Pogoń Szczecin zwyciężyła z Rakowem Częstochowa 1:0 na własnym stadionie. Jedynego gola tego meczu strzelił Linus Wahlqvist po dośrodkowaniu Rafała Kurzawy. Pogoń grała już wtedy w jedenastu przeciwko dziesięciu przeciwnikom po czerwonej kartce dla Ericka Otieno. Przewaga liczebna pomogła Pogoni zdominować lidera PKO Ekstraklasy i stworzyć zdecydowanie więcej sytuacji podbramkowych od niego.
- Dobrze weszliśmy w ten mecz. Tym razem mieliśmy kontrolę nad sytuacją, a strata piłkarza przez Raków jeszcze mocniej popchnęła nas do przodu. Po zwycięstwie mamy fajne święta my piłkarze i kibice. Nie szło nam dobrze w meczach z Rakowem, dlatego 1:0 smakuje nam jak 7:0 - mówi obrońca Wojciech Lisowski w strefie mieszanej po meczu.
Lisowski był jednym ze zmienników Roberta Kolendowicza i miał wzmocnić obronę w końcówce meczu. Jedna z jego interwencji wyglądała dość nerwowo, ale Jesus Diaz nie oddał w odpowiedzi strzału do bramki.
ZOBACZ WIDEO: Absurdalna sytuacja w amatorskiej lidze. Najbardziej groteskowe pudło roku
- Nic złego nam się nie stało, więc można powiedzieć, że zmiany były trafione. Jeżeli nie możesz strzelić drugiego gola, to kontroluj prowadzenie. Raków nie miał wielu dobrych szans na wyrównanie - wspomina Wojciech Lisowski.
Pogoń umocniła się na czwartym miejscu w tabeli, co nie zmienia faktu, że awans z PKO Ekstraklasy do eliminacji Ligi Konferencji jest mało realny. Druga szansa Portowców będzie 2 maja na PGE Narodowym. W finale Pucharu Polski zagrają z Legią Warszawa, a od tego meczu dzieli ich już tylko jedna konfrontacja ligowa z Puszczą Niepołomice.
- Jesteśmy w stanie wygrać z każdym przeciwnikiem w Polsce. Szczególnie na własnym stadionie. W Szczecinie to my ustalamy zasady, a wszyscy goście mają się bać meczu z nami. Mamy do wykonania jeszcze zadanie w Niepołomicach, także idziemy krok po kroku w kierunku finału pucharu. Nie wybiegamy za daleko w przyszłość i to jest nasza recepta od początku rundy wiosennej - tłumaczy Wojciech Lisowski.