Bartosz Sarnowski: Nie ma zagrożenia dla istnienia Górnika Zabrze

- O fatalnej sytuacji finansowej Górnika Zabrze można by było mówić tylko w momencie, gdyby nikt nie miał pomysłu na uzdrowienie. A my pomysły mamy - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Bartosz Sarnowski, prezes Górnika.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski

WP SportoweFakty: Zna pan byłego prezesa Górnika Zabrze, Łukasza Mazura?

Bartosz Sarnowski, prezes Górnika Zabrze: Nie miałem okazji poznać.

Pan Mazur ma zawsze sporo ciekawego do powiedzenia na temat klubu, którym pan zarządza. W jednym z wywiadów kolejną pomoc finansową miasta Zabrze Górnikowi porównywał do balangi menela. Czytał pan to? - Czytałem. Trudno mi komentować podobne słowa. Budzi to we mnie negatywne uczucia i nie świadczy pozytywnie o osobie, która to powiedziała. Jeśli ktoś był kiedyś prezesem Górnika, to zakładam, że klub stanowi dla niego pewną wartość. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której pozwalam sobie na takie wypowiedzi pod adresem Górnika czy Lechii Gdańsk (Sarnowski był w przeszłości prezesem gdańskiego klubu - przyp. red.). Porównania i epitety, które pan przytacza, te o przejadaniu pieniędzy i balandze menela są barwne i pewnie dobrze się sprzedają, ale jeśli pan Mazur zdecydował się na ich użycie, to warto wspomnieć, że on jako prezes też potrzebował pomocy finansowej, np. podpisał umowę pożyczki. Czy już o tym zapomniał? Tamta pomoc finansowa - zaznaczmy, że skonsumowana - była lepsza albo inna? Przecież Górnik uregulował ostatecznie kwestie jej spłaty dopiero w końcówce 2016 roku, już za mojej kadencji! Nie mówię, że pan Mazur miał tego nie robić. Jeśli wymagała tego sytuacja, to świetnie, że podjął takie kroki. Ale jak może teraz krytykować za to samo aktualne władze?

To w końcu Górnik ma te 60 milionów długu czy nie ma? Kibice muszą się bać o klub?

- Nie muszą. Sytuacja byłaby zła, gdyby bardzo wysokie były zobowiązania krótkoterminowe. Jeżeli natomiast mówi się o całościowym, długoterminowym zadłużeniu, rozłożonym na kilka lat, to trzeba mieć po prostu plan spłaty. Nie ma zagrożenia dla istnienia klubu, zwłaszcza że Górnik ma oparcie w postaci większościowego akcjonariusza, de facto właściciela, czyli miasta Zabrze.

ZOBACZ WIDEO Piotr Zieliński: Wszyscy musimy ciągnąć ten wózek

Można to rozumieć w ten sposób, że klub będzie mógł robić, co mu się podoba, bo gdy tylko pojawi się problem, zawsze będzie mógł wyciągnąć rękę po kasę od miasta.

- Absolutnie nie o to chodzi. Mówię tylko o tym, że mamy z jednej strony zapewnioną stabilność, ale z drugiej zobowiązani jesteśmy oczywiście do znalezienia środków na przygotowanie klubu do polepszania sytuacji.

Miasto jako większościowy udziałowiec i podmiot łożący na klub piłkarski ogromne, wielomilionowe kwoty to sytuacja normalna?

- Często spotykana, pozytywna i stabilna. Musimy pamiętać, że nie mówimy o jakimś klubie piłkarskim, tylko o najbardziej utytułowanym klubie w Polsce. Najważniejsze, żeby w niedalekiej perspektywie klub potrafił na siebie zarabiać. Fakt, że miasto jest właścicielem Górnika, daje poczucie bezpieczeństwa i stabilności, nie zwalnia jednak zarządu z działania zgodnie z zasadami ekonomii. W przypadku własności prywatnej zawsze pojawia się natomiast pytanie, jak długo taki biznes będzie się komuś opłacał. Albo jak długo będzie chciał ten biznes wspierać. Prywatnemu inwestorowi łatwiej jest z klubu odejść, a to prowadzić może do sytuacji, które w polskich realiach miały już miejsce - wielkie kluby, z tradycjami, upadały i musiały startować od zera.

To wszystko jest jasne, tylko cały czas zmierzam do tego, że kolejne miliony z miejskiej kasy, czyli w zasadzie z kieszeni podatników, tym razem dokładnie 32, będą w Zabrzu przejedzone przez piłkarski klub. Ktoś, szczególnie osoby, którym Górnik jest obojętny, może się z tym nie godzić.

- Dlaczego przejedzone? Górnik to klub o uznanej marce, 14-krotny mistrz Polski, wielkie dobro zabrzan i całego regionu. Jest wartością, tradycją, o którą należy dbać. Przecież nie jest tak, że po wpłynięciu pieniędzy są one przejadane, w jakiś niejasny sposób konsumowane - z wykorzystania pieniędzy, które trafiają do Górnika, zawsze rozliczany jest później zarząd. Kluby w Polsce musiały przejść ewolucję, zresztą jak cały nasz kraj. Gospodarka zmieniła się na rynkową, bardzo wiele zakładów, które wcześniej wspierały piłkę, upadło. To przełożyło się na sport. Trzeba było stworzyć model zakładający, że kluby muszą na siebie zarabiać. Z różnych powodów nie zawsze było to możliwe do zrobienia od razu. Przykładów jest wiele, Górnik to jeden z nich.

