Anna Woźniak: Mogłeś reprezentować barwy Jagiellonii Białystok.
Adam Cieśliński: Pojechałem na testy do Jagiellonii Białystok. Tam zagrałem jeden sparing, wyglądało to dobrze. Miałem zagrać drugi sparing i miało się po nim okazać czy zostanę, a wydaje mi się, że bym został, bo miałem kartę na ręku. Jednak na treningu przed piątkowym meczem łapka znowu strzeliła i znowu pękła. Okazało się, że ani w ŁKS ani w Jagiellonii nie mogłem grać i praktycznie znowu pół roku byłem bez pracy.
I dostałeś propozycję z KSZO.
- Miałem propozycje, tak jak z Ostrowca, żeby się odbudować. Pan Krawiec i pan Kapka chcieli, żebym przyszedł do KSZO. Miałem tę propozycje jeszcze przed Jagiellonią, ale pojechałem tam i okazało się, że mam kontuzję. Być może to był mój błąd, bo gdybym od razu przyszedł do Ostrowca to tej kontuzji by nie było. Ale teraz to tylko takie gdybanie.
Po przyjściu do Ostrowca na treningach widać było dwóch piłkarzy biegających i dochodzących do formy: ciebie i Mieczysława Sikorę. Jesteś typem wytrzymałościowca czy szybkościowca?
- Wiadomo, że Mietek Sikora słynie z szybkości, ale ja też nie jestem jakimś typem wytrzymałościowca. Zawsze bazowałem na szybkości i wydaje mi się, że jednak bardziej takim typem zawodnika jestem. Wiedziałem, że nie zagram od początku. Przyszedłem się tutaj odbudować. Były plany, żebym wystąpił w trzech czy czterech meczach, ale jak dla mnie to nie miało większego sensu, żeby tak ryzykować, mając doświadczenie z przeszłości. Trenerzy chcieli, żebym zagrał, ale sam doszedłem do wniosku, że to bez sensu, bo jakby mi się znowu coś stało… Ta ręka jest już teraz na tyle wzmocniona, że nie powinno się nic stać, ale wtedy nie była jeszcze zagojona do końca i nie była na tyle mocna, żeby wytrzymać upadek.
To była mordercza praca, ale chyba się opłacało?
- Tak, to była mordercza praca. Pamiętam, że jak tutaj przyjechałem jeszcze za trenera Wiśniewskiego, to od końca sierpnia do listopada trenowałem praktycznie po dwa razy dziennie i codziennie biegałem jak jakiś maratończyk (śmiech). Ale wiadomo, że to się przydało, bo teraz nie byłoby już tak dobrze.
Grasz teraz z ochraniaczem na tej kontuzjowanej ręce.
- Tak i czuję się z nim zdecydowanie pewniej, bo nawet jak upadam, to już nie myślę o tej ręce, że coś jej się może stać. Wiem, że nie ma prawa niby nic jej się stać, ale to w głowie gdzieś siedzi i dlatego wolę grać z tą ochroną, mimo, że to jest jakiś dyskomfort, bo do końca nie mogę jej zgiąć i troszkę przeszkadza przy bieganiu, ale wole grać z tym niż myśleć, że coś mogłoby się wydarzyć, choć bez tego też pewnie nic by się nie stało.
Ta kontuzja to taki niepiłkarski uraz.
- Zdecydowanie nie. Jak można przez kontuzje ręki stracić w zasadzie półtora roku i to będąc w lidze, w ŁKS-ie, gdzie praktycznie napastników nie było.
Ale w końcu zagrałeś w KSZO i ucieszyłeś publiczność bramkami.
- Na pewno ta moja forma na boisku nie jest taka, jaką prezentowałem w Łodzi czy w Toruniu za tych dobrych czasów. Potrzeba mi jeszcze trochę czasu, aby się odbudować i dojść do optymalnej dyspozycji. Strzeliłem siedem bramek. Nie jest to mało, ale nie jest też dużo. Przede wszystkim chciałbym grac wszystkie mecze, bo z każdym kolejnym będzie już coraz lepiej. W moim przypadku jest tak, że pół roku dochodzę do siebie, a następna runda jest w moim wykonaniu bardzo dobra i myślę, że tak będzie i tym razem.
Czasami jesteś z przodu osamotniony.
- Jak czasem gramy takim systemem z jednym napastnikiem, to jest bardzo ciężko, bo trzeba biegać na boki i nie można się skupić tylko na grze w polu karnym. Natomiast jak gramy trójką napastników to się uzupełniamy i wtedy jest zdecydowanie łatwiej o bramki. Ja muszę się przyznać, że nigdy nie grałem systemem 4-5-1. Zawsze jak byłem przewidziany do składy to jeden z napastników strącał mi piłki czy dogrywał jakoś. Ale wiadomo, że nie w każdym meczu można tak grać i każdy trener dobiera system gry pod konkretnego przeciwnika.
