W tym tygodniu Sebastian Szymański powinien zdawać maturę, ale razem z rodziną uznał, że lepiej będzie przełożyć to na przyszły rok. Są teraz inne priorytety. Pomocnik Legii Warszawa, który 10 maja kończy 19 lat, ma swój boiskowy egzamin dojrzałości.
Wiele osób patrzy na niego przez pryzmat medialnych doniesień i kwoty, na którą wycenił go właściciel Legii. Tak jak kiedyś Dariusz Dziekanowski biegał na plecach z numerem 21 (za tyle milionów złotych kupił go Widzew), tak numer, który ciąży młodemu pomocnikowi, to 10 milionów.
- Może gdzieś wyjadę, może zrobię karierę, ale nie mówmy o kwotach. Ta łatka na pewno nie pomaga, ludzie mnie oceniają przez to, ile mogę być wart. Nie patrzy się więc spokojnie na moje umiejętności, na to, jak gram dziś. Pada za to pytanie: czy ten chłopak jest wart 10 milionów euro? - mówi Szymański. Zawodnik znany jest z tego, że twardo stąpa po ziemi. Nawet gdy był pytany o idola, nie wskazał żadnego z piłkarzy z pierwszych stron gazet, ale Ilkaya Gundogana.
- Wszystko trzeba wywalczyć, również tę kwotę, o której mówią dziennikarze. To kwestia wychowania. Rodzice wychowali mnie na skromnego chłopaka, który nie odpuszcza, zawsze walczy - twierdzi.
Krytycy wypominają mu, że jest chucherkiem, a przecież tacy nie robią wielkich karier we współczesnej piłce. - Widzę to. Ludziom przeszkadza, że nie jestem zbudowany. Ale podchodzę do tematu spokojnie. Jedni rodzą się lepiej zbudowani, inni słabiej. Na siłownię chodzę, ale nie mogę przesadzać. Nie będę płakał nad tym jak jest. Pracuję nad sobą stopniowo. Wiem, co potrafię piłkarsko i to też się liczy - zaznacza. I zaraz dodaje, że nigdy nie unika ostrych starć.
- Lubię, jak ktoś ostro wejdzie. Wtedy, w następnej sytuacji, wyciągam wnioski. Ok, pewnie przegram większość pojedynków fizycznych, ale w tym kluczowym momencie nadrobię sprytem i zaangażowaniem. Nigdy nie odpuszczę - mówi.
On sam już dawno temu znalazł się w notatniku szperaczy talentów Manchesteru City, ale po tak dobrej końcówce sezonu może to być większe zainteresowanie. W meczu ligowym z Koroną Kielce nie tylko strzelił przepiękną bramkę z dystansu, nie tylko wypracował drugą dla Legii, lecz brał też na siebie ciężar gry, dowodził zespołem, podrywał go w trudnych momentach. Zresztą robił to już w poprzedniej rundzie, w meczu pucharowym z Bytovią czy wcześniej z Astaną, gdy mało brakowało, a dałby drużynie awans w europejskich pucharach. A jednak były trener Romeo Jozak długo zwlekał, zanim mu zaufał.
- Każdy trener ma swój plan, trener Jozak wiedział, co dla mnie dobre. Myślę, że to był dobry wybór. Trener odczekał na ten moment i w końcu ten moment nastąpił. Rozmawiałem z nim o tym wiele razy - przyznaje Szymański.
Trzeba przyznać, że Szymański szczyt formy zdobywa w idealnym momencie, akurat gdy Legia wychodzi z kryzysu. - Doszło wielu nowych zawodników i na tę dobrą współpracę trzeba było trochę poczekać. Teraz jest końcówka sezonu i właśnie czas, żeby to przyszło. I to jest czas na dublet - analizuje pomocnik.
Po sezonie wielu kibiców widzi już transfer Szymańskiego na Zachód. A on sam? - Każdy marzy o transferze i ja też. Patrzyłem na mecz Liverpoolu z Romą i myślałem sobie, że może gdzieś, kiedyś, za kilka lat i ja bym mógł tak grać... Ale teraz czas zejść na ziemię, zdobyć puchar i mistrzostwo Polski - śmieje się.
ZOBACZ WIDEO "Damy z siebie wszystko" #21. Piotr Czachowski: Ściągano emerytów. W Legii brakuje Polaków