Piłkarski arbitraż ciągle ewoluuje. Najlepszym tego przykładem są zmiany w zasadach dot. odczytywania pozycji spalonej. Dziś przepisy mówią jasno: - Wystawać może tylko ta część ciała, którą nie można strzelić bramki. W takim razie gdy rysowane są linię (podczas interwencji VAR - przyp. red.), to nie obejmują one rąk zawodnika - tłumaczy w rozmowie z WP SportoweFakty były wieloletni sędzia szczebla centralnego, Adam Lyczmański.
Najlepiej ilustruje to pierwszy mecz Rakowa Częstochowa z Kopenhagą (w ramach el. Ligi Mistrzów - przyp. red.). Wówczas w końcówce pierwszej połowy "Medaliki" trafiły do siatki swoich rywali, lecz arbiter bramki nie uznał. - Na załączonej później ilustracji widać było wyraźnie, że ręka obrońcy wystała co prawda poza linię spalonego, lecz nie była wówczas brana pod uwagę - zaznaczył.
Przepisy dot. spalonego zmieniły się jednak nie tylko w kontekście samego ustawienia zawodników, ale i okoliczności zagrania. - Kiedyś gdy obrońca próbował przeciąć tor lotu piłki głową i w konsekwencji czego lądowała ona pod nogami napastnika, to w tym momencie interwencja ta z automatu "kasowała" potencjalny spalony - wspomina ekspert.
ZOBACZ WIDEO: Probierz musi wzniecić ogień walki
- Teraz zagranie musi być świadome, celowe, w sposób kontrolowany, aby kasowało potencjalnego spalonego - dodaje.
Mylne oko kamery
Dziś sędziowie mogą liczyć w takich sytuacjach na wsparcie technologii, jednak nie jest ona dostępna wszędzie. Przykładem są chociażby wstępne etapy eliminacji do europejskich pucharów. Jeszcze niedawno szum w mediach wywołała decyzja z meczu Spartaku Trnava z Lechem Poznań.
Kontrowersja dotyczyła ostatniej bramki gospodarzy, decydującej o losach awansu do kolejnej rundy. Obraz kamery bocznej (transmisyjnej) zdawał się rozstrzygać, że Erik Daniel był na pozycji spalonej w momencie kiedy Lukas Stetina zaczynał kopać piłkę w jego kierunku.
Lyczmański analizując dla WP SportoweFakty tę sytuację, zwrócił uwagę jednak na to, że pozycja kamery może być niezwykle myląca.
- Trudno ferować wyroki, że na 100 proc. był tu spalony, nie mając dowodu, jak chociażby w przypadku wspomnianego już meczu Rakowa Częstochowa (z FC Kopenhagą). Wówczas gołym okiem też mogło się wydawać, że bramka powinna zostać uznana. Następnie jednak sytuacja została na tyle "sprzedana", że rozwiała wszelkie wątpliwości. Narysowano bowiem dokładną linię spalonego, a następnie powstały obraz ukazano widzom - stwierdził.
- Wiele razy już tak było, że coś się wydawało. Mój mentor zawsze mi powtarzał: "Pamiętaj młody, jeśli ci się wydaje, że jest spalony, to tylko ci się wydaje" - wspomina ekspert.
Dokąd to zmierza?
Wraz z rozwojem wspomnianej technologii często pojawiają się obawy, czy nowoczesne maszyny nie wyprą miejsc pracy zajmowanych przez ludzi. Tak jest i także w przypadku sędziów liniowych.
- Patrząc na technologię, która wkracza w świat piłki nożnej, obawiam się co się może wydarzyć za pięć czy siedem lat w kontekście dalszej pracy sędziów asystentów. Czy oni w ogóle będą potrzebni? - pyta retorycznie.
- Komputer w coraz większym stopniu ingeruje w interpretacje zdarzeń boiskowych, szczególnie jeśli chodzi o pozycję spaloną. Zwłaszcza, że oko ludzkie czasem się myli - zaznacza.
Lyczmański zauważa także, że aktualna technologia wpłynęła również na dyskusje nt. decyzji sędziowskich. Kiedyś temat nieuznanej bramki nie schodził z łamów największych mediów przez kolejne kilka dni po ostatnim gwizdku.
Dziś po interpretacji sytuacji z pomocą chociażby VAR-u, temat cichnie. Każda błędna decyzja jest bowiem od razu korygowana. - Takie są uroki ery, która teraz nastała - podsumowuje były sędzia.
Kamil Sobala, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Lewandowski znów to zrobił! Zobacz klasyfikację Złotego Buta