Niespodziewanie stracił pracę. Wtedy zadzwonił Błaszczykowski

WP SportoweFakty / Krzysztof Kołaczyk to zaufany człowiek Jakuba Błaszczykowskiego
WP SportoweFakty / Krzysztof Kołaczyk to zaufany człowiek Jakuba Błaszczykowskiego

- Po zwolnieniu zadzwonił do mnie Kuba Błaszczykowski. Powiedział, że takie są decyzje Jarosława Królewskiego - mówi WP SportoweFakty Krzysztof Kołaczyk. Zaufany człowiek "Kuby" został zwolniony z funkcji dyrektora Akademii Wisły Kraków.

W zeszłym tygodniu nastąpiło w Wiśle Kraków prawdziwe trzęsienie ziemi. Jednego dnia ogłoszono zwolnienie m.in. trenera pierwszej drużyny Kazimierza Moskala, ale też wieloletniego kierownika drużyny Jarosława Krzoski oraz dyrektora Akademii Wisły Kraków Krzysztofa Kołaczyka.

Kołaczyk oficjalnie objął tę funkcję latem 2020 roku, ale już wcześniej prowadził audyt działań Akademii Wisły. Były wiceprezes Rakowa Częstochowa pojawił się w Krakowie z inspiracji Jakuba Błaszczykowskiego.

W rozmowie z nami Kołaczyk podsumowuje lata pracy w Krakowie, opowiada o kulisach swojego zwolnienia, a także o tym, jak zareagował na nie Błaszczykowski. Zdradza też, czy były kapitan Wisły Kraków nadal żyje sprawami klubu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Czeski kibic dokonał tego jako pierwszy. Zarobił okrągły milion!

Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Zwolnienie było dla pana zaskoczeniem? Jarosław Krzoska powiedział nam, że zupełnie się tego nie spodziewał. W pana przypadku zastanawiający jest termin zwolnienia. Nowy dyrektor Akademii nie wdroży się przecież z dnia na dzień.

Krzysztof Kołaczyk, były dyrektor Akademii Wisły Kraków: Pewnie, że ta informacja była dla mnie szokiem. Przyszedłem w poniedziałek normalnie do pracy. Później miałem spotkanie z prezesem Jarosławem Królewskim, na którym się dowiedziałem o tej decyzji. Oczywiście było to zaskakujące i przykre dla mnie. Natomiast jako człowiek dojrzały, który w sporcie już spędził wiele lat i widział już wiele, podkreślę, że szanuję decyzję prezesa. Nie jest to lekkie i łatwe. Wewnątrz była i wściekłość, i przykrość, zdziwienie. Natomiast prezesi mają prawo do takich decyzji. Wierzę głęboko, że jest to racjonalne, przemyślane. Zależy mi bowiem na tym, by wszystko to, co zbudowaliśmy, nadal funkcjonowało.

Chcę, by trenerzy, koordynatorzy i wszyscy w Akademii mieli poczucie, że ten cały nasz dotychczasowy wysiłek opłaci się. Decyzja o zwolnieniu była nagła i trudno było mi się z nią pogodzić, ale ją respektuję. Chcę wyciągnąć z tej sytuacji jak najwięcej plusów. Miałem szansę być w tym klubie przez te prawie pięć lat i wierzę głęboko, że prezes Królewski przypilnuje, by to wszystko nadal szło do przodu. Ktoś powie, że nic nie zostało poprawione w Akademii, ale ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Takie hasła są krzywdzące dla wszystkich ludzi, którzy tu pracują. Jestem emocjonalnie związany z każdym elementem tej Akademii. Wierzę, że Akademia Wisły nadal będzie się rozwijać.

Pozostali zwolnieni relacjonowali, że ch rozmowy z prezesem były krótkie. Pana też?

Krótko rozmawialiśmy. Widziałem, że to nie jest łatwe dla prezesa. Był jednak uczciwy i szczery w rozmowie ze mną, przez te parę minut. Uszanowałem to. Uważam, że nie ma sensu się przepychać i udowadniać sobie coś nawzajem. Wierzę głęboko, że ma to sens.

Czyli też była mowa o chęci "odświeżenia" kadr? Bo tak miało być w przypadku zwolnienia Krzoski, pana rówieśnika z rocznika 1970.

Ja jestem jeszcze starszy o kilka miesięcy od Jarka Krzoski. Natomiast potwierdzam, prezes tak samo ze mną rozmawiał: mówił, że chce dać nowy impuls klubowi. I że instynktownie czuje, iż jest to "odświeżenie" potrzebne. Ja to rozumiem. Bardzo dziękuję losowi, że dostałem możliwość pracy w Wiśle Kraków. To dla mnie niesamowite wyróżnienie i radość, że przez te lata mogłem pracować dla Akademii krakowskiego klubu w roli dyrektora. Poznałem w Akademii, jak i w klubie, wielu wspaniałych i wartościowych ludzi, bardzo dobrych trenerów. Uważam, że wykonujemy naprawdę dobrą pracę w niełatwych warunkach.

Prezes Wisły Kraków Jarosław Królewski
Prezes Wisły Kraków Jarosław Królewski

Gdy zaczynał pan pracę w Wiśle to mówił pan, że akademia ma być "oczkiem w głowie Jakuba Błaszczykowskiego". Wówczas jego rola w Wiśle była znacznie większa. Później wyraźnie zdystansował się wobec tego, co dzieje się w klubie, skończył też karierę zawodniczą.

Akademia dla klubu i zarządu była i jest bardzo ważna, a wierzę głęboko, że nadal będzie. Miałem określony budżet, mogłem na nim bazować. Sprawy skomplikował spadek do I ligi pierwszego zespołu. Nie mam tu pretensji do władz, które muszą patrzeć na całość klubu. Nie mogę powiedzieć, że Akademia została potraktowana po macoszemu. Klub nam dawał na tyle możliwości rozwoju, na ile mógł.

Jak Błaszczykowski w ogóle zareagował na decyzję o pańskim zwolnieniu?

Rozmawiałem z Kubą, zadzwonił do mnie po zwolnieniu. Mówił, że takie są decyzje Jarka Królewskiego - że on ma taki pomysł, by coś w klubie zmienić. To była podobna narracja jak ta, którą przekazywał mi prezes Królewski: trudna sytuacja, klub musi coś zrobić, by się odmieniło. Kuba podkreślał: "Krzychu, na pewno dasz sobie radę". Zaznaczał, że nie chce polemizować z decyzją prezesa.

Patrząc z zewnątrz wygląda to tak, jakby Kuba Błaszczykowski zupełnie wyłączył się z tej klubowej rzeczywistości, wycofał. Tak jest naprawdę?

To już trzeba prezesa pytać. Ja mogę mówić tylko o pracy w Akademii. Osobiście nieraz z Kubą rozmawiam, podpytuję, dyskutujemy w temacie Akademii. Nie wiem natomiast, jak to funkcjonuje na szczeblu układu właścicielskiego. Wiem, że Kuba ma dziewczynki trenujące u nas w drużynie Wisła Women, podobnie syn Fabian przystąpił do Wisła Junior. Cała trójka jego dzieci trenuje więc w Wiśle. Kuba ma "Białą Gwiazdę" cały czas w serduchu. Natomiast jaki jest jego stopień zaangażowania w sprawy na poziomie zarządzania klubem, trudno mi powiedzieć.

Skoro dzieci Błaszczykowskiego tu trenują, to pewnie sprawy klubu jeszcze go żywo interesują.

Ja znam Kubę. To się nie da tak z dnia na dzień zakręcić kurek emocji i zaangażowania.

Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski
Na zdjęciu: Jakub Błaszczykowski

Co udało się istotnego osiągnąć przez te lata szefowania Akademii?

Trafiłem do Krakowa w końcówce 2019 roku i przez pierwsze pół roku prowadziłem audyt i podsumowanie dotychczasowej pracy Akademii będącej pod skrzydłami TS. Dopiero od lipca 2020 roku zostałem dyrektorem Akademii, która wówczas trafiła do Wisły Kraków SA. Wtedy wyznaczyliśmy sobie cele. Podstawowym było utrzymanie drużyn na odpowiednim szczeblu rozgrywek. To nam się udało. Wszystkie trzy starsze roczniki mamy w Centralnej Lidze Juniorów i znajdujemy się w wąskim gronie klubów, które zachowują w ostatnich latach ciągłość gry na szczeblu centralnym w tych rocznikach. To dla mnie ważne.

Kolejnym celem było utworzenie Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Powiedziałem bowiem, że taki klub, jak Wisła nie może korzystać w nieskończoność z tego, że zewnętrzny podmiot prowadził taką szkołę dla klubu. Dzięki tej szkole jesteśmy w stanie stworzyć warunki do rozwoju chłopakom z południa Polski. Nikt przecież nie będzie dojeżdżał sto kilometrów na trening i wracał. Ważne było też podpisanie umowy z MSG w Myślenicach. W Krakowie nie mamy swoich odpowiednich obiektów, a chcieliśmy się skoncentrować na mocnej pracy ze starszymi rocznikami. Ta szkoła jest położona naprzeciwko naszej bazy w Myślenicach, co jest ważne w kontekście kooperacji z pierwszą drużyną. Następny projekt, który udało się zrealizować, to stworzenie całego pionu piłki kobiecej w Wiśle.

Czyli projekt Wisła Women.

