Menadżer Roberta Demjana sprostował słowa prezesa Podbeskidzia Wojciecha Boreckiego
10) 27 czerwca postanowiłem się stawić w Bielsku-Białej, by wynegocjować satysfakcjonujące zawodnika warunki, porozmawiać o niższej kwocie prowizji menedżerskiej - tak by ustalić szczegóły pozostania Roberta w Podbeskidziu, w razie gdyby nie zdecydował się na którąś z ofert zagranicznych. Niestety spotkanie na które przybyłem wraz z moim słowackim partnerem zamiast rzeczowej rozmowy, od wejścia przerodziło się w jeden wielki potok pomyj wylewanych na moją i Michala Holescaka głowę. Wykrzyczanym tonem dowiedzieliśmy się między innymi, że: "nikt nas tu w Bielsku nie szanuje i nic dla tego klubu nie zrobiliśmy", "nikt z nami nie chce robić interesów", "nie potrafimy niczego załatwić piłkarzom", i "nigdy więcej nie zrobimy żadnego transferu do Podbeskidzia".
Wracając do istoty sprawy, czyli wywiadu, o którym mowa na wstępie sprostowania wyjaśniam, co następuje: Nie wiem, co pan Borecki miał na myśli obrażając mnie i Michala Holescaka mianem "pseudomenedżerów". Obaj dysponujemy licencjami – odpowiednio wydanymi przez Polski Związek Piłki Nożnej i Federację Piłkarską Słowacji (Slovensku futbalovy zvaz). Przeprowadziliśmy łącznie ponad sto transferów, w tym trzy do Podbeskidzia Bielsko-Biała (Robert Demjan, Richard Zajac i Matej Nather). W ciągu sześciu lat pracy w roli agenta moja osoba nie stała się udziałem absolutnie żadnego konfliktu.
Nieprawdą jest zdanie "Przystaliśmy na wszystkie jego oczekiwania. Zaproponowaliśmy mu - co chcę podkreślić - aż trzyletni kontrakt, a nasza propozycja według moich wiadomości była najlepsza w ekstraklasie". Pod koniec czerwca mieliśmy dla zawodnika dwie oferty z klubów ekstraklasy - jedną dużo lepszą od tej Podbeskidzia i drugą konkurencyjną.
Dłuższego komentarza wymaga za to następujący fragment: "Nie może bowiem być tak, że przy wielogodzinnych dyskusjach na temat transferu Roberta tylko pół godziny rozmawiamy o oczekiwaniach piłkarza, a całą resztę czasu poświęcamy dyskusjom na temat wielkości gaży usługi menadżerskiej dla dwóch panów, którzy reprezentują zawodnika. Osobna kwestia to ich zachowanie, które - mówiąc delikatnie - mocno i to na minus odbiegało od tego, jak zachowują się menadżerowie innych zawodników." Spotkanie poniedziałkowe (24 czerwca) i czwartkowe (27 czerwca) trwały odpowiednio – pierwsze około godziny, a drugie około 10 minut. Dodatkowo rozmowa o prowizji trwała znacznie krócej niż rozmowa o warunkach zawodnika. Odnośnie naszego zachowania nie zauważyłem w nim nic co by wskazywało na nienaturalne w momencie, gdy nasz adwersarz jedynie wykrzykuje w naszą stronę irracjonalne zarzuty zamiast przejść do meritum sprawy. Moja kilkakrotna próba uspokojenia atmosfery i tonu prezesa Boreckiego kończyła się jeszcze większym atakiem furii.
Absolutną nieprawdą jest stwierdzenie "Bo wiem, że poszło o pieniądze dla menadżerów". W czwartek 27 czerwca zamierzaliśmy dojść do porozumienia oczywiście także w temacie prowizji, ale zachowanie pana Boreckiego polegające na obrażaniu nas i krzyku, spowodowało że do negocjacji nie doszło. Moje próby sprowadzenia rozmowy do poziomu merytorycznego spotkały się z jeszcze bardziej nerwową reakcją prezesa Boreckiego.
Kolejne kłamstwo: "Druga kwestia to bardzo nieeleganckie stawianie sprawy przez menadżerów Roberta, którzy twierdzili, że tylko dzięki niemu utrzymaliśmy ekstraklasę". Żaden z nas nigdy nie wypowiedział takich słów.
Odnośnie zakończenia spotkania: "Sprawa trzecia to wspomniane już wyjątkowo niekulturalne zachowanie jednego z menadżerów, które przelało czarę goryczy i zmusiło mnie do wyproszenia tych panów z gabinetu". Michal Holescak, który i tak pod wpływem wystrzeliwanych z szybkością karabinu bezpodstawnych zarzutów, długo trzymał nerwy na wodzy, de facto sam zdecydował o opuszczeniu gabinetu i faktycznie - już wychodząc - sprowokowany powiedział o słowo za dużo.
I ostatni fragment: "Na koniec pragnę jednak dodać, że tematu pozostania Roberta w naszym zespole nie zamykam." Ciekawe… i pod publiczkę. Do 27 czerwca w kontekście wyjazdu Roberta do Belgii słyszałem tylko wykrzyczane zdania "Zawodnik nie ma tu powrotu!" i "Tak, stawiam sprawę na ostrzu noża!".
Reasumując, uważam, że Robert Demjan odszedł z Podbeskidzia na zasadzie wolnego transferu w dużej mierze dzięki decyzjom prezesa Boreckiego, który - po pierwsze - nawet nie raczył negocjować umowy w myśl której zawodnik po utrzymaniu Podbeskidzia byłby jej zawodnikiem do 30 czerwca 2014 i - po drugie - swoim zachowaniem nie dał cienia szansy na porozumienie podczas spotkania 27 czerwca. Nie przeceniając wartości Roberta bielski klub stracił nie tylko świetnego piłkarza, ale też realną możliwość zarobienia na nim w przypadku transferu.
Na koniec chciałbym podkreślić, że nigdy nie byłem zwolennikiem - i nie będę - załatwiania konfliktów publicznie, ale w momencie gdy prezes Borecki przekroczył pewną granicę godząc w nasze dobre imię (robi to w kolejnych wywiadach) i dezinformując opinię publiczną, absolutnie nie mogłem pozostawić tej sprawy bez komentarza.
Z poważaniem
Michał Karpiński"