Grzegorz Mielcarski: Do wstydu potrzeba odwagi

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Na pana drodze do wielkiej piłki były ostre zakręty?

Były. To jest taka fala, która cię zabierze i nawet tego nie dostrzeżesz. Trafiałem jednak na mądrych i dobrych ludzi. Zawsze mówię, jak wiele zawdzięczam trenerom.

Rozumiem, że nie tylko ciekawe treningi.

Od siódmego roku życia wychowywałem się tylko z matką. Nie miałem ojca, nie miałem wzoru, który trzymałby dyscyplinę. Rodzice się rozwiedli, ojciec był alkoholikiem. Zmarł pięć lat temu. W moim życiu w jego rolę wcielali się trenerzy, którzy potrafili ze mną po męsku porozmawiać. Był taki moment, kiedy wydawało mi się, że mogę robić, co chcę.

Na czym polegały te męskie rozmowy?

Wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się wokół mnie dzieje. Nie rozumiałem, jak wiele będę zawdzięczał obcym ludziom, którzy dbali o to, bym na kogoś wyrósł. Pamiętam, że w Polonii Bydgoszcz trener Henryk Staszewski chodził na wywiadówki do mojej klasy. Jak ojciec. Któregoś dnia woła mnie przed treningiem i pyta, czy chodzę do szkoły. "Długas" na mnie wołał. Skłamałem, że nie opuszczam lekcji. Byłem przecież jednym z najlepszych piłkarzy w drużynie i wydawało mi się, że wszystko da się jakoś załatwić. Bydgoszcz to było trochę większe miasto, jako piłkarz wchodzący na boisko w trzeciej lidze zarabiałem już jakieś pieniądze, miałem stypendium. Przy indywidualnym toku nauczania mogłem wybierać, na które lekcje chodzić, ale wybrałem tak, że nie chodziłem na żadne. Dłużej spałem, więcej trenowałem i myślałem, że jakoś to będzie.

Trener się zorientował?

Powiedział mi, że mam się nie przebierać, bo nie będę trenował. I że jeśli jutro przyjdę i nadal będę utrzymywał, że chodzę do szkoły, to już mnie więcej nie wpuści na zajęcia. Domyśliłem się później, jak bardzo bolało go serce, wiem, że mnie bardzo lubił, traktował jak syna. No i znalazłem w sobie odwagę, by się wstydzić.

Do tego trzeba odwagi? Tak, przyznać, że oszukuje się nie tylko trenera, chłopaków z drużyny, ale przede wszystkim samego siebie, młodemu chłopakowi nie jest łatwo. Staszewski szybko mnie naprostował, nazywał rzeczy po imieniu, a ja stałem i robiłem się coraz bardziej czerwony. Słuchałem opowieści o zmarnowanych talentach i wiedziałem, że jestem na najlepszej drodze, by stać się kolejnym. Szedłem idealną drogą. To był ostatni raz, kiedy go okłamałem, kiedy nie bylem w porządku względem drużyny. Miałem szesnaście lat i zacząłem brać za siebie odpowiedzialność.

Szybko.

Trener wziął mnie pod lupę. Miał przepisane wszystkie moje oceny ze szkolnego dziennika. Czułem, że mam opiekuna, który nie pozwoli mi tak łatwo skręcić. Gdyby trener nie wyprowadził mnie z tego zakrętu, sam nie dałbym rady. Wypadłbym szeroko z tego łuku, a później byłyby kolejne etapy upadku. Zawsze, kiedy na Wszystkich Świętych jestem w Bydgoszczy, na grobie trenera zapalam znicz, dziękując za swoje życie. Nie miałem przecież menedżera, nie miałem ojca. Chociaż tak naprawdę to nie wiedziałem nawet, co to znaczy, że nie mam taty.

Jak to rozumieć?

Nie wiem, co by mi dał. Rodzice rozwiedli się, jak miałem siedem lat, a pierwszy raz jego brak poczułem, gdy miałem piętnaście. Zmieniałem szkołę podstawową na średnią i zupełnie nie wiedziałem, co chcę robić. Mama próbowała wymyślić dla mnie zawód, a ja uważałem, że nie umiem nic poza graniem w piłkę. Nie wiem, czy tata by coś wymyślił, ale brakowało mi stanowczej rozmowy. Ja sobie ją nawet później narysowałem. Powinien powiedzieć mi, że widzi we mnie różne talenty, że widzi, że jestem zdolny w tym i tym, ale że będzie mnie wspierał niezależnie od tego, na jaką szkołę się zdecyduję. Powinien powiedzieć mi, że zna mnie piętnaście lat i nikt inny nie da mi lepszej rady. Brakowało mi tego. Żałuję, że nie oglądał moich meczów, że to zaniedbałem, że go nie zabrałem do Porto i nie posadziłem na trybunach. Że nie powiedziałem: "Zobacz, co osiągnąłem". Przecież nigdy nie przestał być moim ojcem, mimo rozwodu i jego choroby.

Jeśli masz nadwyżkę pieniędzy, możesz pojechać na Teneryfę na urlop i zrobić fajne zdjęcie. Tyle z tego masz. Ale możesz zmienić też swoje życie, jeśli komuś odmienisz trudny los.


Tęsknił pan?

Mama robiła wszystko, żebym przez te lata nie czuł straty. Samych początków po rozwodzie nie pamiętam. Po prostu wyprowadziłem się z domu i mieszkałem w innym. Miałem drugi telewizor - tak to oceniałem. Może - myślałem, zmieniłem adres, żeby było mi lepiej i żebym mógł się normalnie wykąpać, bo w poprzednim mieszkaniu wannę się przynosiło i napełniało ją wodą grzaną na gazie. Przeprowadziłem się i widziałem zmiany, ale nie zauważyłem braku jednej osoby. Ojciec mieszkał dwie ulice dalej.

Mieliście w ogóle kontakt?

Kiedy grałem w Pogoni Szczecin, wziąłem go na odwyk. Był zamknięty w klinice trzy miesiące i w końcu, mając 29 lat, mogłem go poznać. Chodziłem w odwiedziny. Witał się ze mną: "Cześć synu, to ja, tata alkoholik". Nie potrafiłem się oswoić z tym stwierdzeniem, ale dzięki rozmowom chociaż trochę się zbliżyliśmy. Wiem, co źle zrobił w swoim małżeństwie, i że ogromny wpływ na to miał alkohol, ale nigdy nie usłyszałem od ojca złego słowa o mamie i za to jestem mu bardzo wdzięczny. Nie zrzucał winy za swoje picie na moją matkę, nie nasączał mnie złą energią, jadem. Nie psuł mi domu, nie psuł mi krwi. Nie zatruł mi obrazu swojej byłej żony. Potrzebowałem lat, żeby to docenić. Ludzie w konfliktach rozwodowych potrafią się obrzucać błotem, a jak błoto się skończy, to leci gówno.

O mamie pan przy hymnie Ligi Mistrzów nie myślał?

Na pewno dzięki niej to wszystko osiągnąłem. Jako była sportsmenka czuła, czym może być sport, gdy się go pokocha. Kiedy po testach w drugoligowej Zawiszy powiedziano mi, że do niczego się nie nadaję i że jestem za słaby, zadzwoniła do Polonii, do trenera Staszewskiego, i poprosiła o szansę dla chłopaka kompletnie zwariowanego na punkcie futbolu. To były wakacje, trudny moment. Siedziałem w Chełmnie i piłem piwo, cały dzień wolny, klucz na szyi, w piłkę już pograne, więc różne głupie rzeczy przychodziły do głowy. Nie było telefonów, ale mama szybko mnie znalazła i powiedziała, że za dwie godziny jedziemy do Bydgoszczy na testy. Nie wiedziała, że wypiłem piwo, na zajęciach w Polonii się nie zorientowali. Staszewski powiedział wtedy, że będą się o mnie jeszcze biły kluby z pierwszej ligi, ale oczywiście to do mnie nie dotarło. Mamie zawdzięczam to, że walcząc o mnie, nie bała się odciąć pępowiny. Naciskała, żeby jej ukochany syn zamieszkał w internacie. Pamiętam, jak razem z wujkiem odwozili mnie maluchem. Ja ryczałem, że zostaję sam w nowym środowisku, ona ryczała, że mnie zostawia. Zresztą, w Polonii postawiła sprawę na ostrzu nożna, bo kiedy po testach się nie odzywali dwa tygodnie, zakomunikowałem, że jeśli nie zrobią tego dziś, to zostanę w Famie Chełmno, do czego namawiali mnie wszyscy koledzy. Uparła się, by mnie wypchnąć z mojego miasteczka, uparła się, bym szedł tą drogą, dzwoniła do Polonii bez przerwy. Gdyby nie ona, to by się nie udało. Sam miałbym dzwonić po klubach?

Od razu poczuł pan swoją siłę? Że jest lepszy od rówieśników?

Za dużo czasu straciłem na bijatyki w trakcie meczów. Dzisiaj, kiedy komentuję ekstraklasę, trochę mi wstyd, gdy mówię o skandalicznym zachowaniu jakiegoś piłkarza. Grałem tak samo, tylko inne czasy były. Dwie kamery na meczu nie wystarczały czasami nawet na pokazanie gola, bo realizator zasnął, a co dopiero mówić o zbliżeniach na jakieś sprzeczki. Myśmy się wtedy zwyczajnie tłukli. Żałuję, że wtedy nie znalazł się jakiś trener, który wziąłby mnie za łeb i zagroził wyrzuceniem z drużyny. Chciałem pokazać, że nikogo się nie boję, że jeśli będą mnie walić po Achillesach, to nie będę stał bierny. Oddawałem łokciami, pięściami - tak, żeby czuli przede mną strach. Wpadłem w taki rytm, że bardziej się biłem, niż grałem w piłkę.

Czy Polacy awansuję do mistrzostw świata w Rosji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×