Mamy całe struktury: żeńskie zespoły U-9, U-11, U-13, U-16. A żeńska pierwsza drużyna zanotowała trzy awanse z rzędu i obecnie występuje w II lidze. Powołaliśmy też na nowo męską drużynę rezerw, co było bardzo potrzebne, bo stanowiło brakujący element między Akademią a pierwszą drużyną. Szybko przyszedł awans z IV do III ligi, gdzie byliśmy najmłodszą drużyną. Cieszyłem się też po ostatnim zwycięskim meczu Mariusza Jopa z Odrą Opole w I lidze, bo on i jego nowy asystent Bartek Bąk byli przeze mnie wcześniej zatrudnieni w drugiej drużynie. Trener Bąk był wcześniej w U-15 i później szedł do góry. Uważam, że do tego też jest Akademia: by przygotowywać też trenerów, asystentów czy innych członków sztabu, jak trener przygotowania motorycznego Kazimierz Piechnik czy fizjoterapeuta Bartłomiej Grzegorczyk, do kolejnych zawodowych etapów.

A może pan w pewnych aspektach uderzyć się w pierś i powiedzieć: są rzeczy, które nie wypaliły?

Nie ruszyliśmy mocniej do przodu w temacie obiektów. Zarząd cały czas próbował, ale nie udało się uzyskać jednego miejsca do treningów na cztery - pięć boisk. Udało się natomiast znaleźć alternatywne opcje. Wielkie słowa podziękowania tu dla Kanclerza AWF, bo boisko AWF nam bardzo pomaga. Jak przyszedłem do Akademii, to widziałem jak sytuacja z obiektami wygląda i trzeba było działać. Udało się podpisać umowę także ze Spółką Sport Myślenice (U-17-U-19), ze Szkołą budowlaną, gdzie korzystamy ze szkoły i z boiska, do tego z VIII LO na wynajem obiektów sportowym. W ostatnim czasie nawiązaliśmy współpracę z UJ dotyczącą udostępnienia boisk przy ul. Piastowskiej w Krakowie. Wypracowaliśmy rozwiązanie, które rekompensuje brak posiadania obiektów w jednym miejscu, a wciąż pozwala nam się rozwijać, za co dziękuję zarządowi.

Negatywnie odbiła się też na wizerunku Akademii Wisły historia ujawniona przez portal meczyki.pl, dotycząca zaległości Wisły wobec szkoły, do której uczęszczali młodzi piłkarze Białej Gwiazdy.

Jak wiemy, w klubie i w Akademii są pewne ograniczenia finansowe i pojawiają się opóźnienia w płatnościach. Musieliśmy więc wypracować harmonogram spłat, który jest realizowany. Prezes się angażuje, jak już sytuacja tego wymaga. Jesteśmy w kontakcie z władzami szkoły podobnie, jak z każdym innym podmiotem, a sprawa, o której mowa została polubownie doprowadzona do finału i na tym chciałbym zakończyć. Oczywiście wiadomo, że musimy sobie z różnymi sytuacjami radzić, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach po spadku Wisły do I ligi, ale nikt z nas nie zamierza narzekać.

Ludzie, którzy dźwignęli Raków: Krzysztof Kołaczyk (z prawej) i Michał Świerczewski (L) w 2013 roku
Ludzie, którzy dźwignęli Raków: Krzysztof Kołaczyk (z prawej) i Michał Świerczewski (L) w 2013 roku

Dochodziły do pana krytyczne głosy dotyczące funkcjonowania Akademii? Nie brakowało przede wszystkim narzekania, że trwa odpływ utalentowanych zawodników. Podobnie zresztą było jeszcze w czasach, gdy Akademia funkcjonowała pod szyldem TS.

Łatwo jest krytykować. Cały czas próbowałem działać w tej kwestii, ale sytuacja w klubie nie do końca na to pozwalała. Jeżeli klub inwestuje w Akademię, to płynne przejście zawodników do pierwszej drużyny powinno być najważniejsze. Bo można pytać: po co to wszystko robimy, skoro potem nie umiemy tych graczy w klubie przytrzymać. Wiem jednak, jak po spadku z Ekstraklasy się to wszystko odbywało. Zmiany prezesów, trenerów. To było priorytetem, a nie usystematyzowanie wprowadzania zawodników z Akademii do pierwszej drużyny. Nie będę teraz mówił, z kim rozmawiałem, co przedstawiałem. Cały czas czyniłem jednak wysiłki, by tych graczy zatrzymywać. Ale też rozumiałem, w jakim momencie znajduje się klub. Cały czas była nadzieja, że będą baraże, powrót do Ekstraklasy. I na tym była głównie koncentracja.

Największym bólem dla mnie było, że odszedł Wojtek Urbański do Legii Warszawa czy Kacper Przybyłko do Warty Poznań. Podobnie Michał Głogowski do Hutnika Kraków, a teraz wiemy już, że podpisał umowę z Lechią Gdańsk. W Stali Rzeszów realizuje się Patryk Warczak. To byli chłopcy, z którymi podpisywałem kontrakty. A przed końcem umowy, jesienią, zaczynałem rozmowy z rodzicami, menedżerami -osiem miesięcy przed upływem kontraktu. Przekonywałem do pozostania. Różne czynniki wpływały jednak na ich decyzje

Padały pytania: a czy będą ci chłopcy dostawać szansę w pierwszej drużynie, na treningach? Zapewniałem, że jesteśmy po rozmowach ze sztabem pierwszego zespołu. Pytano jednak: czy będzie drużyna rezerw, jeśli nie będą grać w pierwszej? I tak dalej. Wiosną 2022/23 Jakub Krzyżanowski, który robił furorę na mistrzostwach Europy U-17 nie dostał ani minuty. A siedział sporo razy na ławce rezerwowych. Podobnie Kacper Przybyłko. Sytuacja sportowa była jednak trudna, a wprowadzanie młodzieży łatwiejsze jest przy stabilizacji pierwszej drużyny, która gra na pożądanym szczeblu. Wtedy istnieje możliwość swobodniejszego i częstszego wstawiania do składu młodych graczy.

Nastąpił "efekt domina", za pierwszymi poszli kolejni?

Natomiast do pierwszej drużyny przekazaliśmy przecież Kacpra Dudę, Mariusza Kutwę, Piotra Starzyńskiego, którego sam tu przyciągnąłem. Dalej: Kubę Krzyżanowskiego, Kubę Wiśniewskiego. Zadebiutował ostatnio w bramce Patryk Letkiewicz. Są też fajni zawodnicy, którzy teraz ogrywają się w III lidze. Jest Maciej Kuziemka z rocznika 2006, czy Filip Baniowski z 2007. To są zawodnicy, którym trzeba pozwalać dalej się rozwijać. Nie możemy mówić, że tych młodych talentów nie ma, tylko mamy trudny moment do tego, by się nimi chwalić w pierwszej drużynie, ale jestem przekonany, że ta szansa dla nich przyjdzie. Nie chcę jednak mówić, że za mało dostają czasu, bo pierwsza drużyna ma zadanie do wykonania, jakim jest awans. To nie jest wszystko proste. Najłatwiej jest narzekać.

A jak wyglądają pana dalsze plany? 

Jeszcze żadnych decyzji nie podjąłem. Mam swój wiek. Przyjąłem to wszystko, co się wydarzyło, na tyle spokojnie, na ile mogłem. Na zewnątrz może pokazywałem, że jestem doświadczonym wygą, ale w środku to wszystko mocno dalej siedzi. To wszystko spowodowało, że przeanalizowałem sobie ostatnie piętnaście lat, najpierw w Rakowie Częstochowa, a teraz tu. W Rakowie toczyłem walkę o klub. W momencie, gdy Raków wszedł do Ekstraklasy, z pewnych względów powiedziałem dość, bo kieruję się pewnymi wartościami w życiu, które są ponad wszystko. Jeśli ich nie ma, to pewne rzeczy dla mnie tracą sens. Dostałem później szansę pracy w Wiśle. Jestem bardzo wdzięczny, że Kuba Błaszczykowski wtedy zadzwonił do mnie. Ile mogłem, dałem Akademii i klubowi przez te lata. Dla mnie to niesamowita satysfakcja, że mogłem być dyrektorem Akademii Wisły. Natomiast nie wiem, co dalej będę robił. Telefony jakieś odbieram. Tylko, że ja nie umiem wchodzić w dany projekt na chwilę. Muszę wiedzieć, gdzie mamy sięgać i jaki jest długofalowy cel. Pytam też siebie, czy jeszcze się zaangażować w projekt w piłce, czy może - póki jest siła i energia - zgodzić się na propozycję niezwiązaną ze sportem. Bo takie też się pojawiają. W życiu bym nie przypuszczał, że to będzie w ogóle wchodziło w grę, ale teraz pomału zaczynam i taki scenariusz rozważać. Muszę sobie dać jeszcze trochę czasu na decyzję.

Ale nie aż tak, jak Kazimierz Moskal, który stwierdził, że miał ochotę zaszyć się w Bieszczadach po tym zwolnieniu?

Nie. Ja - jak zawsze - szukam pozytywów. Wracam teraz do domu. Bo to był mój pierwszy tak długi pobyt poza domem, bez rodziny. Żona została w Częstochowie, ja byłem w Krakowie. Co prawda na weekendy wracałem, ale teraz będę spędzał z żoną więcej czasu. Zastanowimy się, co dalej.

rozmawiała Justyna Krupa, WP SportoweFakty

[b]

[/b]

[b]

[/b]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty