Poniedziałkowe deja vu. Po tym meczu na Stadionie Śląskim znaleziono 50 tysięcy pustych butelek od wódki

Pijany tłum polskich kibiców przez wiele godzin świętował wygraną nad okupantem - Związkiem Radzieckim i dwie bramki Gerarda Cieślika. Pijany nie tylko ze szczęścia i radości. W tamtych czasach nikt nie sprawdzał ludzi, co wnoszą na stadion.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Gerard Cieślik (na pierwszym planie) PAP / CAF / Na zdjęciu: Gerard Cieślik (na pierwszym planie)

Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisane tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Uśmiech szczery, promienny, szeroki. Kilkadziesiąt minut temu przeżył jeden z najpiękniejszych momentów w swoim życiu. A właściwie przeżywa cały czas. Polscy piłkarze niespodziewanie wygrali 2:1 z Sowietami.

Władysław Gomułka siedział w swoim gabinecie, w wygodnym fotelu, przy kominku. Ogień jakby cieszył się razem z nim - radośnie "strzelał" w górę. Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wolno sączył francuski koniak. - Chwilo, trwaj! - pomyślał.

Nagle z letargu wyrwał go dźwięk telefonu. - Przecież prosiłem, aby mnie pani z nikim nie łączyła, a zwłaszcza z Moskwą - huknął przez otwarte drzwi do swojej sekretarki.

- Najmocniej przepraszam Towarzyszu, ale dzwoni szef Służby Bezpieczeństwa z Katowic i mówi, że na ulicach dziesiątki tysięcy kibiców skanduje antyradzieckie hasła. Zgodnie z prawem powinien wysłać milicję, wojsko i rozpędzić nielegalne zgromadzenie. Ale nie wie, co ma robić.

- Proszę mu powiedzieć, że ma iść do domu i się wyspać, a kibiców niech zostawi w spokoju. Taka jest moja decyzja! - stanowczo odparł Gomułka.

Sekretarka coś jeszcze mówiła, ale jego myśli wróciły na Stadion Śląski...

ZOBACZ WIDEO Skorupski na remis ze Szczęsnym. Bramkarz Empoli zatrzymał Romę. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

400 tysięcy ludzi chciało wejść na Śląski

12 lat po zakończeniu II wojny światowej wystarczyło, aby Polacy znienawidzili Związek Radziecki. Nie mogli tego wyrażać swobodnie, bowiem za każdą obrazę naszego "przyjaciela" ze Wschodu groziło wieloletnie więzienie. Funkcjonariusze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych już o to dbali. Jedynie sukcesy sportowe były akceptowalnym katalizatorem dla emocji milionów Polaków.

20 października 1957 - rok po objęciu władzy przez Władysława Gomułkę doszło do meczu Polska - ZSRR, w ramach eliminacji do mistrzostw świata 1958 roku. Cztery miesiące wcześniej Biało-Czerwoni przegrali w Moskwie wysoko, aż 0-3. Związek Radziecki był aktualnym (z igrzysk w Melbourne - 1956) mistrzem olimpijskim. W bramce stał uważany za najlepszego na tej pozycji na świecie - Lew Jaszyn. To właśnie on był fundamentem sukcesów sowieckiej ekipy. Obok niego grali m.in. Borys Kuźniecow, Igor Netto, Walentin Iwanow czy Anatolij Iljin. W sierpniu 1957 roku Związek Radziecki zmiażdżył Finlandię... 10-0! "Sborna" była na fali.

Spotkanie odbyło się na Stadionie Śląskim. Obiekt został otwarty zaledwie rok wcześniej. Mógł pomieścić ok. 100 tysięcy kibiców. Mimo że Polakom nie dawano większych szans, komunistyczne władzy oceniły, że chętnych do obejrzenia spotkania na żywo było aż czterokrotnie więcej. - Nikt się nie spodziewał takiego zainteresowania. Ludzie byli gotowi zrobić wszystko, aby tylko dostać się na trybuny Stadionu Śląskiego - pisała "Trybuna Ludu".

- Kiedy usłyszałem te sto tysięcy gardeł, które odśpiewało Mazurka Dąbrowskiego, to zacząłem autentycznie płakać - wspominał nieżyjący już bohater tego meczu Gerard Cieślik. - Po raz pierwszy po wojnie poczułem, że uczestniczę w czymś wyjątkowym.

***
- Edziu, Edziu, nie płacz - Gerard Cieślik próbował uspokoić łkającego kolegę z zespołu. Bramkarz reprezentacji nie potrafił jednak opanować emocji, wył jak trzylatek, któremu rodzice przerwali dobrą zabawę.

Scenę obserwowali pozostali piłkarze. Mimo że kilkanaście minut wcześniej biegali po murawie, krzyczeli, śpiewali, teraz nastąpiła chwila zadumy. W polskiej szatni panowała cisza, jak makiem zasiał.

- Edek, wygraliśmy z nimi, pokonaliśmy ich, cieszmy się - Cieślik nie dawał za wygraną.

- Gerard, ja o tym wiem, ja się cieszę - Szymkowiak ledwie wydusił z siebie.

- To czemu płaczesz?

- Bo to wygrana dla mojego ojca. Te skurw***** zamordowały go w Katyniu...

Przyglądającym się tej scenie piłkarzom łzy napłynęły do oczu. Mimo że to byli twardziele, którzy nie bali się włożyć głowy tam, gdzie inni nie włożyliby nogi, teraz totalnie się rozkleili.

***

Organizatorzy meczu musieli stanąć na rzęsach, aby wszystko się udało. Takiej skali jeszcze w Polsce nie było. Dla kibiców przygotowano ponad trzy tysiące miejsc parkingowych, głównie dla autobusów i ciężarówek. W tamtych czasach niewielu Polaków miało samochody osobowe. Nad bezpieczeństwem pracowało aż 1300 milicjantów, opiekę medyczną miało sprawować kilku lekarzy i kilkadziesiąt pielęgniarek. Przygotowano nawet... izbę wytrzeźwień.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O TYM, ILE WÓDKI WYPIŁ (STATYSTYCZNIE) KAŻDY KIBIC, KTO NAZWAŁ CIEŚLIKA "DIABŁEM" I JAK FANI OBRAŻALI EKIPĘ Z ZSRR.

Czy zwycięstwo nad ZSRR w 1957 roku było najlepszym meczem w karierze Gerarda Cieślika?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki