- Jestem tej fuzji kategorycznie przeciwny - podkreśla Jan Żurek, były trener m.in. GKS-u Katowice i Polonii Warszawa. - To są kluby z tradycjami i nikt nie ma prawa bawić się historią tak wielkich i uznanych w polskiej piłce marek. Oba kluby grały w ekstraklasie, gdzie sięgały po najwyższe laury. Oba reprezentowały Polskę w europejskich pucharach. Nikt nie ma prawa niszczyć ich legendy - dodaje doświadczony szkoleniowiec.
Na fuzji z Czarnymi Koszulami najwięcej zyskałaby GieKSa, która po spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 2004/05 musiała rozpoczynać walkę o powrót do swojej wielkości od IV ligi. W trzy lata katowicka drużyna wywalczyła awans na zaplecze ekstraklasy, gdzie ugrzęzła na dobre, w poprzednim sezonie niemalże do samego końca walcząc o utrzymanie. Teraz może kuchennymi drzwiami wrócić na piłkarskie salony.
- Ta fuzja to wstyd dla Katowic. Cały czas powtarzam, że wszystko to co się dzieje w GieKSie, to wyłącznie wina miasta, które jest bogate i powinno ratować tak ważny dla polskiego futbolu klub. W Polsce wiele mniejszych od Katowic miast łoży na kluby potężne pieniądze. Tak dzieje się w Kielcach, czy biedniejszych od stolicy regionu Zabrzu, Gliwicach czy Chorzowie. Miasto nie robi nic, by pomóc GKS-owi. Kiedy ja prowadziłem klub, to była tam bieda i dalej nic się nie zmieniło. W kasie świeci pustkami, a stadion się wali. To wszystko urąga wizerunkowi miasta i tak znanego klubu - załamuje ręce Żurek.
Zdaniem charyzmatycznego trenera katowicki klub powinien stawić czoła wyzwaniu sportowemu. - GieKSa nie powinna szukać drogi na skróty. Jesteśmy krótko po Euro 2012 i dziś wszyscy wiedzą, jak silnym nośnikiem marketingowym jest piłka nożna i kluby sportowe. Jeśli GKS Katowice ma wrócić na salony, to powinien to uczynić w sposób naturalny. W mieście musi powstać nowoczesny obiekt, a w klubie zbudowana zostać drużyna, która w cuglach tę ligę wygra. Do tego wszystkiego jednak trzeba pieniędzy, a w Urzędzie Miasta nikt nie chce tego zrozumieć - przekonuje 56-letni szkoleniowiec.
Przed sześciu laty Żurek pracował także przy Konwiktorskiej. - Nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której w Warszawie zostaje tylko Legia. Przecież Polonia jest klubem z nie mniejszymi tradycjami, a rywalizacją tych drużyn żyje całe Mazowsze. W stolicach nowoczesnych europejskich krajów grają nie po dwie drużyny, a po pięć czy sześć i ich rywalizacja dominuje całą ligę. Podobnie wygląda sytuacja w Katowicach. Przecież to stolica wielkiej aglomeracji i nie potrzeba wielkich sztuczek, by GieKSa zaczęła funkcjonować na zdrowych zasadach. Potrzeba tylko mądrych decyzji podjętych przez mądrych ludzi - argumentuje pochodzący z Oleśnicy trener.
- Rozumiałbym ten ruch, gdyby doszło do takiej sytuacji, jaka miała miejsce swego czasu z Amiką czy Groclinem. Mała miejscowość, brak kibiców, to klub trzeba przenieść do dużego miasta. Ale tutaj, to w ogóle nie mieści mi się w głowie. Jak ma się obszar Katowic do Warszawy czy na odwrót? Przecież te miasta są porównywalne, oba te kluby mają swoich kibiców, którzy je kochają. Na ich mecze chodzą całe rodziny, które potrafią na jednym tchu wymienić jedenastkę swoich idoli. Dziś ktoś chce tożsamością tych ludzi kupczyć. Kiedy ktoś pyta mnie o zdanie, czy ta fuzja byłaby na miejscu i przyniosła korzyść polskiej piłce, odpowiadam krótko: nie! - akcentuje Żurek.
Mimo kategorycznego sprzeciwu wobec warszawsko-katowickiej fuzji, znany trener nie wyklucza, że podjąłby się pracy w klubie po podpisaniu dokumentów. - Jestem trenerem zawodowym i ta praca jest czymś, z czego żyję. W tym zawodzie idzie się tam, gdzie cię chcą i trenerzy nie mają wielkiego wyboru. Jest na świecie mała grupa szkoleniowców rozchwytywanych. W Polsce niewielu jest dziś trenerów na topie. Ja już się dziś do nich nie zaliczam. Gdybym dostał telefon, to pewnie bym się tej pracy podjął - puentuje były piłkarski obieżyświat.