Od Uniao Leiria, przez FC Porto, pierwszą kadencję na Stamford Bridge, Inter Mediolan aż do Realu Madryt i pierwszych dwóch lat drugiej przygody z The Blues - Jose Mourinho zawsze był w ścisłej czołówce i pracował głównie na to, by nie spaść z piedestału.
- To najtrudniejszy okres z najgorszymi wynikami w mojej karierze - tak "The Special One" komentował zawstydzająco słaby start jego drużyny w Premier League. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Chelsea ma osiem punktów po ośmiu kolejkach, a jej gra jest katastrofalna i na przestrzeni kolejnych tygodni nie widać jakiegokolwiek postępu. Doskonale zobrazował to ostatni mecz z Southampton, w którym londyńczycy polegli całkowicie zasłużenie, mimo że jako pierwsi strzelili gola. Jeszcze rok temu przy tak bezbarwnej postawie i objęciu prowadzenia The Blues byliby w stanie dowieźć skromne 1:0 do ostatniego gwizdka sędziego, ale dziś ich obrona w zasadzie nie istnieje, przez co stracili największy atut.
Nie ma już wątpliwości, że latem popełniono na Stamford Bridge błędy. Listę grzechów otwiera zbyt późne przeprowadzenie transferów, a efektem tej desperacji były nieudane starania o Johna Stonesa i pozyskanie w zamian Papy'ego Djilobodjiego, który mimo fatalnej postawy kolegów z linii defensywnej, i tak nie dostaje od Mourinho szansy gry, co tylko udowodnia, że transfer był realizowany chaotycznie i na szybko.
Drugi poważny problem Chelsea, który w choć niewielkim stopniu rozgrzesza menedżera, to beznadziejna forma kluczowych piłkarzy - Edena Hazarda i Cesca Fabregasa. To oni w ubiegłym sezonie prowadzili grę ofensywną, a dziś są zagubieni. Irytuje zwłaszcza Hiszpan, który często porusza się po boisku dostojnym krokiem i oprócz kilku niezłych strzałów z dystansu, trudno w tym sezonie za cokolwiek go chwalić.
Znamienny jest fakt, że jednymi z niewielu zawodników, którzy grają przynajmniej przyzwoicie, są Willian i Ramires. W ubiegłym sezonie zwłaszcza ten drugi zbierał ogromną krytykę, a wielu domagało się nawet, by Chelsea się go pozbyła.
Jednak nawet braki w ofensywie nie są dla Chelsea tak dotkliwe jak niewyobrażalnie słaba postawa obrony. John Terry czy Branislav Ivanović przez lata byli zmorą gwiazd innych zespołów, lecz w tym sezonie zaliczyli taki "zjazd" formy, że trudno to racjonalnie uzasadnić. Te problemy przynajmniej częściowo były widoczne już latem, przez co Chelsea nie wygrywała w sparingach, ale wtedy Mourinho uważał, że drużyna jest kompletna i wzmocnień nie potrzebuje. Otrzeźwienie nadeszło dopiero po klęsce 0:3 z Manchesterem City.
Dziś "The Special One" stoi przed nowym wyzwaniem. Musi wydźwignąć zespół z kryzysu, w jakim ten nie znalazł się od lat (obecny start w Premier League jest najgorszy od 1978 roku) i udowodnić, że dobrze radzi sobie nie tylko wtedy, gdy wszystko idzie po jego myśli. Wcześniej w takiej sytuacji nie był nigdy.
Na razie nie ma tematu odejścia Mourinho. Roman Abramowicz i jego współpracownicy szybko dali do zrozumienia, że nowego menedżera w Londynie nie będzie i... nie jest to nic dziwnego. Rosjanin już raz zwolnił portugalskiego menedżera - w rundzie jesiennej sezonu 2007/2008 - i nic dobrego mu z tego nie przyszło. Na kolejne mistrzostwo Chelsea czekała do 2010 roku, zdobyła je tylko raz (za kadencji Carlo Ancelottiego), później - pod wodzą Roberto Di Matteo - wygrała też wprawdzie Ligę Mistrzów, ale ten sukces przypłaciła... 6. miejscem w Premier League.
- Gdyby mnie pożegnano, Chelsea straciłaby najlepszego menedżera w swojej historii - mówił po meczu ze Świętymi Mourinho. Teraz musi udowodnić, że te słowa są prawdą także w okresie kryzysu. Jeśli Portugalczyk z niego wyjdzie i uratuje sezon, jego era na Stamford Bridge może trwać jeszcze wiele lat.
Szymon Mierzyński
#dziejesiewsporcie