Prezes Wisły Płock: Na Ekstraklasę czekamy już dziewiąty sezon, ale musimy być cierpliwi

Wisła Płock czeka na powrót do Ekstraklasy niemal dekadę, ale znów jest liderem I ligi i nadzieje na awans rozbudziły się na nowo. Prezes Jacek Kruszewski - mając w pamięci losy jego klubu w poprzednim sezonie - jest jednak bardzo ostrożny.

WP SportoweFakty: Po poprzednim sezonie uczucie zawodu było zapewne ogromne, ale drużyna szybko się pozbierała, a 1. miejsce po rundzie jesiennej sugeruje, że przełknięcie gorzkiej pigułki przebiegło szybko.

Jacek Kruszewski: Tak łatwo wcale nie poszło. Najpierw był niemały zawód, bo do wieczora 16 maja zmierzaliśmy planowo do Ekstraklasy, mając wszystko w swoich rękach. Niestety przegrana 0:2 druga połowa meczu z Termalicą zepchnęła nas na trzecie miejsce, z którego już nie byliśmy w stanie się odbić. Później zaczęła się u nas, po raz pierwszy od trzech lat, rewolucja. Nie mieliśmy szans zatrzymać w I lidze najlepszych piłkarzy, a kilku podziękowaliśmy. W ich miejsce sprowadziliśmy dziesięciu nowych graczy o różnej przeszłości, różnym stopniu przygotowania i wiadomo było, że zanim wszystko zacznie się znów zazębiać, musi upłynąć trochę czasu. Nie wszyscy wytrzymywali ciśnienie, było momentami bardzo gorąco, nie tylko ze względu na pogodę... Przełykanie gorzkiej pigułki nie przebiegało więc gładko i szybko.

Przejdźmy do obecnego sezonu. Mały falstart to już chyba w Płocku tradycja. Początek był trudny i w pięciu meczach Wisła wywalczyła tylko sześć punktów.

- Letni falstart był spowodowany przede wszystkim tym, o czym powiedziałem wcześniej. Straciliśmy absolutnie podstawowych zawodników, na których opierała się gra zespołu, nowi musieli się wkomponować, trener poznać ich możliwości, a oni zrozumieć, czego się od nich wymaga. To musiało potrwać. Jednak i tak punktów na początku mogło być więcej. Arce i Pogoni ulegliśmy po indywidualnych, katastrofalnych wręcz błędach, natomiast w Legnicy dramatycznie mylili się sędziowie. I okres przygotowawczy, i początek sezonu był faktycznie wyjątkowo trudny.

Czy obecna drużyna personalnie jest silniejsza od tej z poprzedniego sezonu?

- Teoretycznie tak. Odeszło co prawda trzech kluczowych graczy, ale przyszło dziesięciu nowych, w tym kilku z Ekstraklasy. Tylko że nazwiska ładnie wyglądają na papierze, w statystykach, a prawdziwą sztuką jest zrobić z nich zespół. O tym jakie to jest trudne wie kilka klubów, które kadrowo z pewnością nie są od nas słabsze, a nawet silniejsze, mimo to ich dorobek jest znacznie gorszy.

Jak pan ocenia letnie transfery? Poza Pawłem Łysiakiem i Lukasem Kubusem większość nowych zawodników grała regularnie, a niektórzy - jak Damian Piotrowski - należeli do kluczowych ogniw.

- Nie zaistniał też Przemek Lech, ale z góry było wiadomo, że będzie mu bardzo trudno przebić się do składu, gdyż na jego pozycji, tak jak np. na skrzydłach, mamy po kilku zawodników. Paweł i Lukas nie grali, bo w fenomenalnej dyspozycji był Mikołaj Lebedyński, strzelający bramki, waleczny, wręcz niezastąpiony. Kluczowych ogniw było więcej. Wisła w ciągu trzech lat sprowadziła czterdziestu piłkarzy, wielu z nich wystrzeliło, odbudowało się, ale byli też tacy, którzy okazali się pomyłką. To jest normalne, że nie wszyscy zawodnicy, którzy przyjdą, będą wzmocnieniami. Nie chcę wystawiać indywidualnych cenzurek, powiem tylko, że liczę na jeszcze lepszą dyspozycję nowych po zimowym ładowaniu akumulatorów, gdy będą mogli w pełni przygotować się do rozgrywek.

Po pół roku można się chyba pokusić o stwierdzenie, że wypełnienie luk po Krzysztofie Janusie i Jacku Góralskim przebiegło bezboleśnie?

- Bezboleśnie by było, gdybyśmy mieli dziś kilka porażek mniej, gdyby nie było niemałej nerwówki w lecie i na początku sezonu. Trochę więc bolało. Ważne, że przezwyciężyliśmy kryzysy, nie daliśmy się ponieść emocjom i dziś, mimo trudnych momentów, liderujemy I-ligowej stawce.

Kto tej jesieni wypromował się na tyle, że może się pojawić problem z jego zatrzymaniem?

- Wszyscy - z trenerem na czele. W naszym klubie piłkarze promują się od pewnego już czasu i niedawne jeszcze stwierdzenie: "chcesz zapomnieć jak się gra w piłkę - idź do Płocka", poszło w zapomnienie. Znakomitą reklamę zrobili nam ostatnio Jacek Góralski i Krzysztof Janus, którzy pokazali, że piłkarz wzięty z Wisły jest gotowy do gry na wyższym poziomie. Teraz jesteśmy liderem, a "Góral" i Janus brylują w Ekstraklasie. Zainteresowanie naszymi zawodnikami jest więc duże - chyba jak nigdy dotąd w historii.
[nextpage]Latem mówił pan, że rozczarowanie po braku awansu było odczuwalne, ale dominowały głosy rozsądku. Czy dziś - gdy na półmetku znów zapachniało takim sukcesem - nadzieje się rozbudziły? Jak reagujecie będąc już bogatsi o doświadczenia z poprzednich rozgrywek?

