To była po prostu kompromitacja. Nie da się użyć bardziej łagodnych słów w odniesieniu do tego, co pokazała we wtorek w Grodzisku Mazowieckim drużyna Lechii Gdańsk. Beniaminek PKO Ekstraklasy nie pokazał w zasadzie nic i odpadł z Pucharu Polski po konkursie rzutów karnych. Nie było mowy o niefarcie, niezasłużonej przegranej. Pogoń była drużyną lepszą niemal w każdym elemencie gry (-----> RELACJA).
- Wygrał zespół lepszy. To było zasłużone zwycięstwo gospodarzy, a nam pozostaje się z tym pogodzić. Ze swojej strony chcę bardzo przeprosić kibiców, bo był to najsłabszy występ Lechii pod moją wodzą. Wstydliwa porażka i zachowania boiskowe, które nie przystoją drużynie z Ekstraklasy. Nie udźwignęliśmy tego ciężaru - mówił trener Szymon Grabowski na konferencji prasowej.
Lechia nie pokazała absolutnie nic w ofensywie, a ponadto po raz kolejny popełniła szkolne błędy w obronie. W Ekstraklasie zdarza się to notorycznie, natomiast wydawać by się mogło, że z rywalem drugoligowym uda się wprowadzić trochę spokoju. Nic bardziej mylnego.
- Przygotowywaliśmy się do tego meczu, jak do ligowego. Z dużym szacunkiem podeszliśmy do przeciwnika, ponieważ Pogoń jest bardzo groźna w lidze, dobrze czuje się na własnym boisku. Widać to nie tylko w tabeli, ale i w sposobie atakowania. Braliśmy pod uwagę, że będziemy mieli problemy w fazie defensywnej. Dla niektórych zawodników Puchar Polski jest czymś nowym. Wydawało się, że powinniśmy dowieźć korzystny wynik do końca, a stało się inaczej i to pomimo tego, że na boisku byli już bardziej doświadczeni zawodnicy niż ci, którzy zaczęli od 1. minuty - komentował trener Lechii.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za strzał! Gol "stadiony świata" w Argentynie
Czy trener Grabowski przekombinował ze składem? Przeprowadził aż dziewięć zmian w porównaniu do sobotniego meczu z Jagiellonią Białystok. Ostali się jedynie Dominik Piła i Bohdan Wjunnyk, którzy nie mają zmienników.
- Myślę, że nie przekombinowałem. Od początku mieliśmy pomysł, by dać zagrać zawodnikom, którzy w lidze mają mniej minut. Ktokolwiek by na boisko nie wyszedł, powinien się prezentować tak, byśmy po 90 minutach jechali do Gdańska jako zwycięzcy. Cały czas była w nas pokora i szacunek do przeciwnika. Zawodnicy, którzy do tej pory grali mniej, mieli naprawdę duże pole do popisu. Mogli dać mi argumenty, by w piątek i w kolejnych tygodniach wychodzić w wyjściowym składzie - przyznał Grabowski.
Czy dali te argumenty? To raczej wątpliwe. Najlepiej zaprezentował się... Bohdan Sarnawśkyj, który ostatnio stracił miejsce w bramce na rzecz Szymona Weiraucha. Z kolei Miłosz Kałahur, Karl Wendt, Tomasz Neugebauer, Serhij Bułeca, czy Loup-Diwan Gueho zaprezentowali się po prostu skandalicznie. Marudzili, chcieli grać więcej, a gdy dostali szansę, to zawiedli na całej linii.
Błędy w obronie? Przy straconym golu w czwartej minucie doliczonego czasu zabrakło jedynie czerwonego dywanu. - Mamy to zdiagnozowane, ale na tę chwilę eliminowanie tych błędów idzie nam za wolno. Musimy być mądrzejsi, bardziej odpowiedzialni, bo w dużej mierze chodzi o odczytywanie sytuacji, kiedy mamy wychodzić wyżej za przeciwnikiem, kiedy mamy asekurować, wygrać pojedynek w powietrzu, bądź zebrać drugie podanie. Z tym jest problem, bo środek jest bardziej odkryty - mówi Grabowski.
Już po konferencji prasowej dopytywaliśmy trenera Grabowskiego o różne kwestie, m.in. o zdrowie Camilo Meny i Maksyma Chłania, których zabrakło w Grodzisku Mazowieckim. Miało to związek z kontuzjami. Jest niemal pewne, że Ukrainiec zdąży wykurować się na piątkowy mecz z Widzewem Łódź, z kolei sytuacja z Meną jest nieco bardziej skomplikowana - może być gotowy, ale nie musi. Kolumbijczyk narzeka na problem z kolanem. Żadnych przeciwwskazań nie ma natomiast w odniesieniu do Conrado. On po prostu dostał we wtorek wolne, ponieważ w ostatnim czasie grał dużo i potrzebował chwili wytchnienia.
z Grodziska Mazowieckiego Tomasz Galiński, WP SportoweFakty