Zawsze grałeś w napadzie?
- Zawsze, choć byłem próbowany i na prawej pomocy i na lewej, ale to nie jest moja bajka. Nie jestem typem wytrzymałościowca, choć jak na napastnika pracuję bardzo dużo - co już mi mówił niejeden trener. Lubię się poruszać z przodu, nie zaś po linii, bo ona mnie ogranicza.
Masz jakieś swoje ulubione miejsce na boisku?
- Powiem tak, że zdecydowanie lubię schodzić na pierwszy słupek. Z tej pozycji akurat strzelam dużo bramek, więc tam schodzę, aby przeciąć lot piłki. Ale tak jak wszędzie trzeba mieć tego nosa, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu na boisku. To wszystko zależy też od sytuacji boiskowej, bo czasem strzela się bramki tak jak jest to wyćwiczone na treningach, a czasem przypadkowo się uderzy i też wpada bramka.
A jak wygląda życie prywatne Adama Cieślińskiego?
- W Ostrowcu mieszkam z narzeczoną, z którą jestem już bardzo długo, bo aż 11 lat, a ponad 4 lata jako zaręczeni. Razem z nami mieszka wspaniały pers - Gizmo. Najważniejsze, żeby w pracy wszystko dobrze się układało, omijały kontuzje. Dobrze się tu razem czujemy, a wiadomo, że byłoby jeszcze lepiej, gdyby udało się osiągnąć awans, bo w Ostrowcu naprawdę jest bardzo fajny klimat do grania. Ten awans dałby jeszcze więcej radości i z pewnością jeszcze bardziej związał nas z Ostrowcem.
Jakieś zainteresowania nie związane bezpośrednio z piłką?
- Przede wszystkim bardzo dużo czasu spędzam na komputerze w internecie. Staram się przeglądać strony klubów w których grałem: ŁKS, Legia. Staram się codziennie przeglądać ich strony. Śledzę m.in. Górnika Zabrze, ponieważ gra tam mój przyjaciel Robert Szczot. Cały czas śledzę ich tytaniczną walkę o utrzymanie. W sumie, zaglądam wszędzie, gdzie mogę znaleźć jakieś informacje o znajomych z boiska. Oglądam też razem z narzeczoną dużo seriali: "Pierwsza miłość", "Na Wspólnej", "M jak Miłość" - jestem na bieżąco (śmiech). Problem jest z "BrzydUlą" ponieważ jest w podobnej porze co "Pierwsza miłość" więc przełączamy (śmiech). Brakuje nam trochę dużego kina. W Łodzi często chodziliśmy właśnie do kina. W Ostrowcu dodatkowo dużo spacerujemy. Czy to spacer na Rynek, czy zwiedzanie najbliższej okolicy. Trening, obiad, spacer, internet i tak mija dzień.
Polityka cię nie interesuje?
- Lubię z ciekawości pooglądać "Wiadomości", "Teraz My", ale nie interesuje mnie to jakoś szczególnie. Nie znam się na polityce, ale czasami jak posłucham z boku osób, które nas reprezentują, to jest niezły kabaret. Jak słucham, że w Sejmie walczą o jakieś premie dodatkowe, a są ludzie, tak jak na przykład mój tato, który pracuje 20-25 lat, nie stać go żeby pojechał na tygodniowe wakacje nad morzem, to jest dramat.
Kto jest dla ciebie ideałem do naśladowania?
- Podziwiam wspomnianego już mojego tatę. Miał ciężko, ponieważ stracił pierwsze dziecko, później stracił swoją żonę, a moją mamę. Było ciężko zarówno nam jak i jemu. Miał kryzys, ale chwała mu za to, że się pozbierał. Szanuję go za to jako człowieka i dziękuję, że nas tak wychował - mnie i moją siostrę.
Starszą siostrę?
- Tak, siostra jest starsza ode mnie o 4 lata. Ma trójkę dzieci - jednego, najmłodszego dzieciaczka jeszcze nie widziałem, ponieważ na święta nie byłem w domu, bo szczerze mówiąc nie bardzo było za co jechać. Lenka urodziła się niedawno i mam nadzieję, że wkrótce ją zobaczę. Ligę kończymy 6 czerwca i wtedy pojadę do domu i nadrobię zaległości.
W dzieciństwie bardzo darłeś koty z siostrą?
