Rynkowa wartość klubów, które w przeszłości zdecydowały się na giełdowy debiut jest zazwyczaj niższa lub rażąco niższa niż w momencie IPO (wprowadzenie po raz pierwszy akcji danej spółki do obrotu giełdowego). Historia pokazuje, że inwestycja w klub nie daje wiele zarobić, a zazwyczaj wychodzi się z niej stratnym. Najbardziej skrajnym przykładem są akcje Lazio Rzym. Jeszcze pod koniec lat 90. kurs spółki wynosił 50 euro za akcję, teraz za jeden walor trzeba zapłacić 50 euro... centów.
Nawet właściciele akcji takich futbolowych gigantów, jak Juventus Turyn czy Manchester United wiele nie zarobili. "Czerwone Diabły" od debiutu w 2012 roku na nowojorskiej giełdzie dały 10 procent zysku, z kolei rynkowa wartość Juve przez ostatnie pięć lat zwiększyła się o 17 proc. W kilkuletniej perspektywie podobną stopę zwrotu dałyby nawet słabo oprocentowane lokaty bankowe.
Inwestowanie w kluby piłkarskie to bardzo niepewna gra, obarczona jeszcze większym ryzykiem niż kupowanie akcji spółek z innej branży. Jeśli wierzyć Markowi Belce, byłemu prezesowi Narodowemu Banku Polski, który grę na giełdzie porównał do gry w ruletkę, to inwestowanie w futbol jest jak rosyjska ruletka.
W futbolu dochodzi dodatkowa nieprzewidywalność w postaci wyników meczów, kontuzji piłkarzy, czy kibicowskich wybryków, które mogą narazić klub na straty finansowe. Każdy z tych czynników ma wpływ na kurs akcji. Kiedy Borussia Dortmund wygrała ostatnio w Lidze Mistrzów ze Sportingiem Lizbona, mocno przybliżając się do awansu do fazy pucharowej, co łączy się z premią od UEFA, akcje momentalnie podrożały o ponad 4 proc. Z kolei, kiedy poważnej kontuzji doznała gwiazda drużyny Marco Reus, notowania zareagowały kilkuprocentową przeceną.
ZOBACZ WIDEO Żelazny: Decyzja o wyborze Bońka będzie zaskarżona (źródło: TVP SA)
{"id":"","title":""}
Albert Rokicki, niezależny inwestor giełdowy i twórca bloga longterm.pl podkreśla, że branża piłkarska na giełdzie jest bardzo specyficzna i żeby na niej nie stracić nie wystarczy być dobrym analitykiem. - Trzeba znać ten biznes. Umiejętność analizowania wszystkich wskaźników giełdowych i raportów nie wystarczy. W przypadku klubów piłkarskich równie ważne, jeśli nie ważniejsze jest bycie kibicem danego klubu, fanatykiem piłkarskim, który wie, czy zatrudnienie tego trenera może przynieść sukces, czy transfer tamtego zawodnika jest dobrym ruchem klubu. Można to porównać do branży producentów gier komputerowych. To zupełnie niestandardowa działka biznesu, gdzie po prostu trzeba być graczem, znać rynek gier i przewidywać, czy dany tytuł ma szansę się sprzedać. Podobnie na giełdzie jest z futbolem - mówi Rokicki w rozmowie z WP SportoweFakty.
Ci którzy pięć lat temu ocenili, że to dobry moment, aby zainwestować w akcje Borussii Dortmund teraz nie żałują. Akcje podrożały o 150 procent, a ostatnie rekomendacje przewidują, że kurs notowań BVB dalej będzie rósł. Trzeba jednak podkreślić, że sytuacja Borussii nie zawsze była różowa. W 2005 roku klub był na krawędzi bankructwa, kurs akcji zanurkował i nic nie zapowiadało, że po 11 latach sytuacja finansowa BVB będzie w znakomitej kondycji.
Na prezesa zarządu wybrano wówczas Hansa-Joachima Watzke, który wygrzebał Borussię z kryzysu, klub zaczął raportować coraz lepsze wyniki finansowe, rosły zyski, a wraz z nimi notowania na giełdzie we Frankfurcie. Dzisiaj Borussia jest stawiana za wzór zarządzania przez giełdowych analityków.
Sukces wicemistrzów Niemiec próbowały powtórzyć też polskie kluby. Niestety bez powodzenia. Ruch Chorzów zadebiutował na GPW w 2008 roku. Zaczęło się optymistycznie od wzrostu na pierwsze sesji aż o 35 proc. Później było już tylko gorzej, kto nie zdążył sprzedać akcji teraz żałuje. Od debiutu notowania Ruchu spadły o 82 proc. Nie udało się też GKS-owi Katowice, którego akcje są teraz warte o 64 proc. mniej niż w dniu debiutu w 2011 roku.
Albert Rokicki widzi w Polsce jeden klub, który mógłby przynieść inwestorom zyski na giełdzie. - Jestem przekonany, że duże szanse na udany debiut miałby Legia Warszawa. To byłby hit. Kibice, czyli drobni inwestorzy rzuciliby się na akcje, wielu fanów chciałoby mieć papiery Legii i w ten sposób stać się choćby symbolicznymi współwłaścicielami klubu. Legia to rozpoznawalna i mocna marka, a na takie warto stawiać. Na pewno mieliby szansę rosnąć na giełdzie. Sam też zastanawiałbym się nad kupnem akcji Legii - przyznaje Rokicki.
Maciej Rowiński