Kasper Hamalainen: Zamieszanie wokół transferu było większe niż się spodziewałem

- Na mecze Legii z Lechem zawsze wychodziło się jak na jakiś finał. Czujesz napięcie w powietrzu. Trudno wyjaśnić jak to pachnie. To mieszanka emocji. Pasja, podniecenie, strach - mówi Kasper Hamalainen, który przeprowadził się z Poznania do Warszawy

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Kasper Hamalainen Newspix / Piotr Kucza / Na zdjęciu: Kasper Hamalainen

WP SportoweFakty: Jest to w sumie dość zabawne, że pan, człowiek spokojny, może nawet nieśmiały, stał się bohaterem najbardziej kontrowersyjnego transferu ostatnich lat w polskiej piłce.

Kasper Hamalainen: - Rzeczywiście było trochę zawirowań na początku, ale byłem na to przygotowany. Choć może faktycznie zamieszanie było większe niż się spodziewałem. Dlatego dobrze, że pojechaliśmy na obóz przygotowawczy na Maltę. Tam mogłem się trochę wyciszyć i skoncentrować na treningu zamiast na tym wszystkim.

Co to znaczy, że zamieszanie było większe niż się pan spodziewał?

- Byłem na to przygotowany, jednak nie przewidywałem, że aż tak długo to potrwa. Wszystkie te spekulacje, teksty w mediach. Dla mnie to trochę dziwne. Nie urodziłem się w Poznaniu, jestem tylko obcokrajowcem, który wykonał swoją pracę tak dobrze jak potrafił.

To tak jak Luis Figo.

- No tak, słyszałem takie porównania. Ale na szczęście wszystko się uspokoiło.

Telefony z pogróżkami były? Barry Douglas miał jakieś nieprzyjemności.

- Ja nie miałem. Z tego co mi wiadomo, Paulus (Arajuuri - red.) miał. W końcu jest też z Finlandii, więc ludzie byli na niego wkurzeni i coś tam usłyszał. Ale to twardy facet, to mogę zagwarantować.

Jak w ogóle stało się, że przeszedł pan do Legii? Mówiono raczej że przeniesie się pan gdzieś na południe Europy.

- Byłem blisko transferów do PAOK-u i APOEL-u i kilku innych klubów. Ale zawsze czegoś brakowało. Przede wszystkim nie mam 20 lat i potrzebuję dłuższej umowy, muszę myśleć o zabezpieczeniu rodziny.

Na Cyprze lub Grecji mogliby dać panu nawet i 10-letnią umowę i o niczym by to nie świadczyło.

- W sumie racja. Potem jednak pojawiła się oferta z Legii. To było chyba cztery dni po świętach Bożego Narodzenia. Agent zadzwonił do mnie, a moją pierwszą reakcją był lekki szok. On uważał, że to może być dobry krok dla mojej kariery. Kilka dni nad tym myślałem. I z każdym dniem ta propozycja wydawała mi się coraz bardziej interesująca. Więc w sumie dość szybko podjąłem decyzję, że to dobry pomysł.

Ale dlaczego Warszawa? Konkretna oferta? Dobre miejsce do życia?

- Warszawa to piękne miasto. Po jednym z meczów zostaliśmy tu na dwa dni, trochę pochodziliśmy, byliśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego, pochodziliśmy po starym mieście. Paradoksalnie więcej czasu na zwiedzanie miałem jako zawodnik Lecha, teraz nie ma na nic czasu.

Nikt pana nie rozpoznał?

- Nie, trochę się zamaskowałem.

Ale na tyle się spodobało, że wrócił pan na dłużej.

- Po prostu potrzebowałem jakiejś zmiany, czegoś… nowego otoczenia. Legia co roku walczy o Mistrzostwo, potem o Ligę Mistrzów. Gra regularnie w Lidze Europy.

Czyli ostatnia szansa na dużą piłkę?

- Można tak powiedzieć. Dobra drużyna, z mentalnością zwycięzców. Wszystko świetnie tu działa, cały sztab, ludzie w klubie. Czujesz, że znajdujesz się w dużym profesjonalnym klubie.

W ostatnich latach w meczach z Legią grał pan co najmniej dobrze a czasem bardzo dobrze. Strzelił pan gola, dzięki któremu Lech włączył kolejny bieg w walce o tytuł, potem bramkę, która zakończyła wielki kryzys klubu.

- Ten pierwszy gol, po podaniu Karola (Linettego - red.) i wygrana dały nam wielką pewność siebie. Faktycznie zaczęliśmy czuć, że możemy pokonać Legię i wygrać tytuł. Myślę, że to był jeden z moich najważniejszych meczów w barwach Lecha.

Polskie derby z Legią to...

- Było coś znacznie poważniejszego niż zwykły mecz ligowy. Za każdym razem wychodziło się na boisko jakby był to jakiś finał. Nie ma znaczenia czy liga czy Puchar Polski. Czujesz napięcie w powietrzu. Trudno wyjaśnić jak to pachnie. To mieszanka emocji. Pasja, podniecenie, strach. Ze strony zawodników, fanów. Coś innego.

Ale to nie była nowość?

- Nie, w Szwecji w Sztokholmie są trzy drużyny. Djurgardens, AIK i Hammarby, więc znałem to. Pewne jest, że po zakończeniu kariery będzie mi takich spotkań brakowało. I będę je wspominał.

Co się właściwie stało z Lechem w poprzedniej rundzie? To było jedno z największych rozczarowań w polskiej piłce w ostatnich latach.

- Poprzedni sezon dał nam tytuł, ale jednocześnie nas wykończył. Nie mieliśmy zbyt dużej rotacji, graliśmy pełno meczów pod wielką presją, które musieliśmy wygrać, co jest bardzo trudne od strony psychicznej i fizycznej. Wygraliśmy mistrzostwo, ale byliśmy bardzo zmęczeni. Jak jesteś zmęczony psychicznie to przychodzi automatycznie zmęczenie fizyczne. To jest połączone ze sobą Potem była przerwa w rozgrywkach. Zbyt krótka. Nie przygotowaliśmy się dobrze do sezonu.

Ale w kwalifikacjach do Ligi Europy wciąż potrafiliście dobrze zagrać.

- Tak, były dobre momenty, ale nagle trafił się poślizg. To było jak "zjazd". W piłce tak jest, że jak raz wjedziesz na złą drogą, to potem ciężko wrócić na odpowiednią. Wszystko zaczyna się robić bardzo skomplikowane. Strzały, które normalnie leciały w bramkę, teraz omijają ją o kilka centymetrów. Po prostu szaleństwo. To mechanizm kuli śniegowej, która jest coraz większa i większa i nie widzisz, kiedy przestanie się toczyć. A więc był mały kryzys.

Mały? To chyba żart. Największy kryzys Lecha od dawien dawna.

- Jasne, z punktu widzenia dziennikarzy tak to wygląda. My na to patrzymy inaczej. Po prostu wiedzieliśmy, że potrzebujemy "czegoś". Tym czymś okazała się zmiana trenera. To zwykle pomaga. Nawet jeśli trener nie zrobi wielkich zmian.

Jan Urban to przyjaźnie nastawiony człowiek, na luzie. Może dlatego?

- Tak. To nam sporo dało. Dużo śmiechu, małe rozmowy na luzie, nie zawsze na poważnie. Potrzebowaliśmy tego.

A Skorża był zbyt poważny?

- Myślę, że to świetny trener, wykonał kawał roboty, ale to normalny proces w piłce.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×