Z Wisłą trzeba iść na wymianę ciosów - rozmowa z Jackiem Kiełbem, pomocnikiem Korony Kielce

Spotkanie w Ząbkach przeciwko Dolcanowi potwierdziło słabość kieleckiej Korony, która kiepsko spisuje się na wyjazdach. Tylko dzięki ogromnemu szczęściu podopiecznym trenera Marka Motyki udało się awansować do ćwierćfinału Remes Pucharu Polski, a teraz czeka ją dużo trudniejsza przeprawa, bo z krakowską Wisłą na swoim boisku. - Nie można zamurować bramki, bo w takich sytuacjach Biała Gwiazda bardzo lubi przycisnąć - mówi Jacek Kiełb, pomocnik Korony.

Artur Wiśniewski: Za wami prawdziwy thriller. Tylu emocji to dawno nikomu nie dostarczyliście.

Jacek Kiełb: Rzeczywiście. Po raz ostatni taki horror przeżywaliśmy chyba właśnie tu w Ząbkach. Ale wtedy wynikało to z czego innego. Czekaliśmy wówczas po ostatnim gwizdku sędziego jeszcze trzy minuty na wynik Podbeskidzia, bo ważyły się nasze losy odnośnie gry w ekstraklasie.

Tutaj jednak sami sobie ukręciliście bicz nad głową. Można było ten mecz wygrać w regulaminowym czasie.

- Można było, ale między innymi mój niestrzelony rzut karny sprawił, że musieliśmy się męczyć kolejne pół godziny. Warunki do gry nie były najlepsze, ale były one takie same dla obu zespołów. Nam skakała piłka, im skakała piłka. Wszyscy się ślizgaliśmy, ale i tak sądziliśmy, że stan murawy będzie gorszy.

Do wykonywania "jedenastki" podszedłeś przy stanie 3:3. Czy gdybyście przegrywali jedną bramką, też podjąłbyś ryzyko?

- Pewnie! Jeśli w takich meczach, jak ten, nie będę próbował, to nigdy nie nabiorę pewności siebie. Myślę, że tego typu sytuacje są cenną nauką na przyszłość. W ten sposób zyskuje się doświadczenie oraz przekonanie do swoich umiejętności.

To pudło nie odebrało ci jednak chęci do gry. Wprost przeciwnie.

- Jeszcze parę lat temu po takim wydarzeniu chyba moje myślenie na boisku dobiegłoby końca. Teraz jestem już starszy, dojrzałem piłkarsko, więc w takich okolicznościach nie mogę dać się wyprowadzić z równowagi. Chciałem strzelić z prostego podbicia, piłka wylądowała na poprzeczce, ale tylko do siebie mogę mieć jakieś pretensje. Było wprawdzie ślisko, ale co to za tłumaczenie? Po prostu muszę się nauczyć wykonywać rzuty karne i tyle.

Ale gola i tak udało się strzelić.

Dostałem dobre podanie, przyjąłem sobie piłkę i podciąłem ją lekko nad kładącym się do niej bramkarzem. Ostatnio nawet ćwiczyłem z trenerem Motyką ten element. Mówił mi, że w takich sytuacjach trzeba się spokojnie zachować, no i wziąłem sobie to do serca.

Spodziewaliście się takiej przeprawy w Ząbkach?

- Wiedzieliśmy, że Dolcan jest takim zespołem, który potrafi się zmotywować, gdy przyjdzie mu się mierzyć z silnymi drużynami. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tych słów jest jego ostatnia wygrana z Górnikiem Zabrze. Życzę tym chłopakom jak najlepiej, ale cieszę się, że to my awansowaliśmy do ćwierćfinału Remes Pucharu Polski, choćby ich kosztem.

Teraz czas na Wisłę Kraków. Jest choćby cień nadziei na jakąś zdobycz punktową?

- Ciężko będzie i my o tym wiemy, ale grając z nimi, nie można się zamknąć. Jak ktoś zamuruje bramkę, to Wisła wtedy zaczyna jeszcze bardziej "cisnąć" i w końcu znajduje drogę do siatki. Trzeba na to uważać.

To jak zatem zagrać przeciwko drużynie, która w tym sezonie w jedenastu meczach straciła zaledwie siedem bramek, a zdobyła ich aż dwadzieścia jeden?

- Trzeba pójść na wymianę ciosów. Wisła to taki zespół, który nie przyjedzie się bronić. Z pewnością się otworzy i można wtedy spodziewać się bardzo dobrego widowiska. Liczę na to, że uda nam się z nią wygrać. Bez względu na to, czy zagram w tym meczu, czy też usiądę na ławce.

Komentarze (0)