Drastyczna kontuzja przerwała jego karierę, dziś debiutuje jako trener Wisły
Marcin Broniszewski urodził się w piłkarskiej rodzinie w najbardziej piłkarskim miasteczku w kraju. Kwestią czasu było, żeby wszedł do poważnego futbolu. Dziś w Poznaniu debiutuje w roli szkoleniowca Wisły Kraków.
- Przerósł ojca. Moi znajomi już nawet mi to mówią - rozkłada ręce Mieczysław Broniszewski. Jego syn, Marcin, debiut w Ekstraklasie ma już za sobą. Był to jednak tylko epizod w Lubinie. W meczu z Lechem w Poznaniu zaczyna nowy rozdział swojej kariery.
O ludziach takich jak Marcin Broniszewski mówi się, że są skazani na futbol. Owszem, jest to zdanie dość wyświechtane, często nadużywane, ale wychodząc z takiego domu, z takiego miasta, nie masz możliwości nie związać się z piłką.
Zresztą trudno żeby reagował. Marcin miał wtedy 20 lat i pewnie wolałby w tym czasie rozwijać karierę piłkarską zamiast zaliczać staże u ojca. Ale ta skończyła się zanim zaczęła dobrze zacząć. Kto wie, może byłby dobrym piłkarzem. Zapowiadał się nieźle. Zaczynał jako napastnik, a z czasem przesunął się do pomocy. Nigdy nie był wirtuozem, ale miał dobrą technikę, jak większość chłopców wyszkolonych przez Mariana Olszewskiego, guru trenerów młodzieży na Mazowszu. Olszewski wychował w małym miasteczku całe zastępy pierwszo- i drugoligowych zawodników, nawet reprezentantów Polski jak Władysław Grotyński czy Antoni Trzaskowski. To w znacznej mierze dzięki temu legendarnego szkoleniowcowi Karczew na całym Mazowszu, poza doskonałymi wędlinami i kiszką ziemniaczaną, rarytasem równie popularnym chyba tylko na Podlasiu, jest znany właśnie z futbolu. Jerzy Żelazko, były prezes Mazura, brat Wita i ojciec Anny, reprezentantki kraju, mówił: "W Karczewie ludzie dzielą się na trzy kategorie. Na tych, którzy grali w piłkę, tych, którzy grają i na tych, którzy grać będą". Karczew i futbol oznaczają symbiozę. Ostatnimi znaczącymi postaciami stąd w polskiej piłce byli Eugeniusz Kolator i Mieczysław Broniszewski. Dziś miasto wraca do łask za sprawą 35-letniego trenera.
Jego piłkarską karierę przerwała groźna kontuzja stawu skokowego prawej nogi. Podczas jednego z meczów juniorów padł na ziemię i już się nie podniósł.- Byłem wtedy poza domem i nie widziałem zdarzenia. Żona powiedziała tylko, że kontuzja i nic więcej nie chciała mówić. Gdy przyjechałem, Marcin leżał już w szpitalu. Zobaczyłem tylko stopę zwisającą luźno, jakby wykręconą w drugą stronę - mówi ojciec piłkarza.
Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu, lekarze nie mieli dobrych wieści. Diagnoza była brutalna. Zakaz gry w piłkę. Broniszewski próbował, ale nie był w stanie wrócić. Nie tak jakby chciał.
Grał jeszcze w Mazurze jako defensywny pomocnik. Był typowym "walczakiem", który bił rekordy wślizgów na mecz. Imponował uderzeniem z dystansu. Nie było w tym może jakiejś wielkiej finezji, ale uderzenie miał naprawdę atomowe. Podczas treningów strzelał z każdej możliwej pozycji i potem na meczach to dawało efekt. Proste podbicie i huknięcie pod poprzeczkę to jego znak rozpoznawczy. Sporo nauczył się w Płocku, gdy miał indywidualne treningi z Dariuszem Romuzgą.
Nigdy nie został piłkarzem na miarę marzeń. Oprócz tego uderzenia pozostała mu jeszcze ambicja. W lokalnej prasie można znaleźć historię o tym jak podczas jednego z meczów rozgrzewał się 20 minut przy linii, ale trener Cezary Moleda długo nie dawał mu wejść. Broniszewski się wściekł, wsiadł w samochód i pojechał do domu. Moleda odgrażał się wtedy, że piłkarz nigdy już u niego nie zagra, ale po kilku tygodniach przywrócił go do łask. Tak naprawdę było jednak oczywiste, że Broniszewski doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kariery piłkarskiej już nie zrobi.
Skoro to się nie udało, postanowił pójść w ślady ojca. Dostał się na AWF, gdzie uczył się od Rudolfa Kapery, a pracę pisał u Dariusza Śledziewskiego. Potem zaczął pracę z młodzieżą Mazura Karczew i reprezentacją Mazowsza. Z czasem został trenerem Franciszka Smudy, który lubił się chwalić tym, że dzięki swojemu ambitnemu i pracowitemu asystentowi ma dużo czasu wolnego. Właśnie z byłym już selekcjonerem pracował w Zagłębiu Lubin, Jahn Regensburg i Wiśle, gdzie został na dłużej. W międzyczasie analizował dla kadry Greków przed EURO 2012.- Marcin zawsze był świetny jeśli chodzi o kontakt z drużyną. Wie kiedy pójść do przodu, kiedy się wycofać. Te wszystkie lata z zespołami ojca dały mu bardzo dobre zrozumienie szatni - mówi Maciej Kędziorek, kolega Broniszewskiego z drużyny i trener Victorii Sulejówek. Zresztą z jego rocznika wyszło jeszcze 5 trenerów prowadzących drużyny w okolicznych klubach.
Niedawno Broniszewski dostał ofertę pierwszej samodzielnej pracy w Koronie Kielce, ale PZPN nie dał mu warunkowej licencji. Na wszelki wypadek woli nie czekać, od stycznia zaczyna kurs w Białej Podlaskiej.