatkową zaletę, od której trudno uciec. Jeśli mu się nie powiedzie, to trudno będzie zarzucić coś szefowi PZPN-u, bo lepszego kandydata, z lepszymi referencjami, próżno obecnie wypatrywać.
Zapowiada się tak, jak zawsze, czyli dobrze
Zamiast patrzeć nieufnie i doszukiwać się mankamentów, warto jednak tym razem spojrzeć na pozytywy. Być może polscy kibice właśnie doczekali się remedium w osobie 68-latka. Poza odpowiednim do zadania charakterem, cechuje go także duża uniwersalność, co łatwo było wywnioskować regularnie śledząc poczynania Portugalczyków.
Drużyna Santosa grała w piłkę dostosowując się do rywala. Fakt faktem, miała ku temu lepsze warunki i szerszą, zdecydowanie bardziej uniwersalną kadrę, odznaczającą się wyższą piłkarską jakością, ale styl gry również trzeba umieć wprowadzić.
Można więc mieć uzasadnioną nadzieję, że Santos, poza silną osobowością, ma na naszą kadrę odpowiedni pomysł i nie będą to obiecanki bez pokrycia. A jeśli znowu się nie uda, to chyba znaczy, że teraz i przez najbliższe lata udać się nie może.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Santos wylądował w Warszawie i się zaczęło
- Znów nie bedzie zaskoczenia ws. trenera