Od pierwszych minut niedzielnego meczu do szaleńczych ataków rzucił się Górnik Zabrze. Pod bramką Lecha Poznań co chwile było gorąco. Kolejorz grał słabo i miał problem z konstruowaniem składnych akcji. Natomiast zabrzanie grali z olbrzymim polotem i finezją. Gdyby w okolicach pola karnego wykazali więcej zimnej krwi, to wynik meczu byłby rozstrzygnięty już do przerwy. Ostatecznie podopieczni Bogdana Zająca prowadzili tylko jedną bramką. - W pierwszej połowie naprawdę graliśmy fajnie, utrzymywaliśmy się przy piłce i konstruowaliśmy składne akcje. Mecz składa się jednak z dwóch połów - mówi Seweryn Gancarczyk, obrońca Górnika, który na boisku pojawił się pod koniec pierwszej połowy.
W przerwie pewnie mało kto wierzył, że lechici będą w stanie odmienić losy meczu. A jednak w drugiej połowie zabrzanie spuścili z tonu, a Lech zaczął grać konsekwentniej i dokładniej. Gdy w 65. minucie doprowadził do remisu, to złapał wiatr w żagle i uzyskał sporą przewagę. Potem zdołał jeszcze dwukrotnie trafić do bramki Górnika i dość niespodziewanie zainkasował trzy punkty.
- Przegraliśmy mecz na własne życzenie. Mieliśmy sporo sytuacji w pierwszej połowie, ale ich nie wykorzystaliśmy, co się zemściło. Nie możemy jednak zwalać winy na niewykorzystane sytuacje, bo mieliśmy jeszcze całą drugą połowę. Źle w nią jednak weszliśmy, nie kontrolowaliśmy piłki tak jak przed przerwą. Lech starał się atakować, ale wydawało się, że mamy wszystko pod kontrolą. Padła jednak bramka na 1:1, a potem gospodarze poszli za ciosem. Liczą się bramki, a nie piękna gra, dlatego do Zabrza wróciliśmy z zerowym dorobkiem - dodaje Gancarczyk.
Rozczarowany wynikiem był również Bogdan Zając dla którego był to debiut w roli pierwszego trenera zabrzan. - Ciężko po takim meczu cokolwiek powiedzieć. Rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie. Pierwsza połowa była zdecydowanie pod nasze dyktando. Stworzyliśmy sobie mnóstwo okazji, nie pozwoliliśmy Lechowi na wiele, ale po raz kolejny się potwierdziło, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Przed przerwą mieliśmy jeszcze 2-3 okazje stuprocentowe. Trzeba było je wykorzystać, aby dobić przeciwnika. W przerwie powtarzaliśmy sobie, że musimy konsekwentnie grać to samo. Do momentu stracenia bramki nic się nie działo. Potem Lech złapał wiatr oraz dostał wsparcie kibiców. Mimo tego potrafiliśmy podjąć rękawice, też dochodziliśmy do sytuacji, ale to Lech zadał decydujący trzeci cios - zakończył szkoleniowiec Górnika.