- Z siostrą w dzieciństwie różnie bywało. Było targanie za włosy i inne uszczypliwości. Różnica 4 lat to dość dużo. Ona chodziła już na dyskoteki, a ja jeszcze mały kajtek siedziałem w domu. Śmiała się z koleżankami, żebym poszedł do pokoju, włączył sobie "Czerwoną jarzębinę" (śmiech). Ja wtedy jeszcze byłem młody i mówiłem, że nigdy na dyskotekę nie pójdę i dziwiłem się jak można pić piwo. Było i fajnie bywało i ostro z ciągnięciem za włosy, kopaniem i gryzieniem włącznie, aż tata musiał wkraczać do akcji. Siostra znała mój słaby punkt. Jak ktoś mnie złapał za włosy i ścisnął to był dramat. Ale jak podrosłem, nie miała już szans (śmiech).
Ale były pewnie i plusy, czyli koleżanki siostry?
- Owszem, przychodziły do siostry koleżanki, ale ja wtedy jeszcze byłem młodziak i nie bardzo wiedziałem o co chodzi (śmiech). Choć z perspektywy czasu, trzeba przyznać, że koleżanki miała fajne (śmiech). 4 lata różnicy to było za dużo na ten czas. Ona miała oczy skierowane na co innego, a ja tylko piłka, piłka, piłka.
I nie przychodziły dopingować cię na mecze?
- Nie przychodziły z koleżankami na mecze. Miały swój świat: dyskoteki, chłopaki. Teraz mnie wspiera, choć odległość która nas dzieli jest znaczna, ale przede wszystkim śledzi relacje live na stronie. Zdarza się, że po meczu zadzwoni i z przekąsem spyta: "Co, bramki nie strzeliłeś? Co, przegraliście?" Coś jeszcze zostało z tych młodzieńczych lat. Choć muszę powiedzieć, że mam też paru takich kolegów, że jak wygrywamy mecze, to nikt nie zadzwoni. A jak przegraliśmy na przykład mecz z Pelikanem Łowicz, to dzwonił jeden za drugim i docinali w mniej lub bardzie dosadny sposób: "No z taką mieściną żeście przegrali". Aż się nie chciało słuchać tego. Nie lubię czegoś takiego. Jak zadzwoni któryś po wygranym meczu, to niech dzwoni i po przegranym, a nie czeka 3 miesiące aż się noga podwinie. Ja taki nie jestem i staram się dzwonić po wygranych meczach i cieszyć się razem z nimi. Tak jak np. chłopaki z Torunia, którzy po słabszym początku rundy, ostatnio wygrali 3:2 z Pogonią Szczecin, która walczy o awans.
Presja kibiców w Ostrowcu jest bardzo duża jeśli chodzi o awans.
- To prawda, jest bardzo duża presja zarówno kibiców, jak i samemu w podświadomości każdy chce tego awansu. To nie jest tak, że może być, tylko, że musi być. A to trochę wiąże nogi i nie jest się tak luźnym jak na treningu, gdzie wszystko wychodzi. Dopiero jak strzelimy bramkę, to się przełamuje.
Zamiast atutu własnego boiska, okazuje się, że większość drużyn spręża się na mecze w Ostrowcu?
- Przede wszystkim gdy gramy u nas, to przyjeżdżają zespoły i cofają się wszystkimi zawodnikami. Ciężko jest o sytuacje, gdy wszyscy stoją z tyłu. Wiadomo, że po stracie gola przeciwnik musi zaatakować i przez to rozluźnić szyki z tyłu. W Łowiczu naszym błędem było to, że po straconej bramce zamiast nadal grać swoje, gdzie mogliśmy pokusić się o strzelenie bramki, wystarczyło się skupić, zmobilizować. Nie może być tak, że każdy spuszcza głowę, może ktoś za mnie coś zrobi. Ale trzeba się szybko zbierać po takich meczach i dalej walczyć, bo nawet taki jeden punkt na wyjeździe daje bardzo dużo.
Dużo się mówi o psikusach jakie mają miejsce w szatni. Doświadczyłeś jakiegoś osobiście?
- W szatni mimo panującej bardzo dobrej atmosfery, nie miałem jeszcze żadnego większego psikusa. Pamiętam, jak grałem jeszcze w Legii Warszawa, jak po treningu Maćkowi Wojtasiowi, który teraz też gra w Legii, tyle że w Chełmży, starsi koledzy: Marek Jóźwiak, Radek Wróblewski i Tomek Jarzębowski, którzy lubili sobie robić różne kawały, wysmarowali mu Bengayem (maść rozgrzewająca) okolice krocza w slipkach. Ja wtedy mieszkałem razem z Maćkiem. On nie zauważył, założył te slipy na siebie i gdy wracaliśmy do domu samochodem, zaczął odczuwać skutki. Praktycznie rozebrał się w drodze. Później pół dnia siedział w wannie z chłodną wodą, próbując złagodzić skutki żartu. W szatni było strasznie wesoło po tym wydarzeniu, a Maciek za każdym razem sprawdzał bieliznę, zanim ją włożył.
Z kim najlepiej współpracuje ci się na boisku?
