Ledwie dzieci w Polsce - od Ustrzyk Dolnych po Brodnicę, gdzie są szkółki Legii - zdążyły się zakochać w najlepszym piłkarzu Ekstraklasy, już grozi im brutalna konfrontacja z rzeczywistością. Vadis Odjidja-Ofoe kocha Polskę i kocha Legię, ale istnieje podejrzenie, że Grecję, Olympiakos i wyższą pensję będzie kochał bardziej. Dzieci (i kibice) muszą się dowiedzieć, jak świat jest skonstruowany.
Belgowi może i trudno się dziwić, że chce mieć więcej forsy, grać w wyżej notowanej lidze i występować w drużynie o większym (przynajmniej teoretycznie) potencjale niż Legia. Trwa przeciąganie liny pomiędzy klubem a zawodnikiem. Agent piłkarza - który już wcześniej stawiał poprzedni zarząd pod ścianą - teraz krzyczy, że nowy prezes nie respektuje wcześniejszych, ustnych ustaleń ze swoimi poprzednikami. Jakby zapomniał, że on sam i jego klient nie bardzo mają ochotę respektować umowę pisemną, wiążącą obie strony.
Cyrk z Vadisem i wodzenie dużego klubu, jakim jest Legia, za nosek zupełnie mi się nie podoba. Piłkarz - zważywszy na jego klasę i zasługi - jest na specjalnych prawach, to nawet zrozumiałe. Klub i trener poszli mu na rękę: pozwolili odpoczywać dłużej (dłużej nawet niż kadrowiczom, którzy później skończyli sezon - mimo że Vadis aktualnym reprezentantem Belgii nie jest). Wzięto pod uwagę także fakt, że zawodnikowi urodziło się dziecko i musi być z partnerką w tej ważnej dla nich chwili. Choć przecież piłkarze często takiego komfortu nie mają. Ale Vadisa w Legii traktują wyjątkowo, chcą by się dobrze czuł w Warszawie. Wygląda na to, niestety, że to trud daremny, bo on dobrze się będzie czuł już tylko w Atenach, przy greckim słoneczku.
No, mówi się trudno i przywraca porządek rzeczy: z tego, co postanowione na głowie, znowu na nogi. Czyli jeśli nie działa marchewka, trzeba sięgnąć po bat. I przypomnieć mu, że Vadis ma w Warszawie pracę, a do Aten będzie latał na wakacje. I tak będzie jeszcze przez rok, bo tak stanowi kontrakt.
ZOBACZ WIDEO ME U-21. Karol Linetty: Zawaliliśmy (WIDEO)
Kiedyś jeden z moich pracodawców miał takie powiedzenie: jak mam konia, to się nie będę go pytał, czy chcę ciągnąć wóz. Że brutalne? Że średniowieczne? Może, ale też przypominające, że praca to nie tylko pensja, ale i obowiązki. Już słyszę ten chór krzyczący: ale przecież Vadis się obrazi, nie będzie grał na sto procent, ucieknie w kontuzję itd.
Legia jest w takim położeniu - o czym dobry agent piłkarski wiedzieć powinien – że musi powiedzieć jak w pokerze: sprawdzam! Bo Legia i nowy prezes Dariusz Mioduski nie bardzo sobie mogą pozwolić na stratę Vadisa.
Dla Mioduskiego byłoby to niewygodne wizerunkowo. Dla drużyny to potężne osłabienie, bo ten facet w pojedynkę wygrał Legii kilka meczów. Znam określenie, że z "niewolnika nie ma pracownika", ale wiem, że to g... prawda. Proponuję popytać pań na kasie w supermarkecie (łatwo znaleźć jeszcze kilka innych profesji), czy przychodzą do roboty dla kasy, czy dlatego, że to ich wymarzone miejsce pracy i panuje tam miła atmosfera? Nikogo nie obchodzi, czy taka pani przychodzi do pracy nadąsana czy nie. Czy się uśmiecha, czy strzela focha - ma robić swoje.
I z Vadisem jest dokładnie tak samo. Ma robić swoje. Może się nawet nie uśmiechać. Jeśli klub będzie konsekwentny w egzekwowaniu umowy to i piłkarz musi ją respektować. Wydaje wam się, że nie? No to już widzę, jak Vadis specjalnie się na boisku potyka o własne nogi, a gdy może strzelić gola celowo pakuje piłkę nad poprzeczką. Ja nie pamiętam tak postępującego piłkarza. Że może się obijać na treningach? No może. Klub zapewne ma wpisane w kontrakcie kary za nieprzykładanie się do obowiązków. Zawsze można przesunąć zawodnika do rezerw. Taki zimny prysznic pomógł już wielu krnąbrnym piłkarzom, swego czasu także wierzgającemu w Legii Aleksandarowi Prijoviciowi.
A jeśli ucieknie w kontuzję? No to by było trochę na zasadzie: zrobię babci na złość i odmrożę sobie uszy. Przecież jeśli klub go nie puści do końca sierpnia, to zamknie się okienko transferowe i Odjidja nie odejdzie. On też zdaje sobie sprawę, że jeśli przez pół roku (o roku nie mówiąc!) nie będzie grał w piłkę, to nie zapyta o niego ponownie ani Olympiakos ani nawet pies z kulawą nogą. Takiej krzywdy żaden piłkarz sam sobie nie zrobi.
A przecież jemu tej krzywdy w Warszawie też nikt nie robi. W klubie obsypują go pieniędzmi, bonusami, ofertami. Są mili i grzeczni i nie opieprzają, że powinien wylewać poty na treningu, zamiast bujać się z agentem po gabinetach. To Legia odbudowała Vadisa w poprzednim sezonie. Przywróciła mu wartość. Rok temu przyjechał do Warszawy zapaśnięty, nieprzygotowany, jako piłkarz na życiowym zakręcie. Miał ku temu swoje powody, kłopoty rodzinne itd. Nikt wówczas nie miał pewności, że uda się obudować formę Belga. Równie dobrze mogło to się dla Legii skończyć tak, jak przygoda ze Steevenem Langilem, co to wolał palić sziszę niż trenować.
Pewnie jakby Vadis w Legii się nie odbudował, to teraz siedziałby cichutko jak mysz pod miotłą i żądał od Legii: "Ej, no! Mam jeszcze rok kontraktu! Musicie mi płacić! Nie będę niczego renegocjował!". Jeśli przepychanka potrwa jeszcze chwilę, Odjidja znowu nie będzie gotowy na - kluczowy przecież - początek sezonu, czyli na walkę w eliminacjach Ligi Mistrzów. A to dla Legii jest najważniejsze. Dość już tego szarpania tygrysa za wąsy! Jeśli prawdą jest, że Grecy dają za Odjidję około dwa lub dwa i pół miliona euro, to - przy wyrwie, jaką uczyni sprzedaż piłkarza - jest to jak jałmużna. Gdyby jeszcze dawali 8-10 mln euro, to trzeba by go sprzedać. Ale za dwa…
Jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić, jak bardzo zdesperowany jest Vadis. Dokręcić mu śrubę i powiedzieć: sprawdzam! Wezwanie go do stawienia się na treningu w niedzielę jest takim pierwszym obrotem śruby wokół gwintu.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl