Poniedziałkowe deja vu. Po tym meczu na Stadionie Śląskim znaleziono 50 tysięcy pustych butelek od wódki

PAP / CAF / Na zdjęciu: Gerard Cieślik (na pierwszym planie)
PAP / CAF / Na zdjęciu: Gerard Cieślik (na pierwszym planie)

Pijany tłum polskich kibiców przez wiele godzin świętował wygraną nad okupantem - Związkiem Radzieckim i dwie bramki Gerarda Cieślika. Pijany nie tylko ze szczęścia i radości. W tamtych czasach nikt nie sprawdzał ludzi, co wnoszą na stadion.

Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisane tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Uśmiech szczery, promienny, szeroki. Kilkadziesiąt minut temu przeżył jeden z najpiękniejszych momentów w swoim życiu. A właściwie przeżywa cały czas. Polscy piłkarze niespodziewanie wygrali 2:1 z Sowietami.

Władysław Gomułka siedział w swoim gabinecie, w wygodnym fotelu, przy kominku. Ogień jakby cieszył się razem z nim - radośnie "strzelał" w górę. Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wolno sączył francuski koniak. - Chwilo, trwaj! - pomyślał.

Nagle z letargu wyrwał go dźwięk telefonu. - Przecież prosiłem, aby mnie pani z nikim nie łączyła, a zwłaszcza z Moskwą - huknął przez otwarte drzwi do swojej sekretarki.

- Najmocniej przepraszam Towarzyszu, ale dzwoni szef Służby Bezpieczeństwa z Katowic i mówi, że na ulicach dziesiątki tysięcy kibiców skanduje antyradzieckie hasła. Zgodnie z prawem powinien wysłać milicję, wojsko i rozpędzić nielegalne zgromadzenie. Ale nie wie, co ma robić.

- Proszę mu powiedzieć, że ma iść do domu i się wyspać, a kibiców niech zostawi w spokoju. Taka jest moja decyzja! - stanowczo odparł Gomułka.

Sekretarka coś jeszcze mówiła, ale jego myśli wróciły na Stadion Śląski...

ZOBACZ WIDEO Skorupski na remis ze Szczęsnym. Bramkarz Empoli zatrzymał Romę. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

400 tysięcy ludzi chciało wejść na Śląski

12 lat po zakończeniu II wojny światowej wystarczyło, aby Polacy znienawidzili Związek Radziecki. Nie mogli tego wyrażać swobodnie, bowiem za każdą obrazę naszego "przyjaciela" ze Wschodu groziło wieloletnie więzienie. Funkcjonariusze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych już o to dbali. Jedynie sukcesy sportowe były akceptowalnym katalizatorem dla emocji milionów Polaków.

20 października 1957 - rok po objęciu władzy przez Władysława Gomułkę doszło do meczu Polska - ZSRR, w ramach eliminacji do mistrzostw świata 1958 roku. Cztery miesiące wcześniej Biało-Czerwoni przegrali w Moskwie wysoko, aż 0-3. Związek Radziecki był aktualnym (z igrzysk w Melbourne - 1956) mistrzem olimpijskim. W bramce stał uważany za najlepszego na tej pozycji na świecie - Lew Jaszyn. To właśnie on był fundamentem sukcesów sowieckiej ekipy. Obok niego grali m.in. Borys Kuźniecow, Igor Netto, Walentin Iwanow czy Anatolij Iljin. W sierpniu 1957 roku Związek Radziecki zmiażdżył Finlandię... 10-0! "Sborna" była na fali.

Spotkanie odbyło się na Stadionie Śląskim. Obiekt został otwarty zaledwie rok wcześniej. Mógł pomieścić ok. 100 tysięcy kibiców. Mimo że Polakom nie dawano większych szans, komunistyczne władzy oceniły, że chętnych do obejrzenia spotkania na żywo było aż czterokrotnie więcej. - Nikt się nie spodziewał takiego zainteresowania. Ludzie byli gotowi zrobić wszystko, aby tylko dostać się na trybuny Stadionu Śląskiego - pisała "Trybuna Ludu".

