To była miazga. Reprezentacja Polski ograła Estonię 5:1 i to biało-czerwoni zagrają w finale baraży o udział w Euro 2024.
Estończycy na PGE Narodowy w zasadzie nie dojechali. Strzelili gola, gdy mieli na boisku dziesięciu piłkarzy, ale tylko przez błędy w obronie Polaków. I to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywy w ekipie rywali. To jeden z najgorszych zespołów, jaki kiedykolwiek zagrał mecz na tym stadionie.
- Oczekiwaliśmy więcej. Początek był ciężki, później trochę rozwinęliśmy swoją grę, ale strata gola zawsze jest czymś złym. Czerwona kartka jeszcze bardziej utrudniła nam sytuację. Mimo to walczyliśmy na tyle, ile mogliśmy. Uważam, że byliśmy dobrze zorganizowani, ale przytrafiło się kilka momentów, które Polska wykorzystała. Musimy to zaakceptować - mówił selekcjoner Thomas Haeberli na konferencji prasowej.
ZOBACZ WIDEO: "W boksie byłby rzucony ręcznik". Eksperci bezlitośni dla postawy Estończyków
- Jesteśmy zawiedzeni wynikiem, ale takie jest życie, taka jest piłka nożna - komentował Haeberli.
Być może Estonia powalczyłaby nieco bardziej, gdyby nie czerwona kartka w konsekwencji dwóch żółtych, którą już w 27. minucie ujrzał Maksim Paskotsi. Co ciekawe oba faule popełnił na świetnie dysponowanym tego wieczora Nicoli Zalewskim.
- Trudno mi powiedzieć, być może w tej drugiej sytuacji był delikatnie spóźniony w interwencji, może był nieco za daleko od zawodnika. To młody, ale bardzo utalentowany piłkarz. Szkoda, że w taki sposób zakończył swój udział w tym spotkaniu. Może zachował się trochę zbyt naiwnie, ale nie chciałbym oceniać jednego zawodnika, tylko cały zespół - przyznał selekcjoner Estonii.
CZYTAJ TAKŻE:
Michał Probierz: Podobało mi się, że zaczęliśmy grać w piłkę
"Trener zachęcał, więc uderzyłem". Bohater Polaków przemówił po ograniu Estonii