Drastyczna kontuzja przerwała jego karierę, dziś debiutuje jako trener Wisły

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

Marcin Broniszewski urodził się w piłkarskiej rodzinie w najbardziej piłkarskim miasteczku w kraju. Kwestią czasu było, żeby wszedł do poważnego futbolu. Dziś w Poznaniu debiutuje w roli szkoleniowca Wisły Kraków.

- Przerósł ojca. Moi znajomi już nawet mi to mówią - rozkłada ręce Mieczysław Broniszewski. Jego syn, Marcin, debiut w Ekstraklasie ma już za sobą. Był to jednak tylko epizod w Lubinie. W meczu z Lechem w Poznaniu zaczyna nowy rozdział swojej kariery.

O ludziach takich jak Marcin Broniszewski mówi się, że są skazani na futbol. Owszem, jest to zdanie dość wyświechtane, często nadużywane, ale wychodząc z takiego domu, z takiego miasta, nie masz możliwości nie związać się z piłką.

Nowy trener Wisły Kraków od dziecka, siłą rzeczy, pasjonował się futbolem. Swoje pierwsze obozy z ojcem zaliczał jeszcze jako 8-latek. Ojciec zabierał go ze sobą na zgrupowania Stomilu, Polonii, Wisły Kraków i Wisły Płock czy Górnika Zabrze. Piłkarze tego ostatniego uznali go nawet za pełnoprawnego członka drużyny. Do tego stopnia, że urządzili mu chrzest. Lali wszyscy, najmocniej Michał Probierz, ale młody przyjmował wszystko dzielnie, a ojciec udał, że nie widzi.

Zresztą trudno żeby reagował. Marcin miał wtedy 20 lat i pewnie wolałby w tym czasie rozwijać karierę piłkarską zamiast zaliczać staże u ojca. Ale ta skończyła się zanim zaczęła dobrze zacząć. Kto wie, może byłby dobrym piłkarzem. Zapowiadał się nieźle. Zaczynał jako napastnik, a z czasem przesunął się do pomocy. Nigdy nie był wirtuozem, ale miał dobrą technikę, jak większość chłopców wyszkolonych przez Mariana Olszewskiego, guru trenerów młodzieży na Mazowszu. Olszewski wychował w małym miasteczku całe zastępy pierwszo- i drugoligowych zawodników, nawet reprezentantów Polski jak Władysław Grotyński czy Antoni Trzaskowski. To w znacznej mierze dzięki temu legendarnego szkoleniowcowi Karczew na całym Mazowszu, poza doskonałymi wędlinami i kiszką ziemniaczaną, rarytasem równie popularnym chyba tylko na Podlasiu, jest znany właśnie z futbolu. Jerzy Żelazko, były prezes Mazura, brat Wita i ojciec Anny, reprezentantki kraju, mówił: "W Karczewie ludzie dzielą się na trzy kategorie. Na tych, którzy grali w piłkę, tych, którzy grają i na tych, którzy grać będą". Karczew i futbol oznaczają symbiozę. Ostatnimi znaczącymi postaciami stąd w polskiej piłce byli Eugeniusz Kolator i Mieczysław Broniszewski. Dziś miasto wraca do łask za sprawą 35-letniego trenera.

Jego piłkarską karierę przerwała groźna kontuzja stawu skokowego prawej nogi. Podczas jednego z meczów juniorów padł na ziemię i już się nie podniósł.

- Byłem wtedy poza domem i nie widziałem zdarzenia. Żona powiedziała tylko, że kontuzja i nic więcej nie chciała mówić. Gdy przyjechałem, Marcin leżał już w szpitalu. Zobaczyłem tylko stopę zwisającą luźno, jakby wykręconą w drugą stronę - mówi ojciec piłkarza.

Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu, lekarze nie mieli dobrych wieści. Diagnoza była brutalna. Zakaz gry w piłkę. Broniszewski próbował, ale nie był w stanie wrócić. Nie tak jakby chciał.

Grał jeszcze w Mazurze jako defensywny pomocnik. Był typowym "walczakiem", który bił rekordy wślizgów na mecz. Imponował uderzeniem z dystansu. Nie było w tym może jakiejś wielkiej finezji, ale uderzenie miał naprawdę atomowe. Podczas treningów strzelał z każdej możliwej pozycji i potem na meczach to dawało efekt. Proste podbicie i huknięcie pod poprzeczkę to jego znak rozpoznawczy. Sporo nauczył się w Płocku, gdy miał indywidualne treningi z Dariuszem Romuzgą.

Nigdy nie został piłkarzem na miarę marzeń. Oprócz tego uderzenia pozostała mu jeszcze ambicja. W lokalnej prasie można znaleźć historię o tym jak podczas jednego z meczów rozgrzewał się 20 minut przy linii, ale trener Cezary Moleda długo nie dawał mu wejść. Broniszewski się wściekł, wsiadł w samochód i pojechał do domu. Moleda odgrażał się wtedy, że piłkarz nigdy już u niego nie zagra, ale po kilku tygodniach przywrócił go do łask. Tak naprawdę było jednak oczywiste, że Broniszewski doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kariery piłkarskiej już nie zrobi.

Skoro to się nie udało, postanowił pójść w ślady ojca. Dostał się na AWF, gdzie uczył się od Rudolfa Kapery, a pracę pisał u Dariusza Śledziewskiego. Potem zaczął pracę z młodzieżą Mazura Karczew i reprezentacją Mazowsza. Z czasem został trenerem Franciszka Smudy, który lubił się chwalić tym, że dzięki swojemu ambitnemu i pracowitemu asystentowi ma dużo czasu wolnego. Właśnie z byłym już selekcjonerem pracował w Zagłębiu Lubin, Jahn Regensburg i Wiśle, gdzie został na dłużej. W międzyczasie analizował dla kadry Greków przed EURO 2012.

- Marcin zawsze był świetny jeśli chodzi o kontakt z drużyną. Wie kiedy pójść do przodu, kiedy się wycofać. Te wszystkie lata z zespołami ojca dały mu bardzo dobre zrozumienie szatni - mówi Maciej Kędziorek, kolega Broniszewskiego z drużyny i trener Victorii Sulejówek. Zresztą z jego rocznika wyszło jeszcze 5 trenerów prowadzących drużyny w okolicznych klubach.

Niedawno Broniszewski dostał ofertę pierwszej samodzielnej pracy w Koronie Kielce, ale PZPN nie dał mu warunkowej licencji. Na wszelki wypadek woli nie czekać, od stycznia zaczyna kurs w Białej Podlaskiej.

Komentarze (0)