Sandecja uległa Piastowi 1:2. Jednak mecz należał do wyrównanych, co jeszcze bardziej może przygnębiać piłkarzy gości, którzy nie zdołali wywieźć z Gliwic choćby jednego punktu. - To spotkanie można opisać w dwóch częściach. Pierwsza połowa była niemrawa, bramka trochę z niczego, ale po jej zdobyciu Piastowi na pewno lepiej się grało. Byli groźny, bo to klasowa drużyna i wiedzieliśmy, że w Gliwicach jest trudny teren. Moim zdaniem Piast był tylko skuteczniejszy, więc nie mamy się za co wstydzić. Uważam, że potrafimy grać w piłkę, a w tym meczu zabrakło nam tylko wykończenia i trochę szczęścia. Wtedy może byłby chociaż punkt - wzdychał po porażce z Piastem Jano Frohlich, obrońca Sandecji.
Mecz z Piastem mógł się dla gości rozpocząć idealnie. Tak się nie stało, bo w dziesiątej sekundzie, zaraz po pierwszym gwizdku sędziego, sytuacji sam na sam z bramkarzem niebiesko-czerwonych, Dariuszem Trelą, nie wykorzystał Kamil Majkowski. - Zabrakło chyba trochę spokoju. Na pewno Kamil chciał dobrze i może byłaby to najszybciej zdobyta bramka w historii pierwszej ligi, a może i nawet nie tylko tej ligi - skomentował defensor. - Jedno długie podanie, była sytuacja sam na sam, ale nie udało się jej wykorzystać. Takie rzeczy się zdarzają i to nawet lepszym zawodnikom. Trzeba tylko ten mecz przeanalizować, a myślę, że mamy dobry zespół i pokazaliśmy to w drugiej połowie, kiedy goniliśmy wynik. Może trochę wymuszony rzut wolny, później trochę przypadku, piłka odbita po rykoszecie, bramka na 2:0 i ciężko goni się taki rezultat, kiedy jest dziesięć minut do końca - dodał.
Podopieczni Roberta Moskala zdołali jeszcze strzelić bramkę kontaktową za sprawą Arkadiusza Aleksandra, ale goście więcej zdziałać nie zdołali. Duży wpływ na to miał na pewno fakt, że do końca meczu pozostawało tylko kilka minut. - Tak to przeważnie jest, że jak się traci drugą bramkę, to ten czas leci. Niestety mecz trwa tylko 90 minut plus to, co doliczy arbiter. Dlatego nie można liczyć na to, że będziemy strzelać w końcówce, tylko od początku grać skutecznie i byłoby inaczej. Teraz już jednak wszystko za nami i trzeba podejść do kolejnego spotkania. Jestem dobrej myśli i wydaje mi się, że u siebie wygramy i będziemy dalej walczyć - stwierdził kapitan Sandecji.
O tym jak ważne było to spotkanie dla obu drużyn, świadczyć mogą wydarzenia boiskowe, ale niekoniecznie związane ze sportem. Piłkarze wdawali się w częste przepychani i niepotrzebne dyskusje. Sędzia Krzysztof Jakubik musiał ukrócić te zachowania i ukarał przedstawicieli zarówno Piasta, jak i Sandecji. - Rudi Urban, mój dobry przyjaciel, miał piłkę i kilka sekund na to, żeby ją wybić, ale prowadził dalej akcję i dośrodkowywał. Później ode mnie się ona odbiła i pojechaliśmy z kontrą, i może od tego zaczęła się ta nerwówka. Jednak na pewno nie my mieliśmy pierwsi piłki. Tak samo było na jesień w Ząbkach, kiedy strzeliliśmy bramkę. Dolcan miał piłkę, ale ich zawodnik leżał na boisku i prowadzili akcję. My to przejęliśmy, zrobiliśmy kontrę i ją wykorzystaliśmy. Tym razem było tak samo. Nie jest tak, że my nie jesteśmy fair play, ale najpierw futbolówkę mieli piłkarze gospodarzy i to oni powinni ją wybić - zakończył Jano Frohlich.
Jano Frohlich: Nie można liczyć na to, że będziemy strzelać w końcówce
Zasępiony spacerował przed budynkiem klubowym Piasta Gliwice kapitan Sandecji Nowy Sącz, Jano Frohlich. Jego drużyna przegrała przy Okrzei 1:2 i nie pozwoliło to gościom na oddalenie się od strefy spadkowej, o co dzielnie walczą od pierwszego meczu ligowego w tym roku.