Jak sędzia dostał w Łodzi butelką w głowę - przedstawiamy kulisy słynnego meczu

Ten mecz miał być wielkim świętem polskiej piłki, a zakończył się gigantycznym skandalem. Sędzia oberwał w głowę butelką, doszło do kuriozalnego procesu z udziałem "sprawcy". Oto kulisy słynnego półfinału Pucharu Mistrzów, Widzew - Juventus.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
stadion Widzewa Łódź WP SportoweFakty / Marcin Olczyk / Na zdjęciu: stadion Widzewa Łódź
W półfinale Widzew wylosował Juventus ze Zbigniewem Bońkiem, do niedawna swoją największą gwiazdę. A teraz to był zespół mocniejszy niż nieco ponad dwa lata wcześniej, a Widzew pozbawiony był swojego najlepszego piłkarza, którego sprzedał do "Starej Damy" z Turynu za 1,8 miliona dolarów, kwotę potężną, która miała ustawić zespół z Łodzi na lata.

Mirosław Tłokiński wielokrotnie jednak podkreślał, że to właśnie ten Widzew, który dotarł do 1/2 finału Ligi Mistrzów, w sezonie 1982/83 jest Wielkim. Było w tym coś symbolicznego, że po odejściu zawodnika, który był wodzem, ale i lokomotywą, Widzew osiągnął największy sukces - pokonał Liverpool i awansował do półfinału Pucharu Mistrzów. Trener Władysław Żmuda teraz rozłożył odpowiedzialność między zawodników. Faktem jest, że znakomicie zaczął grać wspomniany Tłokiński.

Żmuda: - Odejście Bońka miało na to duży wpływ. Mirek odżył, choć gdybym miał wybrać lidera zespołu, to był nim raczej "Zito" Rozborski. Sam Boniek mówi, że Tłokiński starał się zyskać wpływ na drużynę jego kosztem, ale z perspektywy czasu traktuje to raczej jako pozytywne zjawisko.

- Była to dobra konkurencja, pokazywał, że ma charakter - mówi Boniek. Były lider Widzewa, a teraz zawodnik Juventusu opowiada, że wylosowanie Widzewa nie było najlepszą wiadomością.

- Widzew grał znakomicie z Liverpoolem, oglądałem ich w rewanżu i zrobili duże wrażenie. Mimo to byłem pewien, że wygramy, bo Juve miało po prostu znacznie mocniejszy skład. Miałem jedynie nadzieję, że spotkamy się dopiero w finale - mówi Boniek. Gdyby Widzew trafił wtedy na Real Sociedad, mógłby znaleźć się w finale. Hiszpanie byli najsłabsi z całej czwórki. Hiszpanie pewnie też woleliby Widzew, ale trafili na Hamburger SV. Niemcy byli dla nich za mocni, tak jak Włosi dla Widzewa. Po pierwszym spotkaniu piłkarze mistrza Polski mieli pretensje do sędziego, Belga Alexisa Ponneta, który ich zdaniem nie pozwolił na twardą grę i nieuczciwie dzielił kartkami. Dodatkowo zawodnicy Juventusu grali cofnięci i wyprowadzali szybkie ataki, zmusili tym samym gości z Polski do ataku pozycyjnego, co było raczej słabą stroną podopiecznych Żmudy.

Wynik 2:0 dla Juventusu w Turynie właściwie przesądził sprawę awansu. Piłkarze Widzewa kłopoty mieli zresztą już na lotnisku w Warszawie, bo jeden z zawodników próbował przemycić futra z lisa.

- Co tam macie? - zapytał celnik Wiesława Wragę i Mirosława Myślińskiego, którzy jako młodzi nosili torby ze sprzętem. - Stroje do gry - powiedział Wraga. Celnik zanurzył rękę w torbie i wyciągnął "lisy". - Ciekawe, to w takich strojach zamierzacie grać? - zapytał. Młodzi piłkarze byli zdziwieni, bo nie sądzili, że robią za przemytników. Dopiero potem jeden ze starszych kolegów ich przeprosił. Zawodnicy mieli szczęście, bo celnik był wciąż pod wrażeniem ich wielkiego triumfu nad Liverpoolem w ćwierćfinale. Rozkazał jedynie, żeby futra odstawić do autokaru klubowego.

W drodze powrotnej również był problem, bo Widzew przywiózł z Turynu sporo sprzętu. Tyle że Stefan Wroński, kierownik drużyny, ulotnił się pierwszy, a że miał ze sobą kwity, zrobiło się zamieszanie, ponownie pojawiło się podejrzenie przemytu, ale po jakimś czasie wszystko udało się wyjaśnić. Widzew żegnał się z Pucharem Europy z honorem, zremisował na własnym terenie 2:2, choć przez chwilę było nieprzyjemnie. Holenderski sędzia liniowy Wil de Vrieze został trafiony butelką w głowę.

ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko". #20. Marcin Animucki: Problemem na polskich stadionach jest pirotechnika

- Był to szok dla nas, bo podczas meczu było spokojnie. Nie było żadnych zamieszek czy innego powodu, żeby obawiać się jakiegoś incydentu. Odwróciłem się i zobaczyłem, że Wil leży na ziemi. Był nieprzytomny, zalany krwią - wspomina Charles Corver, arbiter główny spotkania. Widzewiacy liczyli, że nie będzie takim aptekarzem jak Ponnet, tym bardziej że Holender był jednym z najlepszych w tym czasie sędziów świata i na pewno najpopularniejszych, tyle że nie tak jakby chciał. To właśnie on nie ukarał kartką Haralda Schumachera za faul na Patricku Battistonie w 1982 roku, co do dziś jest uważane za jedną z najbardziej kontrowersyjnych decyzji sędziowskich w historii futbolu.

Meczu Widzewa z Juve nie prowadził po aptekarsku. Z pewnością nie chciał, żeby jego nazwisko znowu pojawiło się w światowych mediach, bo meczu nie zakończył przed czasem. W pewnym momencie była taka obawa, ale sędzia liniowy został opatrzony przez lekarza i mecz dokończono. - Przerwałem grę i na pewno przez moment rozważaliśmy zakończenie meczu przed czasem, ale nie zrobiliśmy tego głównie dlatego, że szybko złapano sprawcę. Po konsultacji z ludźmi z Widzewa i Juventusu ustaliliśmy, że można kontynuować grę - mówi Corver.

Widzew dostał ostatecznie karę 50 tysięcy franków szwajcarskich. Dodatkowo postanowiono, że przez rok będzie musiał rozgrywać swoje mecze w europejskich pucharach 300 kilometrów od Łodzi, jak się potem okaże, w Białymstoku. - Nie chciałem tej kary dla Widzewa, bo zarząd klubu zachowywał się w tej sytuacji bardzo pozytywnie. Zresztą i od ludzi z klubu, i od zwykłych kibiców dostaliśmy sporo przeprosin - mówi Corver. Mecz z Juventusem łodzianie zremisowali dzięki dwóm bramkom Krzysztofa Surlita. Prowadzili nawet 2:1, ale w końcówce Michel Platini wyrównał z rzutu karnego. Józef Młynarczyk sfaulował w polu karnym Zbigniewa Bońka.

Kilka dni później, przed treningiem, w szatni, Zdzisław Rozborski podsunął Surlitowi pod nos egzemplarz "Piłki Nożnej". Piłkarze zgromadzili się dookoła. Jak zareaguje? Kilka osób z trudem powstrzymywało śmiech. Surlit wpatrywał się w kartkę jakby beznamiętnie, a jedyną oznaką życia były według relacji Tadeusza Świątka zmieniające się kolory na jego twarzy. Od czerwieni, przez purpurę aż do bieli. Wpatrywał się właściwie w jedno zdanie: "Paradoksalnie najsłabszy na boisku zawodnik strzelił dwie bramki". Trwało to jakąś chwilę. Surlit wyrwał jednym ruchem kartkę, starannie złożył w kostkę i wsunął do portfela mówiąc ściszonym głosem: "On to wp******i".

Już po swoim powrocie do Polski, w połowie lat 90., Świątek spotkał Surlita na meczu oldbojów. Rozmawiali przez jakiś czas, gdy przypomniał sobie o sprawie. - A co z tym dziennikarzem? - zapytał Świątek. Surlit wyciągnął portfel, otworzył, wyjął kawałeczek papieru złożony w kostkę. - Jeszcze go nie spotkałem, ale jak go spotkam, to to wp******i - powiedział sucho.

Stefan Szczepłek, autor tekstu: – Spotkaliśmy się kilka razy. Może zapomniał, a może mu przeszło...

Na następnej stronie o kuriozalnym procesie sądowym traktorzysty, który według prokuratury rzucił butelką.

Czy polski klub w najbliższej dekadzie odegra znaczącą rolę w europejskiej piłce?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×