Tomasz Zahorski: Od Amerykanów moglibyśmy się wiele nauczyć
Ale flagę panu uszykowali. Ostatnim polskim piłkarzem, któremu poświęcono oprawę, był Marcin Wasilewski.
- Zaskoczyli mnie. Któregoś razu, po mojej pierwszej rundzie chcieli mi podziękować i przyszli ze sporym transparentem. Wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
Czas w USA chyba nie był stracony. Mistrzostwo ligi, mistrzostwo półmetka...
- Federacja wpadła na pomysł, żeby zwycięzców NASL honorować specjalnymi sygnetami. Byliśmy pierwszym zespołem, który został tak nagrodzony. Przygotowali nam bardzo drogie pierścienie ze złota, wykładane kamieniami szlachetnymi. Każdy miał wygrawerowaną nazwę drużyny, rok, nazwisko i numer. Podobne - choć dużo droższe - otrzymują koszykarze w NBA.
Szło panu tak dobrze, że zaczął pan mówić o powołaniu do reprezentacji.
- Ktoś zapytał, to odpowiedziałem. Czułem się wtedy znakomicie. Przecież wiedziałem, w jakiej jestem formie. Jasne, zdawałem sobie sprawę, że to będzie nieosiągalne z mojego klubu. Nosiłem się z zamiarem odejścia do MLS. Niestety, nie wyszło. Ze sztabu Adama Nawałki nikt nie dzwonił, a ja nie zawracałem sobie tym głowy. Zresztą, nie muszę się tłumaczyć. Kadra zawsze była moim marzeniem. To nie uległo zmianie. Należy wysoko zawieszać poprzeczkę.
Jedna rzecz jest w tym wszystkim niezrozumiała. Grał pan nieźle w USA, wrócił do Polski i związał się z klubem pierwszoligowym.
- Nie dostałem konkretnej propozycji od klubów Ekstraklasy. Rozmawialiśmy, było wstępne zainteresowanie i nic więcej.
Czuł się pan zapomniany albo niedoceniony?
- Nie. Ludzie nawet nie wiedzieli, że jestem w kraju. Dopiero po paru artykułach zaczęli odzywać się menedżerowie. Myśleli, że wiążę przyszłość ze Stanami Zjednoczonymi. Trafiłem do 1. Ligi i nie rozpaczam. GKS ma ambicje, by wreszcie wrócić do Ekstraklasy. Chciałbym mieć w tym sukcesie udział.
Rozmawiał Mateusz Karoń
Obserwuj @MateuszKaro