Czyli wprost: Górnik znajduje się w fatalnej sytuacji finansowej?

- Nie. O naszym klubie mówiło się ostatnio wiele, ale wynika to pewnie z faktu, że do pewnych rzeczy się po prostu przyznajemy. Prawda jest jednak taka, że sytuacja wielu klubów w Polsce jest trudna. W przeszłości popełniono w środowisku polskiej piłki błąd - kwoty transferowe, zarobki - wszystko wywindowane zostało do poziomu, na który zwyczajnie wielu nie było stać. Polska piłka, w przeciwieństwie do na przykład czeskiej, jest przepłacona. I to się odbija na klubach. A wracając do Górnika - o fatalnej sytuacji finansowej można by było mówić tylko w momencie, gdy nikt nie miałby pomysłu na uzdrowienie. A my pomysły mamy.

To niech mi pan o nich opowie, bo jak na razie słyszy się tylko o konieczności podłączania co chwilę pod Górnika kroplówki z publicznymi pieniędzmi, żeby uratować klub przed śmiercią.

- Po pierwsze - nie co chwilę. Po drugie - ratowanie przed śmiercią to zbyt mocne określenie. Zacznijmy od tego, że sytuacja finansowa Górnika pogorszyła się po spadku z ekstraklasy. Na dzień dobry mieliśmy przez to kilka milionów mniej w budżecie. Zobrazuję to: budżet został nagle uszczuplony o kwotę, która spokojnie mogłaby być całorocznym budżetem najlepszego klubu drugoligowego (trzeci poziom rozgrywkowy - przyp.red.) i zdecydowaną częścią niejednego pierwszoligowego. Stąd nasze konkretne działania. Zredukowaliśmy koszty utrzymania drużyny, nastąpiło obniżenie wynagrodzeń po spadku. Po drugie - przekonaliśmy zawodników do pozostania i walki o jak najszybszy powrót do ekstraklasy. Po trzecie - zatrudniony został trener Brosz, który ma doświadczenie w awansach do wyższej klasy rozgrywkowej. Jednym z jego pierwszych zadań była ocena i redukcja kadry.

No i zredukowaliście - z rozpędu ścięliście z listy płac Dominika Sadzawickiego, który chwilę wcześniej zerwał więzadło w kolanie. Zostawiliście chłopaka na lodzie.

- Nieprawda. Fakty: po zatrudnieniu trenera Brosza dokonaliśmy wyboru, którzy zawodnicy rokują i warto ich zostawić, a których musimy skreślić. Trener uznał, że Sadzawicki nie pomoże nam w walce o awans. Został skreślony sportowo. Wykorzystaliśmy przepisy pozwalające nam na rozwiązanie umowy. I teraz kilka innych faktów, które zostały przemilczane: Sadzawicki w wywiadzie powiedział, że dowiedział się o rozwiązaniu kontraktu, sprawdzając konto bankowe i widząc wyrównane wszystkie zaległości. To nieprawda, bo zawodnik spotkał się ze mną w moim gabinecie. Na spotkaniu dostał ode mnie na piśmie zgodę zwalniającą go do końca miesiąca z treningów. Powiedziałem mu również, że chcemy się rozstać. A to, że wypowiedzenie nastąpiło drogą mailową? Mieliśmy już o to sprawę w dwóch instancjach, w obu instancjach Górnik z Sadzawickim wygrał. No i najważniejsze: dlaczego nikt nie zauważa, że w obliczu kontuzji zaproponowaliśmy mu ostatecznie nowy kontrakt?

Podobno żenujący, niepokrywający nawet kosztów leczenia kontuzjowanej nogi.

- To już sprawa piłkarza, jak to ocenia. Nie otrzymaliśmy ani od zawodnika, ani od jego agenta żadnej odpowiedzi na kontraktową propozycję, którą wysłaliśmy im 4 lipca. Dostaliśmy dopiero wniosek skierowany do Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN.

To szczerze: jaką pensję zaproponowaliście piłkarzowi?

- Pięć tysięcy złotych brutto to dla wielu osób w kraju nie jest chyba żenująca pensja? Na pewno były to mniejsze pieniądze niż w ekstraklasie, ale warunki kontraktu zakładały wzrost poborów. Po rozegraniu konkretnej ilości minut i spełnieniu odpowiednich warunków piłkarz zarabiałby w przyszłości tyle samo, ile w sezonie, w którym Górnik spadł z ekstraklasy. Dziś Sadzawicki jest w Stali Mielec. Nie sądzę, żeby zarabiał tam więcej, niż oferował mu Górnik. A oferował mimo tego, że trener nie widział go w zespole.

Na kolejnej stronie przeczytasz o sądowym procesie pomiędzy Górnikiem i byłym trenerem, Leszkiem Ojrzyńskim oraz o obozie przygotowawczym, podczas którego piłkarze Górnika... musieli stać w kolejkach po jedzenie z emerytami.

Czy Górnik Zabrze awansuje w sezonie 2016-17 do ekstraklasy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×