Rewolucja kadrowa w Dortmundzie - Boru$$ia pisana po nowemu

PAP/EPA / PAP/EPA/Annegret Hilse / Borussia Dortmund
PAP/EPA / PAP/EPA/Annegret Hilse / Borussia Dortmund

Thomas Tuchel rozpoczął z władzami BVB przed dwoma miesiącami grę, której stawką jest utrzymanie statusu quo na niemieckim rynku. Ryzyko jest ogromne, bo drużyna i klub jakie znaliśmy, przestały istnieć.

W tym artykule dowiesz się o:

Nikt o zdrowych zmysłach nie rzuci teraz twardej deklaracji, że w rozpoczynającym się za niespełna miesiąc sezonie Bundesligi celem zespołu będzie detronizacja Bayernu Monachium. Aktualny mistrz to po prostu drużyna idealna, która mistrzostwa bez szalejącego wokół kataklizmu nie odda. Walka toczyć się więc będzie o obronę wicemistrzostwa.

Priorytety

Klub z Signal Iduna Park dziś to organizm kompletnie różny od tego, w którym zakochiwały się miliony kibiców kilka lat temu. I nie chodzi rzecz jasna tylko o jednostki będące na świeczniku - piłkarzy oraz trenera - znacznie różniące się względem sezonów pełnych sukcesów. Kevin Grosskreutz, Sebastian Kehl, Ivan Perisić, Lucas Barrios, Robert Lewandowski, Moritz Leitner, Mats Hummels, Ilkay Guendogan, Juergen Klopp - ot, nazwiska wymienione jednym tchem, których w Borussii dłużej bądź krócej już nie ma.

Bardziej chodzi o filozofię, fundamenty, na których klub opierał się wychodząc z finansowego bagna. Racjonalna polityka transferowa, wykluczająca możliwość pomyłki, zamykająca się w transakcjach najwyżej kilkumilionowych (na przykład Kuba Błaszczykowski i Lewy), dogłębna penetracja zaplecza Bundesligi, szperanie w ligowych trzewiach w poszukiwaniu pereł (Łukasz Piszczek, Guendogan), stawianie na chłopaków z akademii (Marcel Schmelzer, Mario Goetze) i oddanie wszystkiego pod zarząd trenera rokującego, ale doświadczenia w wielkim klubie niemającego (Klopp) - w taki sposób, wykładając w kilka sezonów raptem kilkanaście milionów euro, w Dortmundzie stworzono potwora, który dwa razy z rzędu zdobył mistrzostwo kraju, sięgał po DFB-Pokal i robił furorę w Lidze Mistrzów. I właśnie za to kochano ten klub - potrafiono w nim nakręcić oscarową, romantyczną produkcję bez wielomilionowych nakładów.

Wszystko to widać jak na dłoni, gdy analizuje się transferową historię ostatnich kilku sezonów. Otóż przed mistrzowską kampanią 2010-11 BVB była drużyną wydającą raptem sześć milionów euro, w tym zdecydowaną większość na szerzej nieznanego piłkarza o nazwisku Lewandowski. W kolejnym sezonie nie było wielkiego skoku, klub wyłożył na wzmocnienia raptem odrobinę ponad 10 baniek. Pierwszy sezon, w którym dortmundzkie kierownictwo dokonało transferu za stosunkowo duże pieniądze to kampania 2012-13, gdy za ponad 17 milionów euro ściągnięto Marco Reusa z Moenchengladbach.

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Łomacz: z każdym meczem chcemy grać lepiej (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Z roku na rok firma rosła w siłę, odnosiła kolejne sukcesy i zarabiała gigantyczne pieniądze - wielkie wpływy z Ligi Mistrzów, ogromny skok rozpoznawalności na Dalekim Wschodzie, prawa telewizyjne – pozwalała więc sobie na obrót coraz większymi kwotami. Największe dysproporcje w kwestii zarobków do wydatków odnotowano w sezonie 2014-15, gdy wydano aż 65 milionów euro, a ze sprzedaży zawodników zarobiono tylko niespełna pięć. Zaczęto też popełniać błędy (wcześniej transferowych pudeł nie było - co wpadło do koszyka, zamieniało się po niedługim czasie w złoto), nie wszystkie angaże okazywały się strzałami w dziesiątkę. Mówimy przecież o tym samym sezonie, przed którym za darmo odszedł Robert Lewandowski, a za 18,5 miliona BVB kupiła Ciro Immobile. I to ten sezon, w którym Borussia szorowała o dno tabeli, a kolana zdzierał sobie o nie Juergen Klopp.

Rozpoczynające się niedługo w Niemczech rozgrywki będą dla Borussii ważnym, ale również niezwykle trudnym testem. Łatwo być nie może, skoro Dortmund w letnim oknie transferowym opuścili kolejno: jeden z najlepszych środkowych obrońców świata, jeden z najlepszych środkowych pomocników oraz piłkarz wprawiony przez Thomasa Tuchela w najwyższe obroty, osiągalne jedynie przez nielicznych. Mats Hummels w Bayernie Monachium, Ilkay Guendogan w Manchesterze City i Henrich Mchitarjan w Manchesterze United to bolesna dekonstrukcja i wydawać by się mogło - transferowe skręcenie karku rozpędzonej drużynie. Druga strona medalu jest jednak taka, że tylko dzięki trzem transakcjom konto BVB spęczniało o dodatkowe 107 milionów euro. To kwota, dzięki której można podjąć próbę skutecznego plombowania ubytków, nawet tak bolesnych.

Chwyciła więc Borussia w dłoń sklepowy koszyk i ruszyła na zakupy. Zakupy szalone, bo w dwa miesiące dortmundczycy wydali ponad 110 milionów euro. To kwota nawet jak na niemieckie standardy niebotyczna, a co dopiero jak na BVB, klub jeszcze dekadę temu biedny jak kościelna mysz. Dziennikarze brukowca "Bild" zauważyli nawet, że wicemistrz pobił - i to wyraźnie - transferowy rekord Bundesligi. Nikt wcześniej nie przekroczył bowiem w jednym okienku bariery 100 milionów, nawet bogatszy i żyjący w innym świecie Bayern zatrzymał się na granicy niespełna 90 milionów w swoim rekordowym sezonie.

Dozbroić skruszały beton

Do zamknięcia tego numeru "PN" Borussia dopięła łącznie osiem transferów, transakcji ciekawych i wiele mówiących o tym, na co taki klub - nawet w przypadku dysponowania ogromnymi środkami finansowymi i chęci ich wydania - może liczyć na transferowym runku. Na angaż największych gwiazd nie ma szans, bo mimo pieniędzy na kontach to ekipa wcale nie z najwyższej, europejskiej półki, a jedynie wciąż aspirująca do wdrapania się na nią. Stąd ściągnięcie Andre Schuerrle za 30 milionów euro z VfL Wolfsburg (najdroższy zakup w historii BVB) oraz Mario Goetze z Bayernu Monachium za 26 milionów. Nazwiska mocne, ale to przecież piłkarze-zagadki: zarówno jeden, jak i drugi to gracze z gigantycznym potencjałem, sięgającym największych klubów świata, ale ostatnie sezony to w ich przypadku albo fruwanie po sinusoidzie, albo po prostu niewypały. Schuerrle przeplatał dobre występy bardzo słabymi w ekipie Wilków, z kolei Goetze przez cały miniony sezon zaliczył raptem 14 ligowych występów.

Głosy wśród niemieckich dziennikarzy oceniających transferowe ruchy BVB są podzielone. O ile przy nazwisku MG spotkać można w sieci pozytywne opinie, o tyle w przypadku AS już o to o wiele trudniej. - Ten transfer jest co najmniej dziwny. Zbyt wiele pieniędzy wydanych na piłkarza, który od długiego czasu obniża loty, nie pokazuje jakości, na dodatek zupełnie nie pasuje do kadry Borussii - czytamy w felietonie na niemieckojęzycznym wydaniu serwisu goal.com. Komentarze czytelników pod tekstem nie różnią się wiele od opinii dziennikarza.

Takie zakupy to gigantyczne wotum zaufania udzielone Thomasowi Tuchelowi, który mocno lobbował za sprowadzeniem Schuerrle i Goetze. - Wraz z odejściem Mchitarjana straciliśmy wiele jakości na skrzydłach. Niewielu jest na świecie zawodników, którzy potrafią grać jak Miki. Jedną z takich osób jest Schuerrle, który jest piłkarzem zapewniającym wiele goli. Wierzę, że będzie potrafił załatać dziurę po Mchitarjanie - mówił szkoleniowiec, z kolei w sprawie Goetze dorzucał: - To będzie nasz kluczowy piłkarz. Mógł pójść na łatwiznę i odejść z Bayernu za granicę, zacząć karierę na nowo. Ale wybrał trudniejszą drogę, postanowił wrócić do Borussii, mimo wszelkich zaszłości sprzed kilku lat. Jestem przekonany, że to dobry ruch. Znów chcę wiedzieć uśmiech na jego twarzy.

Był jednak taki moment, w którym w głosie szkoleniowca można było wyczuć niepewność. Podczas jednej z konferencji prasowych - co momentalnie zostało wychwycone przez kibiców oraz dziennikarzy - udzielał mocno asekuranckich odpowiedzi na pytania o transfery. - Droga, na którą wkroczyliśmy, jest bardzo ryzykowna - mówił.

Gdy patrzy się na zakupy, trudno mu nie przyznać racji. Poza Schuerrle (25 lat) i Goetze (24), zakontraktowano Ousmane Dembele (19), Raphaela Guerreiro (22), Emre Mora (19), Mikela Merino (20), Marca Bartrę (25) oraz Sebastiana Rode (25).

Spośród wymienionych piłkarzy kibice najwięcej obiecują sobie po młodziutkim Francuzie Dembele, który w ojczyźnie zdążył zostać ochrzczony przydomkiem "drugi Neymar". I rzeczywiście, wejście w nowe otoczenie piłkarz miał piorunujące - w towarzyskim meczu z Manchesterem United podczas azjatyckiego tournee przeprowadził fenomenalny rajd zakończony pięknym golem. Ze Stade Rennes mógł odjeść już pół roku temu, ofertami zasypywano go zarówno z Anglii, jak i Włoch i Hiszpanii, młodzieniec postawił jednak na Dortmund. Osobiście namawiać go miał do tego Tuchel.

Jest wielka szansa, że wyłożone 15 milionów za Francuza zwróci się niedługo Borussii z kilkukrotną przebitką. - Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak cieszę się, że Osmane zdecydował się z nami związać. To ogromny talent, niebywale groźny, dający drużynie wiele kreatywności w ofensywie. Będziemy mieli z niego wiele pociechy - oceniał przed dziennikarzami Tuchel.

Niemieccy analitycy prześcigają się w domysłach, jakim składem zacznie sezon dortmundzki team. Po kadrowej rewolucji, która zaszła latem w zespole, wytypowanie wyjściowej jedenastki jest nie lada wyzwaniem. Dziennikarze Sport1. de obstawiają następujące zestawienie: Buerki - Piszczek, Sokratis, Bartra, Guerreiro - Rode, Weigl - Schuerrle, Goetze, Reus - Aubameyang. W sieci pojawia się jednak sporo wariacji, najczęściej sprowadzających się do usadzenia na ławie Schuerrle i desygnowania Dembele.

Tuchel: - Do startu sezonu zostało sporo czasu, wiele się może zmienić. Cieszę się, że mam do dyspozycji wielu zawodników i na każdej pozycji panuje duża rywalizacja. O to między innymi chodziło nam pracując nad transferami. Z ich oceną wstrzymajmy się jednak do zimy.

Paweł Kapusta

Źródło artykułu: