Władze PZPN musiały się tłumaczyć w związku z aferą dotyczącą Mirosława Stasiaka. WP SportoweFakty ujawniły, że skazany za korupcję działacz znalazł się wśród gości na mecz z Mołdawią w ramach eliminacji Euro 2024.
Jak się okazało, to nie był pierwszy raz, kiedy 55-latek gości na spotkaniu drużyny narodowej. W oficjalnym oświadczeniu federacji mogliśmy przeczytać, że wina leżała po stronie jednego ze sponsorów, który miał zaprosić Stasiaka.
Michał Listkiewicz najwyraźniej dał wiarę wersji przedstawionej przez związek z Cezarym Kuleszą. Były prezes skomentował całą sprawę w rozmowie z "Faktem".
- Jest to możliwe. Przed każdym meczem jest robocze spotkanie z udziałem zarządu związku i członków poszczególnych komisji, ale nie biorą w nim udziału sponsorzy i partnerzy biznesowi. Nie chce mi się wierzyć, żeby prezes Kulesza przeglądał całą listę nazwisk osób zaproszonych przez sponsorów na wyjazd na mecz - stwierdził.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pękniesz ze śmiechu. To najgorszy rzut karny w historii?
Listkiewicz wrócił też wspomnieniami do swojej kadencji na stanowisku prezesa. Według emerytowanego działacza, wówczas nikt mógłby nawet nie zwrócić uwagi na obecność Stasiaka w Kiszyniowie.
- Za moich czasów też różne rzeczy się działy. W Bratysławie jeden z członków zarządu tak przeholował, że wyszedł nago na ulicę. Dla mnie to burza w szklance wody. Prawdziwy huragan z gradobiciem to był za moich czasów, kiedy wybuchła afera korupcyjna - podkreślił Listkiewicz.
Czytaj więcej:
Transferowe hity lata w Polsce. Rusza sezon, tych piłkarzy jesteśmy ciekawi
Dobrze już było. Nikt nie chce Polaków