- Kiedy usłyszałem te sto tysięcy gardeł, które odśpiewało Mazurka Dąbrowskiego, to zacząłem autentycznie płakać - wspominał nieżyjący już bohater tego meczu Gerard Cieślik. - Po raz pierwszy po wojnie poczułem, że uczestniczę w czymś wyjątkowym.

***
- Edziu, Edziu, nie płacz - Gerard Cieślik próbował uspokoić łkającego kolegę z zespołu. Bramkarz reprezentacji nie potrafił jednak opanować emocji, wył jak trzylatek, któremu rodzice przerwali dobrą zabawę.

Scenę obserwowali pozostali piłkarze. Mimo że kilkanaście minut wcześniej biegali po murawie, krzyczeli, śpiewali, teraz nastąpiła chwila zadumy. W polskiej szatni panowała cisza, jak makiem zasiał.

- Edek, wygraliśmy z nimi, pokonaliśmy ich, cieszmy się - Cieślik nie dawał za wygraną.

- Gerard, ja o tym wiem, ja się cieszę - Szymkowiak ledwie wydusił z siebie.

- To czemu płaczesz?

- Bo to wygrana dla mojego ojca. Te skurw***** zamordowały go w Katyniu...

Przyglądającym się tej scenie piłkarzom łzy napłynęły do oczu. Mimo że to byli twardziele, którzy nie bali się włożyć głowy tam, gdzie inni nie włożyliby nogi, teraz totalnie się rozkleili.

***

Organizatorzy meczu musieli stanąć na rzęsach, aby wszystko się udało. Takiej skali jeszcze w Polsce nie było. Dla kibiców przygotowano ponad trzy tysiące miejsc parkingowych, głównie dla autobusów i ciężarówek. W tamtych czasach niewielu Polaków miało samochody osobowe. Nad bezpieczeństwem pracowało aż 1300 milicjantów, opiekę medyczną miało sprawować kilku lekarzy i kilkadziesiąt pielęgniarek. Przygotowano nawet... izbę wytrzeźwień.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O TYM, ILE WÓDKI WYPIŁ (STATYSTYCZNIE) KAŻDY KIBIC, KTO NAZWAŁ CIEŚLIKA "DIABŁEM" I JAK FANI OBRAŻALI EKIPĘ Z ZSRR.
[nextpage]

Pijany tłum, nie tylko ze szczęścia

Słusznie. Wygrana z ZSRR sprawiła, że tłum kibiców był pijany, nie tylko z emocji. Podczas sprzątania trybun wyniesiono - uwaga! - pięćdziesiąt tysięcy butelek po wódce. Można więc założyć, że co drugi kibiców wypił "pół litra".

Tłum kibiców nie przestraszył się nawet pogody. W pamiętną niedzielę (spotkanie rozpoczęło się w południe) było przeraźliwie zimno, mglisto, momentami deszczowo. Od pierwszej minuty meczu w Chorzowie widać było, jak wielką siłą są kibice. Mistrzowie olimpijscy czuli się bezradni. Nie potrafili przeprowadzić choćby jednej akcji. Niesamowity tumult panujący na trybunach Stadionu Śląskiego całkowicie ich sparaliżował. Zapomnieli, jak się gra w piłkę.

Cieślik "ukąsił" dwukrotnie. Jaszyn był bez szans. Na otarcie łez gości trafił Iwanow. Jednak to Cieślika i jego kolegów kibice po meczu nosili na rękach.

Zobacz, jak to spotkanie pokazała Kronika Filmowa.

Podczas spotkania dochodziło do wielu incydentów, po których Władysław Gomułka (jako najważniejsza osoba w państwie) mógł zostać wezwany do Moskwy w trybie pilnym. Ludzie skandowali obraźliwe hasło pod adresem Sowietów, pokazywali ręcznie wyprodukowane transparenty, gwizdali na piłkarzy z ZSRR.

- Gramy z okupantem, ale mamy swój honor, swój hymn, swoje barwy. Takie pierwsze spontaniczne akcje po wojnie pojawiały się właśnie na arenach sportowych - tłumaczył Karolinie Apiecionek Stefan Szczepłek w artykule "Mecze podwyższonego ryzyka Polska-ZSRR".

Ten Cieślik to istny diabeł!

Trzeba podkreśli, że mecz w Chorzowie został rozegrany w bardzo gorącym okresie. Zaledwie rok wcześniej Komitet Centralny PZPR wybrał na stanowisko I Sekretarza - Władysława Gomułkę. Człowieka, któremu radzieccy komuniści nie ufali. Nie mogli, skoro podczas swojego przemówienia Gomułka stwierdził, że "polsko-radzieckie stosunki powinny być oparte na zasadach suwerenności i równouprawnienia". Potępił również zbrodnie wojenne sąsiadów ze wschodu, terror za czasów stalinowskich i traktowanie Polski. Sytuacja była dość napięta.

Tego napięcia nie zmniejszał fakt, że wygrana Polaków obiegła dość szybko (jak na tamte czasy) cały świat. Dzień po meczu gazety w Niemczech, Austrii, Francji czy nawet na Węgrzech chwaliły Biało-Czerwonych. Dziennikarze rozpływali się nad umiejętnościami Cieślika, Szymkowiaka czy Lucjana Brychczego.

Polaków chwalili nawet piłkarze ZSRR. - Ten Cieślik to istny diabeł! Zwinny, strzela jak z katapulty i przy tym celnie. Właśnie jego najbardziej się obawiałem z całej piątki napastników. Nic dziwnego, że w bramce miałem pełne ręce roboty - mówił Jaszyn. 

Iwanow z kolei mówił o Szymkowiaku: - W drugiej minucie meczu przedarłem się przez waszą obronę i znalazłem się sam na sam z Szymkowiakiem. Byłem więcej niż pewny, że zdobędę bramkę. Szybko podciągnąłem piłkę kilka metrów i z odległości około czternastu metrów strzeliłem w okienko. To, co się stało potem, po prostu mnie urzekło. On, jakimś nadludzkim wysiłkiem, wykonał wspaniałą powietrzną robinsonadę i piąstkował na aut.

- Już na zawsze zostałem tym, który "dokopał Ruskim" - śmiał się po latach Gerard Cieślik.

***

- Milicja, otwierać! - nagły atak na drzwi obudził Cieślika.

- Rany Boskie, przyszli po ciebie - przerażona żona piłkarza, Wanda, zerwała się z łóżka. - A mówiłam, żebyś nie strzelał tym Ruskim. Mówiłam, żebyś nie jechał na ten mecz. Co teraz będzie, co teraz będzie?

Cieślik spojrzał na zegar. Dziewiąta. Najwyższy czas i tak wstać. Podszedł do drzwi, otworzył w niedopiętej do końca piżamie i widząc dwóch młodych funkcjonariuszy zapytał krótko i dosadnie: - Czego!?

- Panie Gerardzie, my przepraszamy, ale od pół godziny próbujemy pana obudzić. Proszę nam wybaczyć.

- Czego? - powtórzył.

- To pana zegarek ? - zapytali pokazując złotego "Wostoka". - Sprzątaczki znalazły w szatni Stadionu Śląskiego i przyniosły na komendę. Z tyłu jest grawer z pana imieniem i nazwiskiem, więc pomyśleliśmy, że przyniesiemy, aby pana nie fatygować.

Marek Bobakowski



Poniedziałkowe deja vu. 30 lat temu doszło do największego oszustwa w historii sportu

Poniedziałkowe deja vu. Po tej walce Andrzej Gołota został nazwany największym tchórzem w historii boksu

Poniedziałkowe deja vu. "Trenerze, Ronaldo, piana na ustach, leży, umiera!" 

Źródło artykułu: