Chociaż w pierwszych minutach spotkania z San Marino piłkarze reprezentacji Polski bardzo się męczyli, to ostatecznie udało im się pokonać 5:0 najsłabszą drużynę z rankingu FIFA. - Wiedzieliśmy, że musimy być przede wszystkim cierpliwi, bo mieliśmy przekonanie, że te bramki padną wcześniej czy później. Udało się, strzeliliśmy pięć goli także myślę, że takie zwycięstwo na otarcie łez jest jest mimo wszystko zasłużone i punkty bardzo ważne - skomentował Kamil Glik.
Na Stadionie Narodowym w Warszawie zebrało się ponad 40 tysięcy kibiców. Doping nie był jednak taki, jak na wcześniejszej potyczce z Ukrainą. - Można podziękować kibicom za to, że przyszli, chociaż wiadomo, że ten doping nie był tak gorący, jak w meczu z Ukrainą. Zaufanie kibiców jest być może troszkę nadszarpnięte. Musimy zrobić wszystko, żeby wrócił doping, jaki był na przykład meczu z Anglią - zaznaczył stoper.
- To jest piłka nożna, to jest sport. Każdy z nas co tydzień gra w klubach i też często otrzymuje gwizdy po porażkach. Uważam więc, że każdy z nas jest na to przygotowany. Oczywiście chciałoby się grać przy świetnym dopingu i aby kibice byli z nami cały czas. Musimy tylko i wyłącznie naszymi wynikami udowodnić, że na to zaufanie ciągle zasługujemy - dodał nawiązując do gwizdów skierowanych pod adresem biało-czerwonych.
Z San Marino przełamał się Robert Lewandowski, który strzelił dwa gole. Czy "Lewy" po meczu cieszył się z bramek? W końcu zostały one bowiem zdobyte nie z gry, ale po rzutach karnych. - Wydaje mi się, że zawsze zawodnik po strzelonych golach jest zadowolony - podsumował Glik.