"Krzyk było słychać przez dwie ściany". Marcin Wasilewski przeszedł przez piekło

- Wróciłem do żywych - stwierdził po podpisaniu kontraktu z Wisłą Kraków Marcin Wasilewski. "Nie pierwszy już raz" - chciałoby się dodać. Osiem lat temu "Wasyl" padł ofiarą bestialskiego ataku, w wyniku którego groziło mu inwalidztwo.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Marcin Wasilewski WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Marcin Wasilewski
30 sierpnia 2009 roku. W szlagierze belgijskiej ligi Anderlecht Marcina Wasilewskiego podejmuje Standard Liege. Rozegrane trzy miesiące wcześniej spotkanie między tymi drużynami przesądziło o losach mistrzostwa - Standard wygrał 1:0 po golu Axela Witsela. Z boiska leciały iskry. Sędzia dopuścił do ostrej gry, a "Wasyl" kończył tamten mecz z rozbitą głową. Ani myślał o zejściu z boiska, więc grał z zakrwawionym bandażem na głowie.

To miał być jego pożegnalny mecz. Dzień po spotkaniu, w ostatnim dniu letniego okna transferowego, miał podpisać kontrakt z Hull City i spełnić wielkie marzenie o występach w angielskiej Premier League, a następnie pojawić się w Warszawie na zgrupowaniu reprezentacji Polski przed kluczowymi meczami el. MŚ 2010 z Irlandia Północną i Słowenią.

Powalony niedźwiedź

Jest 26. minuta. Polaka od upragnionego transferu do Anglii, na który pracował przez całą karierę, dzieli, licząc z przerwą miedzy pierwszą a drugą połową, około półtorej godziny. Witsel i Wasilewski ruszają do bezpańskiej piłki, Polak dopada do niej pierwszy i atakuje ją podręcznikowym wślizgiem. "Wasyl" robi to, za co kibice Anderlechtu go kochają - ofiarną interwencją przerywa atak rywali. Nie zdążą jednak nagrodzić akcji obronnej Polaka brawami, bo za chwilę panujący na Stade Constant Vanden Stock tumult uciszy przeraźliwi dźwięk trzasku pękających jak suche gałęzie kości.

Witsel po bestialsku atakuje Wasilewskiego, z impetem naskakując bezbronnemu Polakowi na prawą nogę. Po zamachu Belga na zdrowie "Wasyla" kończyna Polaka była zmasakrowana w każdy możliwy sposób - doszło do złamań otwartych zarówno kości piszczelowej, jak i strzałkowej, uszkodzeń więzadeł w kolanie i stawie skokowym. To diagnoza, której nie stawia się piłkarzom, lecz ofiarom wypadków komunikacyjnych.

ZOBACZ WIDEO: Prezes Górnika Zabrze odpowiada Dariuszowi Mioduskiemu

Będący naocznymi świadkami dramatu Wasilewskiego piłkarze Anderlechtu i Standardu odrywali wzrok, a niektórzy nawet zalali się łzami. - Spojrzałem na leżącego Marcina i miałem wrażenie, jakbym ujrzał w lesie powalonego niedźwiedzia. To było szokujące - mówił Jelle Van Damme.

Niedługo później piłkarze Anderlechtu zeszli do szatni. Siedząc w milczeniu, słyszeli wyjącego z bólu kolegę. - Jeśli taki twardziel jak "Wasyl" krzyczy tak głośno, że słychać go przez dwie ściany, to znaczy, że ból musiał być nieprawdopodobny - komentował ówczesny trener Anderlechtu, Ariel Jacobs.

W szoku byli nie tylko piłkarze, którzy, co naturalne, są bardziej wrażliwi na krzywdę kolegi po fachu, ale też - jak podał dziennik "Le Soir" - ludzie, którzy na co dzień obcują z takimi widokami. "Ratownicy, którzy udzielali mu na boisku pierwszej pomocy, byli wstrząśnięci widokiem nogi Wasilewskiego" - relacjonowała gazeta. Niektóre belgijskie media uznały natomiast, że zdjęcia ze zdarzenia są tak drastyczne, że podjęły decyzję o ich niepublikowaniu.

Sam Wasilewski nawet na chwilę nie stracił przytomności. Co zapamiętał z tamtej chwili? - Trzask kości i nieprawdopodobny ból. Kurczę, tego nie da się opowiedzieć. Nie jestem w stanie tego z niczym porównać, człowiek wtedy przekracza progi, których nigdy nie musiał - mówił trzy tygodnie później na łamach "Piłki Nożnej".

