Legii historia słodko-gorzka
Michał Kołodziejczyk, WP SPortoweFakty: To przez pana rozpadł się poprzedni system władzy w Legii?
Maciej Wandzel: Pan żartuje. To była czysta propaganda. Jak się modnie mówi - fake news. Nie reagowałem, bo uznałem, że w trakcie negocjacji i do zakończenia rozgrywek ligowych będzie to dobre dla klubu. Dla mnie, jak dla wszystkich kibiców, najważniejsze było kolejne mistrzostwo dla Legii.
To prawda, że Dariusz Mioduski chciał rozmawiać o przyszłości klubu tylko z Bogusławem Leśnodorskim pomijając pana?
Skądże. Jak wiadomo, w połowie września Darek złożył wniosek o odwołanie zarządu Legii. Oczekiwał ode mnie, że go podpiszę, a że odmówiłem, to po raz pierwszy pojawiła fala niechęci personalnie do mnie. Później zaczęła się agresja werbalna na zarząd i Bogusia utrzymana w narracji niedopuszczalnych związków z kibicami. Świetnym pretekstem były przykre wydarzenia na trybunach podczas meczu Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund. Perspektywa szybkich zmian w zarządzaniu Legią zmieniła się jednak, kiedy przyszedł Jacek Magiera, a drużyna przeszła niespodziewaną przemianę. Były wielkie mecze, wróciła świetna atmosfera i atakowanie Leśnodorskiego okazało się jednak pragmatycznie zupełnie nieopłacalne.
ZOBACZ WIDEO Palmeiras pokonało Gremio - zobacz skrót (wideo) [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Ale po co Mioduski, większościowy udziałowiec klubu, miałby atakować prezesa?
Od dawna byliśmy w sporze. Po jednej stronie byłem ja i Boguś, po drugiej Darek, który chciał wielu zmian. Trzymaliśmy to dla siebie, aby nie tworzyć negatywnego wizerunku klubu, choć kluczowi pracownicy zdawali sobie sprawę z napięć. Prowadziliśmy negocjacje, kompromisów było wiele, a eskalacja konfliktu miała miejsce latem 2016 roku, kiedy pojawiła się inicjatywa Darka o uzupełnienie zarządu przez Tomasza Zahorskiego. Sam szukałem forum do spotkań, tworzyłem je, byłem buforem, starałem się wszystko łagodzić. Kto mnie zna, wie że taki jestem. Nie lubię konfliktów, źle się z tym czuję. Wrześniowy mecz z BVB stał się jednak idealnym momentem dla Darka, by zaczął się dystansować od idei triumwiratu. Przestaliśmy pokazywać publicznie naszą solidarność. Atak na Bogusława i zarząd w momencie głębokiego kryzysu po meczu z BVB miał zapewne obniżyć nasze morale, reputację i zmusić do wycofania się. Wprawdzie nasz wspólnik miał opcję wykupu, którą wynegocjował rok wcześniej, ale wydała mu się zbyt droga i moim zdaniem uznał, że innymi metodami osiągnie to taniej.
Próbowaliście o tym rozmawiać?
To było tak trudne do zaakceptowania dla Bogusia, że widziałem jak następował koniec pewnej epoki. Wtedy postanowiliśmy się naradzić, pojechaliśmy do warmińskiej wsi, gdzie ma dom. Boguś powiedział mi, że nie jest w stanie dalej współpracować w takich warunkach. Miał tego dość. Nie był w stanie zaakceptować takiego układu. Stwierdził, że oczekuje z mojej strony solidarności w tym obszarze i chce po męsku we trójkę porozmawiać o zmianie i w perspektywie o rozwiązaniu tej relacji.
No i co na tej wsi postanowiliście?
Transakcja z ITI sprzed lat zakładała tylko osiem milionów złotych w pierwszej racie, ale sprzedający wierzyli, że zarząd będzie tak prowadził klub, że zwiększy jego wartość, aby było z czego spłacić resztę pieniędzy. Uwierzyli w skuteczność zarządzania przez Bogusia. I zaryzykowali, bo gdyby nam się nie udało, to mogliby nic więcej nie dostać. Darek znał wszystkich udziałowców, miał z nimi dobre relacje i pomógł w przeprowadzeniu zakupu na tych zasadach. Ponieważ jednak wkład kapitałowy był obiektywnie mały i nie miał dużego znaczenia, to funkcjonowaliśmy w takim układzie, że głos każdego z nas, niezależnie od udziałów, ważył tyle samo. Taka partnerska umowa równych wspólników. Chcieliśmy kontynuacji zarządzania przez Bogusława, uniemożliwiając sytuację, w której jeden z nas wstrzyma decyzję pozostałej dwójki. Darek podkreślał jednak wszędzie, że jest większościowym udziałowcem, co w praktyce było pewnym nadużyciem. Powodowało to pewne problemy, bo część jego zaplecza, przyjaciół i dziennikarzy nie rozumiała dlaczego nie bierze sterów w swoje ręce, dlaczego nie reaguje. A on po prostu nie mógł prawnie tego zrobić. Od początku zeszłego roku pojawiło się wiele spornych kwestii: okienko transferowe, kierowanie akademią, kwestie zatrudniania trenerów. Różniliśmy się też strategią zarządzania klubem, Darek próbował wpływać na działanie klubu, a podstawą naszej umowy była stuprocentowa decyzyjność ówczesnego zarządu. Staraliśmy się o dialog, szliśmy na niezdrowe, powodujące stres kompromisy. I zamiast popychać klub do przodu i koncentrować się na rzeczywistości, skupialiśmy się na sobie.Zdradzi pan jakieś szczegóły tego spotkania na Warmii?
Wspólnie z Bogusławem uważaliśmy, że naturalnym kierunkiem rozwoju dla Legii jest znalezienie dużego udziałowca. Niezależnie od tego, ile dobrego wnieśliśmy do klubu, od zaangażowania - trudno jest utrzymywać wysoki poziom sportowy nie mając bufora finansowego na jeden słabszy rok, który w końcu zdarzy się najlepszym. Nie mogliśmy też optymalizować działalności transferowej.
Nie rozumiem.
Jesteś mistrzem Polski, cieszysz się, ale wiesz, że od jutra zaczyna się twój problem. Zaczynasz walczyć o 30 milionów złotych w Lidze Europy, albo o prawdziwe pieniądze w Lidze Mistrzów. Musisz utrzymać zespół, zainwestować w transfery, a może ci się nie udać - tak jak dwa razy nie udało się Lechowi. W razie jakichkolwiek problemów, czasem przy zwyczajnym braku szczęścia, trzeba liczyć się z koniecznością sprzedaży piłkarzy i obniżania kosztów i w konsekwencji wielką smutą. A okienko transferowe kończy się w sierpniu. Jak się dowiesz że się nie udało w trzeciej rundzie eliminacji, to masz zerową przestrzeń do działania. Bez bufora finansowego na taką okoliczność w kilka tygodni można postawić cały klub do góry nogami. Po drugie nie możesz nikogo kupić, jeśli nie sprzedasz innego piłkarza. Nie prowadzisz więc racjonalnej polityki inwestowania, tylko szukasz wyjątkowych okazji ściągnięcia wartościowych piłkarzy, takich jak z Vadisem Odjidja-Ofoe. Musisz być jednak elastyczny przy negocjowaniu warunków. Nie robisz najkorzystniejszych, najpewniejszych transakcji, bo tu cena wejścia zaczyna się od miliona euro. To nie jest prawda o Legii Bogusława Leśnodorskiego, to prawda o każdym polskim klubie. W Legii tylko skala jest znacznie większa. I ryzyko też. Darek właśnie zaczyna mierzyć się z tym samym. Finalnie mieliśmy dobrą rękę do decyzji i trochę szczęścia, ale nie było to takie oczywiste.
Mieliście szczęście?
W drodze do Ligi Mistrzów na pewno. Wylosowaliśmy Dundalk, a mogło być inaczej. W tym sporcie dużo zależy od tego czy na stadionie Spartaka w Moskwie w ostatniej minucie meczu piłka po uderzeniu Janusza Gola wpadnie po opuszkach palców bramkarza do siatki. Jak nie chce się być od tego zbytnio zależnym, trzeba zainwestować większe pieniądze. Tak, żeby jeden nieudany sezon nie zmieniał całej strategii finansowej. Chcieliśmy znaleźć kogoś znacznie bogatszego od nas, niekoniecznie od razu inwestora z Chin. Chętnych było kilku, Darek się jednak na to nie zgodził.
Nie dało się negocjować?
Kulturalnie i z szacunkiem powiedzieliśmy mu, w jakich elementach się różnimy i narysowaliśmy trzy scenariusze - wszystkie miały być poufne. Poza pozyskaniem inwestora założyliśmy także możliwość, że Darek wykupi nasze udziały, albo my udziały Darka – co było naszym pierwszym wyborem. Chcieliśmy rozszerzyć radę nadzorczą o kilka autorytetów, tak, by można było prowadzić klub do czasu rozstrzygnięcia bez niepotrzebnych napięć interpersonalnych. Nasza rozmowa wydawała się konstruktywna, ale kilka dnia potem wylało się medialne szambo. Naprawdę mieliśmy nadzieję, że wszystko uda się załatwić bez szkody dla klubu. Ostatecznie kilka miesięcy później zrealizowaliśmy cywilizowane rozwiązanie, ale musieliśmy w międzyczasie przejść przez małe piekło. Paradoks.
Jakie decyzje zapadły na spotkaniu z Mioduskim? Ustaliliście coś w ogóle?
Nie. Darek miał się zastanowić, ale z jego mimiki można było wywnioskować, że on już podjął decyzję. Uznał, że w tym momencie weszliśmy w taki konflikt, że trzeba zaatakować. Tydzień później, 30 września, wracałem z Krakowa i zadzwonił do mnie w południe Adam Dawidziuk - wówczas dziennikarz "Przeglądu Sportowego", mówiąc, że redakcja ma szczegółowe informacje dotyczące konfliktu właścicielskiego i jest zdecydowana, aby jutro opublikować artykuł na pierwszej stronie. Sekwencja była prosta. 16 września mecz z BVB, 23 września spotykamy się w celu zainicjowania wyjścia z sytuacji, reakcja jest niedobra, 29 września Darek wnioskuje od odwołanie zarządu, 1. października mamy "coming out" w "Przeglądzie". Nie ma tu niestety żadnego przypadku. Zaczęła się twarda walka.