I choć zabrzmi to kuriozalnie, przez pierwsze cztery kwadranse spotkania ełkaesiacy prezentowali się na boisku lepiej od zabrzan. Nie podłamała ich nawet pierwsza stracona bramka przed przerwą po centrostrzale Michala Siplaka. Jednak gdy w 65. minucie rzut karny wykorzystał Daisuke Yokota, wszystko zaczęło się sypać. W 75. minucie Aleksandra Bobka pokonał Kryspin Szcześniak, w 80. Damian Rasak, a w 82. ponownie Yokota i skończyło się laniem. Więcej o meczu TUTAJ.
- Faktów nie oszukamy, choć pierwsza połowa nie zwiastowała takiej katastrofy, bo byliśmy dobrze nastawieni i posiadaliśmy inicjatywę. To prawda, że niewiele z niej wynikało, ale nie byliśmy zespołem gorszym. Lecz w piłce liczą się konkrety - czy to po bramkach kuriozalnych, czy prezentach, Górnik zapracował na to zwycięstwo - przyznał na pomeczowej konferencji prasowej Piotr Stokowiec.
A później zaczęła się samokrytyka. Szkoleniowca ŁKS-u Łódź musi boleć szczególnie ta przegrana ze względu na fakt, że w minionym tygodniu zespół pracował nad działaniami defensywnymi, a w piątkowym meczu w podstawowej jedenastce wyszło aż siedmiu nominalnych obrońców.
ZOBACZ WIDEO: Nerwowe oczekiwanie. Lewandowski zagra w El Clasico?
- WIem, że im więcej tych słów, tym jestem narażony na większą krytykę. Mogę tylko przeprosić kibiców, bo to nie powinno się zdarzyć. Ja na pewno się nie poddam. To jest trudna sytuacja dla klubu, drużyny i mnie, jako trenera, ale jestem wściekły na to, w jaki sposób ta gra siadła po drugiej bramce. Zespół nie powinien tak reagować - ocenił.
- Mogę zapewnić, że nie taki ŁKS chcę widzieć i nie taki ŁKS będziemy oglądać. Nie chcę mówić o dobrych stronach. Trzeba posypać głowę popiołem i wziąć się do pracy. Kibice mają prawo czuć się wściekli, bo ten wynik jest jednym wielkim rozczarowaniem. Taka gra jest nie do przyjęcia i ja na pewno nie pozwolę, żeby ŁKS tak grał - zapowiedział Stokowiec.
W dwóch meczach biało-czerwono-biali zdobyli jedną bramkę, a stracili aż osiem. Powstaje więc pytanie, czy w kadrze beniaminka są piłkarze gwarantujący poziom godny PKO Ekstraklasy.
- Praca trenera to nie koncert życzeń. Drużynę poznaje się w warunkach bojowych. Nie będę się silił na narzekanie i ocenianie potencjału, jaki tu jest. Każdy ma prawo ocenić sam. Staram się z tego stworzyć drużynę i wycisnąć maksa, by była ona zorganizowana. W wielu fragmentach to się udawało, ale potrzebne są konkrety. Drużyna od ośmiu meczów nie wygrała i to trzeba zmienić - uważa trener ŁKS-u.
Prawdopodobnie nie bez znaczenia jest fakt, że łodzianie w meczu z Górnikiem Zabrze zagrali bez podstawowego defensywnego pomocnika Michała Mokrzyckiego. Ale pytanie brzmi, czy to jest aż tak duży ubytek, by tak wysoko przegrać spotkanie.
- Zdecydowaliśmy przy absencji Mokrzyckiego na taką roszadę w środku pola i do pewnego momentu wyglądało to przyzwoicie, później gra "siadła". Obieramy jakąś drogę i nie poddaję się. Daleki jestem od tego, żeby załamywać ręce. To nie jest takie proste, że powinna "uwierzyć w siebie" i tak dalej. Dołożę wszelką wiedzę, żeby odwrócić tę grę. Nie przyszedłem tu po to, żeby ŁKS spadł. Początki są trudne, ale na pocieszenie mogę powiedzieć, że gorzej już być nie może - stwierdził szkoleniowiec.
- Sztuką jest odnaleźć się w tym trudnym momencie. Mam w sobie zapał oraz wiarę i będę chciał to wyegzekwować od zespołu. Musimy odsiać trochę chłopców od mężczyzn. Można mieć mniejsze umiejętności, ale nie może zabraknąć charakteru. To jest nie do przyjęcia, że dostajemy jedną kartkę, w dodatku w ataku. Nie mówię tu o głupich faulach, żeby osłabić drużynę, ale to jest do zmiany - zaznaczył.
A kalendarz przed ekipą z al. Unii nie jest wcale łaskawy. W następnej kolejce, w niedzielę 5 listopada o 12:30 ŁKS zagra na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław, ale już w czwartek o 18:00 w 1/16 finału Fortuna Pucharu Polski ełkaesiacy podejmą Raków Częstochowa.
Czytaj też: Trener beniaminka grzmi. "Z taką grą mielibyśmy kłopoty w I lidze, a może i niżej"