- Płock czeka na powrót do Ekstraklasy już dziewiąty sezon. Wisła przeszła w ostatnich latach niezwykle trudną drogę, spadając do II ligi, tracąc wieloletniego sponsora strategicznego i przechodząc na garnuszek miasta. Wielu ludzi o tym zapomina, nawet niektórym płocczanom wciąż wydaje się, że klub nadal wspiera Orlen, i że jesteśmy taką potęgą, jaką byliśmy spadając w 2007 roku z Ekstraklasy. A my rozbudzamy nadzieje wynikami, które nie są efektem wielkich pieniędzy, lecz pracy, systematyczności, zaufania i spokoju. Musimy reagować rozsądnie, bo przed nami jeszcze długa droga. Rok temu po jesieni byliśmy wiceliderem, do zespołu doszło dwóch zawodników - Piotr Darmochwał i Przemysław Szymiński, też byliśmy stawiani w roli głównych kandydatów do awansu, ale w czerwcu cieszyli się inni. Tym razem chcemy uniknąć błędów, lecz w piłce wszystkiego, a na pewno wyników zaplanować się nie da.

Czy sądzi pan, że w razie kolejnego nieudanego podejścia do awansu, w Wiśle będzie tyle cierpliwości co w Niecieczy, gdzie na sukces czekano dobre kilka lat, a po drodze było kilka trudnych do przełknięcia rozczarowań?

- Na Ekstraklasę od lat czekają też w Gdyni, Legnicy, Katowicach czy Grudziądzu i nie udaje się. Ciężko się nam porównywać do Termaliki, która jest klubem prywatnym. W Niecieczy sponsor wykłada swoje pieniądze i nie musi się oglądać na innych. Był cierpliwy i wielka chwała mu za to. Wisła to jednak spółka miejska, a w mieście jak wiadomo potrzeb jest mnóstwo i prezydent oraz radni muszą się liczyć ze wszystkimi. Wierzę, że klub, który wchodzi w 69. rok istnienia przetrwa, cokolwiek by się nie wydarzyło, bo ludzi życzliwych wokół niego nie brakuje. A tym, którzy mówią: "Ekstraklasa, albo śmierć" przypominam, że jeszcze trzy lata temu o tej porze rywalizowaliśmy m. in. z Concordią Elbląg i Garbarnią Kraków w grupie wschodniej II ligi.

Już rok temu podkreślał pan, że z uzyskaniem licencji na grę w Ekstraklasie nie powinno być problemu. Dziś podtrzymałby pan te słowa, czy może są jakieś większe inwestycje, które trzeba by było jednak zrealizować?

- Ekstraklasową licencję otrzymaliśmy i z następną większych problemów również nie powinno być. Obiekty klubowe się nie zmieniają, w nich niewiele można już poprawić. Nowością jest funkcjonalny telebim, który uruchomiliśmy kilka miesięcy temu w miejscu starej tablicy wyników. Niezwykle ważne jest natomiast to, że w Płocku pomału zaczyna ruszać machina o nazwie "nowy stadion piłkarski", to bardzo cieszy.

Wiem, że to temat trudny i dość mglisty, ale jednak takie pytanie się nasuwa. Co z ewentualnym wsparciem Orlenu? Rok temu wyrażał pan nadzieję, że ta tradycja jeszcze wróci. Czy coś poszło do przodu w tym temacie? Rozmawialiście z koncernem?

- Niejednokrotnie. Cały czas mam nadzieję, że nafciarska tradycja Wisły będzie kontynuowana. Obecne władze płockiego koncernu nie odpowiadały na nasze prośby o wsparcie jeśli nie sportu zawodowego, to przynajmniej szkolenia młodzieży. Liczę, że podejście Orlenu do Wisły się zmieni, ale czy tak się stanie i kiedy, trudno powiedzieć. My musimy mozolnie, krok po kroku odbudowywać klubową markę, robić swoje i udowadniać, że warto nam zaufać.

Jaki jest dziś budżet Wisły i na jakie sumy możecie obecnie liczyć z kasy miasta?

- Właściciel przekazuje Wiśle ok. 6,5 mln zł rocznie. Koszty spółki to, poza pierwszym zespołem, IV-ligowe rezerwy, kilkanaście grup młodzieżowych, zarząd, rada nadzorcza, pełna administracja, marketing, a także utrzymanie klubowych obiektów. Budżet pierwszej drużyny to ok. 5 mln zł na sezon.

Na koniec: kto pańskim zdaniem wiosną najbardziej zagrozi Wiśle w walce o awans? Będzie trudniej czy łatwiej niż rok temu?

- W tym sezonie żaden klub nie odstaje od reszty pod względem możliwości finansowych, jak to było rok temu w przypadku Termaliki i przede wszystkim Zagłębia. Stawka jest bardziej wyrównana, do czołówki rzutem na taśmę dołączył Zawisza i on może wiosną sporo namieszać. Zanosi się na to, że walka o awans do polskiego piłkarskiego raju będzie trwała do końca i rozstrzygnie się między zespołami, które dziś zajmują pierwsze cztery lokaty.

Rozmawiał Szymon Mierzyński

Komentarze (0)