Prosto ze stadionu piłkarz został przetransportowany do szpitala, a by uśmierzyć jego ból, lekarze musieli podać mu podwójną dawkę morfiny. Transfer do Hull City miał być dla Wasilewskiego nagrodą za kilkanaście lat ciężkiej pracy, tymczasem niewiele zabrakło, by w ciągu sekundy z zawodowego piłkarza o sylwetce gladiatora stał się inwalidą. Po barbarzyńskim ataku Witsela na włosku zawisła nie tylko kariera "Wasyla" - w pierwszej fazie lekarze brali nawet pod uwagę amputację pokiereszowanej nogi ze względu na ryzyko zakażenia.

Sześć operacji

Wasilewski nie był pierwszym zawodowym piłkarzem, który doznał na boisku takiej kontuzji. Wcześniej podobny koszmar przeżyli między innymi znany z Coventry City David Busst czy jeden z najlepszych belgijskich piłkarzy ostatniej dekady XX wieku, Luc Nilis. Obaj podjęli walkę o powrót na boisko, ale ostatecznie makabryczne urazy zmusiły ich do przedwczesnego porzucenia futbolu.

Tymczasem Polak wznowił karierę, ale by móc wrócić na boisko, musiał przejść aż sześć operacji w ciągu jedenastu miesięcy. Tylko kilka dni po odniesieniu urazu poszedł pod nóż cztery razy. - Najgorzej było po czwartej operacji. Żona mówiła, że z bólu aż gryzłem poduszkę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywałem - mówił "Przeglądowi Sportowemu".

W pierwszych tygodniach po urazie przyjmował końskie dawki leków, po których był oszołomiony. Nie ukrywał, że przejście kilku metrów bez zawrotów głowy było dla niego nieosiągalnym zadaniem. Zabiegi jednak były udane, więc zaczęły pojawiać się pierwsze prognozy dotyczące daty powrotu Wasilewskiego do pełnej sprawności. Najbardziej optymistyczne mówiły, że "Wasyl" będzie mógł wznowić treningi dziesięć miesięcy po ataku Witsela, ale Polak wprawił w osłupienie prowadzących go lekarzy, bo po pół roku zaczął biegać, a już 8 maja 2010 roku wystąpił w ligowym meczu - powrót do gry zajął mu ledwie 251 dni! Podczas kończącego sezon 2009/2010 spotkania z Sint Truidense VV kibice Anderlechtu przywitali go w taki sposób, że zaszkliły mu się oczy.

- Czuję się, jakbym zaczynał karierę po raz drugi. Lekarze mówili, że jeśli wrócę, to najwcześniej za 10 miesięcy, a wróciłem po ośmiu. Harowałem za dwóch, byłem zdeterminowany, walczyłem ze wszystkich sił i zostałem nagrodzony - mówił na łamach "Super Expressu", dodając: - Wiedziałem, że zagram w tym meczu, dzień wcześniej rozmawiałem z trenerem i zapewnił mnie, że wejdę na końcówkę. Byłem przygotowany na ciepłe przyjęcie kibiców, ale to, co mnie spotkało, było niesamowite. Owacja na stojąco i taki doping, że aż się można było popłakać ze wzruszenia.

Ten występ miał jednak jedynie symboliczny charakter. Na dobre do gry Wasilewski wrócił dopiero w listopadzie 2010 roku, bo w międzyczasie przeszedł szóstą operację - po wznowieniu treningów z pełnymi obciążeniami ciągle doskwierał mu ból. Okazało się, że kość strzałkowa nie do końca się zrosła i wymagana była kolejna interwencja. - Lekarz włożył mi w łydkę blaszkę, do tego osiem śrub. I ból minął, jak ręką odjął  - opowiadał po latach "Newsweekowi".

Rehabilitacja po tym zabiegu zajęła mu kilka tygodni, potem stopniowo odbudowywał formę fizyczną i 27 listopada 2010 zagrał pięć minut w ligowym meczu z Charleroi, a do wyjściowej "11" Anderlechtu wrócił już tydzień później. I to w jakim stylu! Puentą jego heroicznej walki o powrót na boisko było gol strzelony w wygranym 2:1 spotkaniu z Zulte-Waregem - pierwszym, w którym zagrał od pierwszego gwizdka po odniesieniu kontuzji.

- "Wasyl" to wojownik. Większość zawodników pewnie by się poddała w jego sytuacji, ale Marcin ma niesamowicie silny charakter. Dla niego gotowość do gry jest prawdziwą obsesją - mówił trener Jacobs. W podobnym tonie wypowiadał się dyrektor generalny Anderlechtu, Herman Van Holsbeeck: - Jako niemi świadkowie piekła, przez które przeszedł Marcin, możemy tylko podziwiać i szanować go za determinację. Jako klub dołożyliśmy wszelkich starań, by Marcin miał możliwie najlepszą opiekę medyczną i rehabilitację. Jednak mimo wszelkich środków, praca, którą wykonał Marcin była nadludzka. Wielu piłkarzy poddałoby się w połowie drogi.

Czy Marcin Wasilewski okaże się wzmocnieniem Wisły Kraków?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×