Arkadiusz Onyszko: Za głośno krzyczałem

- Ludzie widzieli we mnie diabła. Na zdjęciach wyglądałem na opętanego. Złe emocje wróciły do mnie z taką siłą, że upadłem i nakryłem się nogami - mówi bramkarz, były reprezentant Polski.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Arkadiusz Onyszko Newspix / Michał Nowak / Na zdjęciu: Arkadiusz Onyszko

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Nadal nienawidzi pan gejów?

Arkadiusz Onyszko: Nie mam nic przeciwko homoseksualistom. Znam paru chłopaków, którzy są tej orientacji i nie mam z tym żadnego problemu.

Duża zmiana.

Nie można mówić, że się kogoś nienawidzi. Nigdy.

Dlaczego?

Bo wszystko wraca. Wszystkie złe emocje wylane przeze mnie w autobiografii, która powstawała w trudnym okresie życia, wróciły do mnie z taką siłą, że jak we mnie walnęły, to nakryłem się nogami.

Chciałby pan cofnąć czas?

Nie napisałbym tej książki. Powstanie "Fucking Polak" zniszczyło wiele rzeczy, dorobek mojej dziesięcioletniej pracy w Danii. Ludzie stracili do mnie sympatię. Później miałem tylko pod górkę.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Tańczący Leo Messi i Katarzyna Kiedrzynek na plaży (WIDEO)

To po co ją pan pisał?

Teraz, kiedy już jestem po czterdziestce, stać mnie na spojrzenie z dystansu. Wydaje mi się, że wtedy nastąpiła we mnie kumulacja.

Czego?

Emocji. Frustracji. Sam sobie przyprawiłem gębę i chyba musiałem dostać od życia mocnego kopniaka, żeby to do mnie dotarło. Tłumaczenie nie zdałoby egzaminu, nie zrozumiałbym. Dotknąłem, sparzyłem się i zrozumiałem, że napinałem się na mniejsze rzeczy, które tak naprawdę nie miały wpływu na moje życie.

Na przykład?

W Danii znalazłem się sam, byłem chłopakiem z Polski. Czułem, że traktują tam nas jak zaścianek. Chciałem udowodnić, że tak nie jest. Na siłę, nie wiem po co.

Czuł się pan samotny?

Kiedy Polak jedzie za granicę, musi pokazać klasę i jakość większą od obywatela kraju, do którego przyjeżdża. Trzeba udowodnić, że jest się lepszym, na każdym treningu wypruwać sobie żyły, prosząc o akceptację. A u nas jest inaczej - u nas kogoś zza granicy traktuje się lepiej niż Polaka. I to my, Polacy, dostosowujemy się do naszych gości. Ta książka była trochę jak głośny krzyk.

Co pan krzyczał?

"Dostrzeżcie mnie w końcu!". Taki kompleks. Czułem się wtedy gorszy jako Polak, czyli pijak i złodziej. Nie mogłem się z tym pogodzić, nie miałem żadnych kontuzji, świetnie się prowadziłem, zawsze byłem przygotowany do treningu. Zostawiałem sto procent siebie, całe serce, a jednak mnie nie zauważano. Wylałem swoją złość, tak trochę na zasadzie, że jeśli nikt mnie nie docenia, to docenię się sam.

To była złość na Duńczyków?

Na wszystkich. W Polsce też mnie przecież nikt nie dostrzegał. Byłem najlepszym bramkarzem duńskiej ligi, a powołań do reprezentacji nie dostawałem. Bronili Artur Boruc, Tomasz Kuszczak, Jerzy Dudek, Wojciech Kowalewski - szczęścia nie miałem. Nikt nawet nie chciał mnie sprawdzić, dać szansy.

Dostrzeżono pana za to bardzo szybko po publikacji książki.

Najgorsze, że wtedy chyba najbardziej potrzebowałem pomocy. W klubie wzięto mnie na rozmowę prosto ze śniadania, nazwano stratą wizerunkową i potraktowano jak śmiecia. Jakby ktoś krzyknął mi w twarz, żebym już sobie poszedł.

Ale to tylko przez zdanie o homoseksualistach?

Brak akceptacji dla gejów był dla nich największym ciosem, to zdanie było całkowicie nie do przyjęcia. Nie mieściło się w ich społecznych normach.

No bo to była dyskryminacja.

To była bzdura rzucona przez chłopaka, piłkarza. W ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że jedno zdanie wywoła tyle emocji, że będzie taki oddźwięk. W tamtym momencie w Danii nie dostałbym pracy nigdzie, nie mógłbym nawet sprzątać. Wydawać by się mogło, że na Zachodzie to taka wolność jest, że możesz mieć takie zdanie, jakie ci się podoba. To nieprawda. Trzeba bardzo uważać na swoje słowa. Okazało się, że w sporcie nie liczy się forma na boisku, ale to, co się myśli o gejach. Byłem zdziwiony, bo przecież jakiś czas wcześniej w Danii jedna z gazet opublikowała karykaturę Mahometa i nie widziano w tym niczego niestosownego. Duńczycy tłumaczyli, że są wolnym narodem, więc pomyślałem, że mówią prawdę. Zapłaciłem za to ogromną cenę.

Gej w piłkarskiej szatni - to możliwe?

Grałem w piłkę tyle lat i nikt się nie przyznał. W Polsce byłoby to okropnie trudne, nie wyobrażam sobie.

A w Danii?

Nie byłoby problemu. Zauważyłem, że są nawet jakieś akcje robione przez duńską federację, kapitanowie grają z tęczowymi opaskami na ręku, a piłkarze noszą różowe sznurówki. Myślę, że nawet takie happeningi na boiskach naszej ekstraklasy by nie przeszły, bo to może nawet nie jest okazywanie tolerancji, tylko już promocja homoseksualizmu. Ale zupełnie mnie to nie boli. Ich kraj, mogą robić, co chcą.

Kiedy Polak jedzie za granicę, musi pokazać klasę i jakość większą od obywatela kraju, do którego przyjeżdża. Trzeba udowodnić, że jest się lepszym, na każdym treningu wypruwać sobie żyły, prosząc o akceptację. A u nas jest inaczej - u nas kogoś zza granicy traktuje się lepiej.


Pana z klubu tak po prostu wyrzucili?

No nie, to Dania, tam kontrakt jest święty i nie ma możliwości, by go rozwiązać. Powiedziano mi, że po prostu nie mogę przychodzić na klubowe obiekty. Miałem siedzieć w domu i trenować na własną rękę.

I co pan zrobił?

Zacząłem szukać klubu. Pojawiła się oferta z Plymouth Argyle, poleciałem do Anglii, ale nikt na mnie nie czekał na lotnisku. Rozładowała mi się bateria w telefonie, nie miałem przejściówki na brytyjskie kontakty, pożyczałem od kogoś. Zastanawiałem się, czy o mnie zapomnieli, czy powinienem być w innym miejscu. Kiedy w końcu dodzwoniłem się do swojego menedżera, dowiedziałem się, że oferta jest już nieaktualna, bo prezes Plymouth jest gejem. Wróciłem do Danii.

Co się działo w pana głowie?

Zabijałem myśli treningiem. Na siłownię chodziłem i czekałem na telefon.

Dzwonił?

Delikatnie mówiąc, nie było wielu chętnych, by mnie zatrudnić. W Polsce wszystkie gazety były wtedy mocno lewicowe, a ja miałem kiepski wizerunek. Robert Biedroń przychodził do telewizji i mówił, żeby mnie bojkotować. Prezesi bali się Onyszki, bo zobaczyli zdjęcia z okładek gazet, na których wyglądałem jak opętany. Słowo pisane ma olbrzymią moc, nikt mnie po tylu latach nieobecności w kraju nie znał, a wszyscy wierzyli dziennikarzom. W końcu odezwała się Odra Wodzisław, która broniła się przed spadkiem. Potrzebowała doświadczonego bramkarza i wystarczyło kilka meczów bez puszczonego gola, by kibice zaczęli we mnie widzieć po prostu bramkarza, a nie diabła.

Odnalazł się pan w Wodzisławiu?

Miałem łzy w oczach, kiedy tam dotarłem. W Danii wszystko nowe, czyściutkie, a tu jakiś smog się nad miastem unosił, wszędzie zapach węgla czy koksu, ze dwadzieścia stopni na minusie, w budynku kable na wierzchu wisiały. "Boże kochany, gdzie ja jestem" - głośno pytałem. Byłem załamany, jednak po miesiącu, kiedy zrobiło się cieplej, dotarło do mnie, że właśnie przeżywam jeden z fajniejszych okresów w życiu. Ludzie w Wodzisławiu okazali się fantastyczni, Ślązacy są bardzo pomocni, atmosfera w drużynie była znakomita. Biednie było, ale do trenera Marcina Brosza na zajęcia przychodziło się z przyjemnością. No i do tego zaczęliśmy wygrywać, nawet na Legii 1:0. Wszyscy złapaliśmy wiarę, że się utrzymamy w ekstraklasie.

Ale spadliście.

Pechowo.

Przypomniał pan o sobie w lidze?

Tak, dzwoniły inne kluby, ludzie zobaczyli, że żyję w bramce, że dyryguję obroną, że jestem w formie. Odebrałem od Józefa Wojciechowskiego. I znowu "bum".

Czy czytałaś/eś książkę "Fucking Polak"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×