Zbyszek Boniek. Opowieść o chłopcu z Bydgoszczy, który nie uznawał autorytetów

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Na treningi chodzili we trzech. Boniek szedł ulicą Sułkowskiego, zgarniał Miłoszewicza, który mieszkał trzy bloki dalej, potem zachodzili po Grzegorza Ibrona na Sosnową i szli na Zawiszę.

Boniek i Miłoszewicz to był duet, który straszył w województwie. - Byli najmłodsi w zespole Kamińskiego. Często wyglądało to tak, że zaczynali od środka i zanim przeciwnik zdążył się ustawić podawali sobie klepka, klepka i było 1:0 - przypomina sobie Grzegorz Ibron.

- Raz przyjechał do nas Orkan Lubasz, wygraliśmy 17:0, a on strzelił 12 bramek. Nie zdążyłem przekroczyć linii środkowej - żartuje Ibron. - Różnica była ogromna. Wtedy tylko Polonia Bydgoszcz czy Chojniczanka, jak miała najmocniejszy skład i dobry dzień, mogła coś napsuć. A chłopcy z tego Lubasza cieszyli się, że mają buty do grania.

Miłoszewicz był ukochanym synem trenera, a Boniek deptał mu po piętach.

Trener Kamiński, którego Boniek wspomina jako najważniejszego w życiu, lubił przekomarzać się z zawodnikami: "Wy jesteście najlepsi chłopcy... zaraz po Bońku. A Boniek po Miłoszewiczu".

To było pierwsze wielkie starcie Bońka. Bo w powszechnej opinii to Miłoszewicz był lepszy i to on miał zrobić wielką karierę. I trudno znaleźć kogoś, kto nawet z perspektywy czasu powie, że przewidział, że to "Zibi" zdziała w piłce znacznie więcej.

Zresztą jeszcze w 1972 roku, gdy Leszek Rzepka zbierał drużynę na turniej im. Michałowicza, Miłoszewicz był gwiazdą, mimo że większość chłopców była o dwa lata starsza. Boniek nie załapał się do drużyny. Miał zresztą o to żal. Ale według trenera nie był jeszcze gotowy.

- Przede wszystkim fizycznie ustępował. Rok później to był inny zawodnik - uważa trener.

Tomasz Malinowski, wtedy junior a dziś dziennikarz sportowy, mówi, że ludzie nie przewidzieli jednego, charakteru: - Zbyszek to był kozak. Piłkarsko lepszy był Heniek, znakomicie wyszkolony technicznie, ta lewa noga... Ale Zbyszek był spiritus movens każdego zespołu, jego liderem i sercem, wielkim przywódcą. Potrafił huknąć, krzyknąć i od razu się chłopcy mobilizowali.

Z czasem też wyszło, że Boniek ma większą energię, ale to zaczęło dominować dopiero po czasie.

Ryszard Harmata, który był jednym z liderów Zawiszy, gdy chłopcy wchodzili do pierwszego składu: - Heniek był świetny, czytał grę, krawaty wiązał lewą nogą. Ale trzeba było go pilnować. Jak trener się odwracał, markował ćwiczenia. A Zbyszkowi mówiłeś: "100 razy masz przebiec" i biegł. Nie widziałem nigdy tak pracowitego zawodnika jak on.

I z czasem to zaczęło przeważać. Miłoszewicz owszem, miał fantastyczną lewą nogę. Tyle że prawa służyła mu głównie do podpierania. Tymczasem Boniek był dwunożny. I piekielnie szybki z piłką.

Paweł Zawadzki uważa, że wprawny obserwator mógł przewidzieć tę eksplozję talentu.

- Miał dużą nogę i wszyscy w rodzinie byli wysocy, dlatego można było przewidzieć, że i on urośnie. Gdy to się stało, przegonił nas - mówi.

Podobnego zdania jest Adam Kensy, który grał z Bońkiem w reprezentacji okręgu.
- W momencie, gdy wyskoczył o kilkanaście centymetrów, zaczął dominować. Już nie tylko poza boiskiem, bo to miał zawsze. Razem ze wzrostem przyszła szybkość i po prostu zostawił nas wszystkich w tyle - mówi.

Boniek był mocny i tak się czuł. Miał przy tym naturalną łatwość do ładowania się w kłopoty. To czasem wynikało z jego poczucia sprawiedliwości. Jak choćby w meczach półfinałowego turnieju o mistrzostwo Polski juniorów w Szczecinku.

Przeklęty sędzia

Sędziowie z Gdańska zażądali obstawy milicji. Naprawdę bali się tych chłopców. Zwłaszcza dwóch najbardziej agresywnych, którzy miotali się w swojej bezsilności. Gdyby dano im możliwość wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę, zapewne by z tego skorzystali. Może gdyby trener ich nie zatrzymywał... Rudy był przy tym wyjątkowo pomysłowy w wymyślaniu przekleństw.

Sędzia ogłosił koniec spotkania w momencie, gdy Jan Stypułkowski przy stanie 1:2 wychodził właśnie sam na sam z bramkarzem z Wałbrzycha. Mógł zrobić z piłką, co chciał. Strzelić albo oddać na bok, bo Zbyszek Boniek zdążył uciec obrońcom. I w tym momencie usłyszeli dźwięk gwizdka. Oznaczał, że Zawisza nie wygra turnieju i nie pojedzie na finał. Chłopcy wierzyli, że mogą zdobyć nawet tytuł, uważali, zresztą słusznie, że ta drużyna jest wyjątkowa. Sędzia zniszczył ich marzenia. Trener Kamiński zaprotestował: "Panowie, mamy jeszcze osiem minut". Ale arbiter z Gdańska podjął już ostateczną decyzję.

Zawodnicy z Wałbrzycha nie protestowali. Włodzimierz Ciołek i jego koledzy w tym momencie mieli już pewny awans. Patrzyli nieco głupkowato, jakby nie wiedzieli, jak zachować się w tej sytuacji. Współczuć, czy cieszyć się.

Marian Szczechowicz, trener młodzieżowej reprezentacji Polski, mówi, że treść protokołu sędziowskiego nie jest godna przytoczenia. On, człowiek wysokiej kultury, takich słów nie używa nawet jako cytatów. A więc rozkolportowana wersja, według której młody nazwał sędziego "palantem", była naprędce wymyślona na potrzeby dziennikarzy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×