Tomasz Rząsa: Czasami dziesięć centymetrów na boisku decyduje o całym życiu

- Zobaczyłem, jak kolorowy jest świat, i to jest moje największe zwycięstwo. A ludzie, których poznałem, to największa wartość - mówi były piłkarz reprezentacji Polski, dyrektor akademii Lecha Poznań.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Tomasz Rząsa PAP / Leszek Szymański / Tomasz Rząsa

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Pan podobno lubi Gombrowicza.

Tomasz Rząsa (były piłkarz reprezentacji Polski): Lubię.

I jak się przechodzi przez piłkarską karierę z gębą kogoś, kto na zgrupowania przyjeżdża z książkami?

Moja gęba nie była popularna. Nie przysparzała mi kumpli, jednak robiłem wszystko, żeby być przez środowisko akceptowanym, bo wiedziałem, że bez tego nic się nie uda. Moja mądrość polegała na tym, że starałem się we wszystkim znaleźć umiar, odpowiedni balans. Nie chciałem skończyć jako ten, który siedzi sam z książkami w pokoju.

Jak pan to robił?

Lubiłem ludzi, a ludzie lubili mnie. Mijają lata i widzę, że dobrze wybrałem przyjaciół. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze bardzo wartościowych ludzi, którzy później sprawdzili się w wielu życiowych sytuacjach. Książki mi w tym nie przeszkodziły, a może pomogły patrzeć na piłkę z dystansem. Przypięto mi pewnie łatkę intelektualisty, ale to przecież naturalne, że "jak cię widzą, tak cię piszą".

Sam pan nie czytał. Na zgrupowaniach toczyliście ponoć poważne literackie dyskusje z Krzysztofem Nowakiem.

Było nas trzech, bo w Gombrowicza wciągnął nas Piotrek Tyszkiewicz, parę lat od nas starszy. Przychodził do młodych-gniewnych na tył autokaru i rozmawialiśmy o tym, co ostatnio czytaliśmy. Tyle że Piotrek później wracał grać w pokera. Ogrywał wszystkich, bo musiał sobie zarobić na dodatkową premię. Umiał wszystko doskonale połączyć.

Mówi pan: "nie byłem popularny". A ja myślałem, że chłopcy chcą zostać piłkarzami między innymi dla popularności.

Nie byłem popularny w drużynie. Ale koledzy mnie lubili, bo nikomu nie szkodziłem, a do tego zawsze uchodziłem za wzór profesjonalizmu i poważnego podejścia do piłki.

W "Ferdydurke" poza gębą jest też łydka, czyli symbol kultu pięknego, zdrowego ciała i rozwiązłego stylu życia. Brzmi jak piłka nożna.

Tak, bo piłka musi tworzyć herosów, bohaterów, z którymi ludzie będą chcieli się utożsamiać. To się zmienia w ostatnich latach, bo cały sport bardzo poszedł do przodu. Nie wystarczy już dobrze przyjąć piłkę i zagrać, ale trzeba to zrobić bardzo szybko i dynamicznie. Liczy się zwrotność, koordynacja, błyskawiczne myślenie i podejmowanie decyzji. Wyciągnięcie stu procent z własnego organizmu stało się obowiązkiem każdego, kto nie boi się marzyć o wielkiej karierze. Organizm jest teraz wykorzystywany do granic możliwości - nie ma miejsca na tkankę tłuszczową, która mogłaby krępować ruchy. Mięśnie mają idealnie pracować.

Czyli ten rozwiązły styl życia to już nie bardzo?

Na zabawę i czas wolny nie ma wielkiej przestrzeni. Życie płynie dużo szybciej, życie sportowca przyspieszyło jeszcze bardziej. Nie da się wrzucić na luz na więcej niż kilka dni między sezonami, cały czas trzeba być skoncentrowanym na swoim zawodzie. Młodzi ludzie zaczęli sobie zdawać sprawę, że jak nie będą silniejsi, szybsi i mocniejsi od przeciwników, jak nie będą na tyle zdeterminowani, by stosować specjalną dietę, jak nie będą przywiązywać wagi do szczegółowych badań krwi, to się nie wybiją ponad przeciętność. Czasami dziesięć centymetrów na boisku decyduje o przyszłości, o całym życiu młodego zawodnika. Albo ktoś cie zauważy, albo nie. Albo zarobisz więcej, albo mniej.

Ale jak już się robi karierę, to jest dużo miejsca na Gombrowiczowską "pupę". Niektórzy piłkarze w mediach społecznościowych dziecinnieją.

Sportowcy powinni skupiać się tylko na swojej pracy, ale dla kibiców media społecznościowe to już jest niesamowita sprawa. Mają swoich idoli na wyciągnięcie ręki. Siedzą na kanapie, piszą do nich i oceniają. Wystarczy wejść na jakiś fanpage, na konto na Instagramie, by zobaczyć ulubionych zawodników często w prywatnych sytuacjach, często na śmiesznych albo głupich zdjęciach. To jest popularne, istnieje się w świadomości. A młodzież mówi przecież, że jak cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz.

Widziałem taki rysunek, kiedy dwóch kosmitów obserwuje ziemię i mówi, że ludzie mają w kieszeniach takie małe pudełeczka, w których jest wiedza o całym świecie, a i tak wykorzystują je głównie do oglądania piesków i kotków.

Od dawna obserwuje się zubożenie intelektualne społeczeństwa. Nie tylko sportowców, wszystkich. Im głupiej, tym fajniej. Im mniej trzeba pomyśleć, zadać sobie trudu, by zrozumieć, tym treść jest ciekawsza. Zawsze zastanawiał mnie fenomen najpopularniejszych filmów na YouTube - im więcej kliknięć, tym większy znak zapytania w mojej głowie, po co to w ogóle powstało, do kogo jest skierowane, czemu może służyć. To jest przykre. Ktoś kreuje tę modę i pcha cały interes w wyznaczonym kierunku. Wiadomo przecież, że im społeczeństwo mniej samodzielnie myśli, tym łatwiej nim sterować.

Nie ma pana na Facebooku. Nie istnieje pan?

Tak mi mówi moja piętnastoletnia córka. Tyle że ona w książce telefonicznej ma numery do rodziców i kilkorga znajomych, a moją można przeglądać kilka godzin. Tam są tysiące kontaktów. Tłumaczę córce, że kiedy potrzebuję się z kimś skontaktować, kiedy chcę wiedzieć, co u niego - to dzwonię. Mój numer od lat też jest taki sam i nie zmierzam go zmieniać. Mogą do mnie zadzwonić i porozmawiać wszyscy ludzie, których spotkałem w swoim życiu. To mi w zupełności wystarcza.

Ma pan dobry kontakt ze swoimi dziećmi?

Starszy syn ma 18 lat, córka - 15, ale najbardziej to boję się o tego najmłodszego, o dwulatka. Za nim może być jeszcze trudniej nadążyć. Już teraz potrafi w smartfonie poprzeglądać strony. Kiedy ja dojrzewałem, o pewnych rozwiązaniach technologicznych mogłem tylko pomarzyć, teraz moje dzieci przez internet w kieszeni załatwiają wszystkie sprawy - szkolne, bankowe czy towarzyskie. Wszystko jest w zasięgu ręki. Z jednej strony to wszystko bardzo ułatwia życie, z drugiej - nadaje mu olbrzymiego tempa.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN., CO POMOGŁO TOMASZOWI RZĄSIE PODCZAS WYJAZDÓW ZAGRANICZNYCH I JAK LEO BEENHAKKER NAMAWIAŁ GO DO GRY W FEYENOORDZIE

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×