- Nie mógłbym wymienić tylko jednego zawodnika, z którym mi się dobrze współpracuje na boisku. Na pewno i Krystian Kanarski i Michał Pietrzak są napastnikami, z którymi dobrze się rozumiem. Krystian potrafi zgrać piłkę, dograć prostopadłą, to samo z Michałem, po którego podaniach strzeliłem praktycznie dwie bramki. Ciężko było by wybierać, który lepszy.
Jak przebiegała twoja aklimatyzacja po przyjściu do KSZO?
- Powiem tak, że ja nie mam problemów z aklimatyzacją w drużynie. Po moim przyjeździe tutaj, już praktycznie po pierwszych treningach łapałem wspólny język z chłopakami. W sumie jak tu przychodziłem, znałem tylko z Łodzi Mietka Sikorę, słyszałem o Tomku Ciesielskim. Po tygodniu już ze wszystkimi chłopakami byliśmy na Ty. Jest tu nie tylko atmosfera, ale przede wszystkim jest drużyna, która jest w stanie zrobić ten awans. Do tego bardzo dobry trener. Wszystko byłoby poukładane, tylko żeby jeszcze dograć te sprawy finansowe, to byłoby już naprawdę super.
Który z młodych piłkarzy KSZO zrobił na tobie największe wrażenie?
- Gdy przyjechałem tutaj w sierpniu, to największe wrażenie robił na mnie Damian Nogaj. Ostatnio jednak, nie wiem czy to po chorobie, czy przez szkołę, ale stracił formę i prezentuje się zdecydowanie gorzej, niż na początku. Tomasz Persona - bardzo dobry chłopak, ułożona lewa noga i ma papiery na to, by grać w przyszłości wyżej i w perspektywie tego okresu, kiedy ja tu jestem, zrobił duży postęp, bo i poprawił się w defensywie i lepiej gra na boisku. Dobrze się zaprezentował również młody Jakub Kapsa, który dobrze wypadł w debiucie. Mógł wtedy nawet pokusić się o bramkę, w jednym przypadku po moim dograniu. O Stasiu nie wspomnę, ponieważ on cały czas gra jako podstawowy zawodnik na równym poziomie. Już nawet ciężko przez to traktować go jak młodzieżowca (śmiech). Jest jeszcze młody Brytek, ale to już można powiedzieć, że to inna bajka, ponieważ chłopak gra w pierwszym składzie, odkąd tu przyszedł nie osłabiał zespołu w tych meczach w których grał, a np. w takim meczu z Sandecją był wyróżniającą się postacią. Wysoki, potrafi dobrze grać głową, mocno uderzyć na bramkę i niewątpliwie ma papiery na granie. Czyli Persi i Brytek, którzy zrobili największe postępy i Stasiu, który prezentuje stałą, równą formę.
Stadion, który utkwił ci w pamięci?
- Fajne stadiony? Na pewno ten w Ostrowcu. Ponadto Kielce mają teraz ciekawy stadion, no i na pewno Legia. Kiedy była "Żyleta", dużo kibiców, to było to "coś". Na pewno zapamiętam również derby Łodzi. Mimo, że stadion ŁKS’u nie jest zadbany, to jak przyjdzie tam komplet kibiców i wszyscy krzykną, a jest to mały stadion, to robi to wrażenie.
Kto według ciebie zajmie pierwsze miejsca w poszczególnych ligach na koniec sezonu?
- Według mnie do mistrzostwo zdobędzie albo Legia Warszawa albo Wisła Kraków, spadną moim zdaniem drużyny Cracovii Kraków i Ruchu Chorzów. Wydaje mi się, że Górnik Zabrze wyjdzie z tej strefy spadkowej i albo Górnik albo Lechia Gdańsk zagra w barażach o utrzymanie. Do ekstraklasy awansuje Zagłębie Lubin, oraz Widzew Łódź. W barażach będzie grać albo Znicz Pruszków, albo Podbeskidzie Bielsko-Biała.
A jeśli chodzi o II ligę?
- W naszej grupie II ligi awansujemy my i Sandecja Nowy Sącz. Miejsca w sumie bez różnicy. W barażach o I ligę wydaje mi się, że zagra Górnik Wieliczka, albo być może jeszcze OKS 1945 Olsztyn, choć po porażce z nami sytuacja im się trochę skomplikowała. Nie skreślałbym także Pelikana Łowicz, ponieważ mają naprawdę mocną ekipę. U siebie mogą wygrać z każdym, tym bardziej, że w Łowiczu grają o tak nietypowej porze, że zanim się człowiek przyzwyczai, to się mecz kończy. Z grupy zachodniej II ligi, wydaje mi się, że awansuje Pogoń Szczecin i Kotwica Kołobrzeg. Liczę, że o baraże pokusi się jeszcze Elana Toruń, ponieważ grają dobrze, jednak brakuje im szczęścia.