Zimowy krajobraz na polskich boiskach

Kilka dni temu przygotowania drużyn ekstraklasy i I ligi nabrały tempa i obecnie przeżywamy prawdziwy nawał sparingów. Taki cykl powtarza się jednak co pół roku. Trenerzy testują niezliczone warianty taktyczne i dokładnie penetrują rynek transferowy w poszukiwaniu piłkarskich talentów... oczywiście jak najtańszych.

W tym artykule dowiesz się o:

W polskim futbolu, zwłaszcza tym I-ligowym, ogromnych nakładów nie ma. Nie licząc kilku wyjątków, zdecydowana większość klubów ledwo wiąże koniec z końcem i nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek transfery gotówkowe. To z kolei wiąże się z tendencją, którą da się zauważyć już od kilku lat. Na krajowym podwórku nie brakuje zawodników, którzy w przeszłości błyszczeli w ekstraklasie, a obecnie tułają się od klubu do klubu w poszukiwaniu zatrudnienia. Dotyczy to zarówno Polaków, jak i obcokrajowców. Przykłady można mnożyć. Całkiem niedawny to osoba Mosesa Molongo. Kibice, którzy obserwują rozgrywki ligowe od dłuższego czasu, zapewne pamiętają tego Kameruńczyka z udanych występów w barwach Zagłębia Lubin. Miało to jednak miejsce... jeszcze w ubiegłym stuleciu, a od tego czasu 30-letni napastnik zwiedził pół Europy i nigdzie tak naprawdę miejsca nie zagrzał.

Molongo zawitał niedawno na testy do Warty Poznań - klubu, który ma w swoim składzie w zasadzie jednego nominalnego gracza w ataku, Marcina Klatta. Kameruńczyk nie spełnił jednak oczekiwań trenera Bogusława Baniaka i został odesłany do domu. W innych klubach dzieje się podobnie, a mimo to szkoleniowcy sięgają po takich zapomnianych piłkarzy w nadziei, że talent któregoś z nich nagle eksploduje.

Desperackie kroki czynione podczas poszukiwania wzmocnień są skutkiem specyfiki rynku transferowego. Dziś by sprowadzić jakiegokolwiek klasowego piłkarza, trzeba za niego płacić sumy zupełnie nieproporcjonalne do rzeczywistej wartości. Efekt? Transfery gotówkowe w Polsce w praktyce umarły. Łakomym kąskiem dla większości klubów są niemal wyłącznie zawodnicy z kartą na ręku.

Inny nieodłączny element "okresu ogórkowego" to oczywiście sparingi. W tej kwestii jednak można dostrzec wiele pozytywów. Od jakiegoś czasu polskie kluby, zwłaszcza te występujące w ekstraklasie, mają coraz ciekawszych rywali w okresach przygotowawczych. Znamiennym przykładem z obecnej przerwy zimowej jest mecz Lecha Poznań z Werderem Brema. Niegdyś za takie spotkania trzeba było zachodnim klubom płacić, a obecnie to Niemcy wyszli z propozycją rozegrania sparingu, bowiem Kolejorz był dla nich atrakcyjnym rywalem.

Ciekawych gier kontrolnych z udziałem polskich zespołów jest więcej. Budujące są również niektóre wyniki, jak choćby ten z poniedziałkowego starcia Legii Warszawa z Dynamem Kijów (4:0). Przykładanie wielkiej wagi do tych rezultatów byłoby oczywiście błędem, jednak regularna możliwość mierzenia się, a nawet wygrywania z renomowanymi klubami może tylko pomóc naszym ligowcom w niwelowaniu różnic. Te bowiem wciąż przeszkadzają im w osiąganiu sukcesów w europejskich pucharach.

Źródło artykułu: