Patryk Tuszyński: Wierzę w wyjazd na Euro

 Redakcja
Redakcja
Rozumiem, że robi to za pomocą worka pieniędzy?

- Nie, nie odbywa się to w taki sposób. Po prostu schodzi do nas do szatni, gratuluje dobrego meczu, dziękuje za zwycięstwo, a później zapowiada, że na przykład zagwarantowane w kontraktach bonusy za wygraną podwaja nam bądź potraja.

Po meczu z Galatasaray długo świętowaliście? W końcu było to dla Rizesporu historyczne zwycięstwo.

Mecz z Galatasaray był szalony, toczony w wysokim tempie, prowadzenie przechodziło co chwila z rąk do rąk. Najpierw przegrywaliśmy 0:1, prowadziliśmy 2:1, później znów przegrywaliśmy 2:3. W 80 minucie jeden z przeciwników dostał czerwoną kartkę, my na chwilę przed ostatnim gwizdkiem strzeliliśmy dwie bramki i wygraliśmy. Rzeczywiście było to historyczne zwycięstwo, ale szans na świętowanie nie było, bo akurat terminy się tak złożyły, że dzień po tym spotkaniu zaczynała się przerwa na zgrupowania reprezentacji. U nas w klubie funkcjonuje to w ten sposób, że trener przez całą rundę w zasadzie w ogóle nie daje nam wolnego, za wyjątkiem przerw na mecze reprezentacji. Po meczu z Galatasaray wszyscy w zasadzie od razu rozjechali się do domów.

Opowiedz o spotkaniu z Łukaszem Podolskim i jego miłym geście.

- Przed meczem mieliśmy chwilę, porozmawialiśmy po polsku, to bardzo fajny gość, który pamięta o swoich korzeniach. Obiecał mi, że po spotkaniu wymienimy się koszulkami. Przez to, że był to szalony mecz, pełen emocji, z wysoką temperaturą, po ostatnim gwizdku nie udało mi się już z nim porozmawiać i wziąć trykotu. Miło mnie jednak zaskoczył, bo po powrocie ze zgrupowania reprezentacji Niemiec wysłał mi koszulkę do klubu.

Mecze, w których wystarczy tylko iskra, żeby dostać z trybun kamieniem w głowę, to podobno w Turcji normalka.

- Jeśli mam być szczery, od samego początku mojej gry w Rizesporze nie miałem jeszcze ani jednej sytuacji, w której mógłbym się poczuć zagrożony. Kto wie, może to dlatego, że osiągamy po prostu pozytywne rezultaty, a jeśli to się zmieni, to i kibice będą reagować inaczej. Zresztą poza klubem i stadionem też czuję się bezpiecznie, nawet mimo napiętej ostatnio sytuacji na pograniczu. Ludzie są bardzo życzliwi, pozytywnie nastawieni.

Turcja żyje piłką, więc pewnie jesteś gwiazdą w swoim miasteczku.

- Jestem rozpoznawalny, to prawda. Gdziekolwiek się tutaj człowiek nie ruszy, wszędzie tylko piłka i piłka. Turcy kochają ten sport, nie ma więc w tym nic dziwnego, że gdy wyjdziesz do sklepu albo do restauracji, musisz rozdać trochę autografów i zdobić kilka zdjęć z kibicami.

Jest coś, do czego nie zdążyłeś się jeszcze przyzwyczaić po przeprowadzce do Turcji?

- Największy problem miałem na samym początku, gdy musieliśmy z żoną wyjść do sklepu i zrobić zakupy. Wszystko trzeba było robić ze słownikiem w telefonie, bo bariera językowa jest nie do przeskoczenia. Ludzie nie mówią tutaj po angielsku, więc każde wyjście do sklepu, restauracji, kawiarni wiąże się z problemem z porozumiewaniem się. Poza tym w zasadzie nie mam z niczym problemu, przed wyjazdem wiedziałem, czego się spodziewać, bo w Turcji bywałem wcześniej, zarówno na zgrupowaniach przedsezonowych, jak i na wakacjach. To nie jest egzotyka, Daleki Wschód, obca cywilizacja. To Europa, cywilizowane miejsce.

Rize to bezpieczne miasto?

- Oczywiście, że bezpieczne. Zresztą nie jest to duże miasto, to prowincja, niedaleko Trabzonu i granicy z Gruzją. Jest morze, autostrada, 80-tysięczne miasto, fabryka herbaty i od razu wysokie góry.

Czyli żona nie narzeka, bo większość czasu spędza na plaży?

- Plaży nie ma, wybrzeże jest skaliste, nie jest to region turystyczny. W okolicy praktycznie nie ma żadnych atrakcji. Można ewentualnie pojechać do Gruzji, tuż za granicą, około 130 kilometrów od Rize jest piękna miejscowość Batumi. Gdy ktoś chce nacieszyć oczy pięknymi widokami, może pojechać właśnie tam.

Dostać się do Rize też trudno, do Polski latać musisz z przesiadkami, przez Stambuł. Zapewne ze sztabu kadry nikt jeszcze cię nie odwiedził.

- Lata się z przesiadkami, ale nie wydaje mi się, żeby był to wielki problem. Z Trabzonu do Stambułu latają samoloty co dwie godziny. Tutaj ludzie podróżują samolotami tak, jak my w Polsce taksówkami. A co do sztabu kadry, jestem w ciągłym kontakcie z asystentem selekcjonera Bogdanem Zającem. Wszystko, co selekcjoner i jego współpracownicy chcą o mnie wiedzieć, na pewno wiedzą. Na razie rzeczywiście nikt mnie nie odwiedził, ale może niedługo się to zmieni, bo wiem, że sztab wybiera się do Turcji. Przebywać tu będzie sporo zespołów polskiej ekstraklasy, więc przy okazji mnie też być może ktoś odwiedzi. Na przykład drugą kolejkę rundy wiosennej, 24 stycznia, gramy w Stambule z Fenerbahce.

Myślisz, że w twoim przypadku wyjazd na Euro 2016 jest realny?

- Myślę, że jest realny. Grając regularnie i strzelając bramki na pewno będę brany pod uwagę. Zresztą takie informacje zostały mi przekazane przez sztab kadry. Na koniec poprzedniego sezonu dostałem powołanie, byłem na zgrupowaniu, miałem możliwość trenowania z Robertem Lewandowskim i Arkiem Milikiem. Wprawdzie dużej roli wtedy nie odegrałem, ale mogłem to wszystko zobaczyć z bliska i samemu się pokazać. We wrześniu powołania nie dostałem, bo doznałem kontuzji, później wracałem do dyspozycji. Przede wszystkim się nie napinam, pewne rzeczy są ode mnie niezależne. Jeśli będę strzelał bramki, będę mógł liczyć na powołanie. Dlatego na Nowy Rok najlepiej życzyć mi zdrowia. Jeśli ono będzie, będzie można powalczyć o realizacje marzeń.

Rozmawiał Paweł Kapusta

Czytaj więcej w "Piłce Nożnej"

Turcja, Francja, a może... Który kierunek najlepszy dla Milika?

Plebiscyt tygodnika "PN". Nominacje w kategorii Pierwszoligowiec Roku

Plebiscyt tygodnika "PN". Nominacje w kategorii Piłkarka Roku

Polski talent wybrał Liverpool. "Można go porównać do Neuera"
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×