Czytam o wyrzuceniu Carlo Ancelottiego z Bayernu Monachium i oczom nie wierzę. Gdyby przyjmować wszystko, co się o nim teraz pisze, musiałbym uznać, że to kompletny bałwan, żaden trener, konfliktowy facet, który z nikim się nie umie dogadać i życiowy nieudacznik. Albo zimny cynik, który chce wymusić natychmiastowe odejście do AC Milanu.
Ciekawe, bo jeszcze niedawno inaczej nam przedstawiano Ancelottiego. Podkreślano, że to wielki strateg, genialny taktyk, a przy tym sam - jako były wielki piłkarz - zna zapach szatni i rozumie się z zawodnikami znakomicie. Był przedstawiany wręcz jako wielki pluszowy miś o pacyfistycznym usposobieniu. Jako "Carlito" co to na wigilijnym wieczorku Bayernu i na gitarze pogra, i do mikrofonu pośpiewa. Ot, taki dobry ojciec, co to za złe karze, a za dobre wynagradza. Złoty człowiek - Bayern nie mógł trafić lepiej. Nikt tak sobie świetnie nie radzi z rozbuchanym ego gwiazd jak sympatyczny, szpakowaty Włoch. Pewnie do środy wieczorem uchodził w Niemczech za idealnego kandydata na teścia.
A dziś? Czytamy, że to niemal autystyk, bez kontaktu z otoczeniem. I tak mu się porobiło, że jakby go puścić samego, to się na pewno wypieprzy na schodach...
Ale tak naprawdę nie o Ancelottiego mi chodzi. Zastanawialiście się, jak łatwo jest manipulować opinią o trenerze w zależności od wyników? Zawsze na początek dają kwiaty, a na do widzenia kopa. Zresztą dotyczy to nie tylko futbolu. Gorzej, że nikt nie zastanawia się, jak to się dzieje, że trener z czasem robi się... gorszy. Czy trener, którego zatrudniają - bo ma jakieś konkretne umiejętności - po tym jak pracuje pół roku, rok, dwa - może się kompletnie zdegenerować i nic już nie umieć? Przecież każdy, kto wykonuje dłużej swoją pracę, robi to lepiej. Nabiera doświadczenia, poznaje ludzi, z którymi współpracuje, nabywa biegłości w temacie. A wmawia się nam, że z trenerami jest odwrotnie.
ZOBACZ WIDEO Bundesliga: Gol Lewandowskiego, fatalny błąd bramkarza i strata punktów Bayernu [ZDJĘCIA ELEVEN]
W Polsce mieliśmy taką samą sytuację z Jackiem Magierą. Był wielki i nagle... stał się mały. Kiedy to się tak robi tym trenerom? Jose Mourinho, gdy mu szło, był geniuszem niezależnie od tego, co durnego powiedział, niezależnie od tego, jakim był arogantem, bufonem czy nawet chamem. Za przejaw geniuszu przyjmowano, że sam o sobie mówi, iż jest wyjątkowy. Nawet jak w zamieszaniu przy linii bocznej wytargał za ucho trenera Barcelony Tito Vilanovę, to uszło mu to na sucho. Był uznawany za nieomylnego. Ale już jak mu nie szło w Man United to "Pan Wyjątkowy" dziwnie w mediach skarlał. Przestał być symbolem nowoczesności wśród szkoleniowców, przestał być królem umysłów, a stał się pogubionym nieudacznikiem, który robi błąd za błędem. No bałwan ani chybi! Jak się ten Mourinho tak łatwo zepsuł? Tego media nie wyjaśniają.
Nawet Pep Guardiola, który bez myślenia o piłce wytrzymuje maksymalnie 30 minut, zawsze z czasem okazywał się słabszy, niż był, gdy przychodził do klubu. W Barcelonie żegnano go z honorami, ale i przekonaniem, że w ostatnim swoim sezonie nie wycisnął już z drużyny całego jej potencjału. W Bayernie był wielki, ale okazał się za mały, żeby wygrać z Bawarczykami Ligę Mistrzów (tak jakby ją wygrali później, już bez Pepa, prawda?). Pep miał tę przewagę nad innymi, że potrafił wcześniej wyczuć, że materia wokół niego butwieje, że chemia z drużyną się kończy, że coś gnije. I wiedział, że nie ma sensu w tym tkwić.
Wolał za sobą zostawić trochę niedosytu, niż przesyt. Odchodził jeszcze zanim pojawiało się zniecierpliwienie i zanim zaczynało się robienie z trenera bałwana, który nagle zapomniał własnego warsztatu.
Kluczem do tajemnicy, w jaki sposób dobrzy, czy wręcz znakomici trenerzy tracą nagle swoje wypracowane i wyuczone przez lata zdolności są... piłkarze. Szatnia przypomina trochę arenę w cyrku. Taką otoczoną płotem i pełną lwów. Wchodzi do niej trener/treser z batem i lwy są posłuszne, boją się. Nie tylko bata. Boją się nieznanego. Ale z czasem treser się przyzwyczaja do lwów i traci czujność. A gdy pewnego dnia odwróci się do nich plecami, zostanie zaatakowany. Właściciel cyrku widzi, że treser stracił panowanie nad areną. Musi więc z klatki go wytargać, bo sam nigdy nie ma pretensji do lwów. Są zbyt drogie, robią show.
Szkoda tylko, że i lwom i właścicielom cyrku często brakuje klasy. Można pożegnać tresera, ale po co robić z niego nieudacznika?
Dariusz Tuzimek
Futbolfejs.pl