Tomasz Poręba - napastnik prezesa. "Utalentowany, bezkompromisowy i niepokorny"

Ambitny, bezkompromisowy, niepokorny, a przy tym utalentowany i z fantazją. Lubił grać pod presją, gdy rywale i kibice dosłownie na niego polowali. Tomasz Poręba, szef kampanii wyborczej PiS, ćwierć wieku temu był dobrze zapowiadającym się piłkarzem.

Maciej Kmita
Maciej Kmita
Tomasz Poręba PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: Tomasz Poręba
Kiedy "Newsweek" zapytał go, w jaki sposób - co było dużą sensacją - strącił Mieczysława Janowskiego z pierwszego miejsca na rzeszowskiej liście wyborczej PiS w wyborach do europarlamentu (2009), odparł: - Jestem napastnikiem. Napastnik nie fauluje, jego zadaniem jest zmylić obrońców i wykończyć akcję.

Syn prezesa

Jako szef kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości jest dziś bardziej rozgrywającym niż napastnikiem, ale fakt: w przeszłości był utalentowanym snajperem. Mógł grać nawet w ekstraklasie, ale dla szansy na zawodową karierę nie chciał rezygnować ze studiów. Jest zaufanym człowiekiem Jarosława Kaczyńskiego. W piłkarskiej szatni zazdrośnicy nazwaliby go "synem prezesa", czyli ulubieńcem szefa, w tym wypadku przewodniczącego Prawa i Sprawiedliwości. Przed laty natomiast dosłownie był synem prezesa.

Jego ojciec Antoni, dziś radny PiS w powiecie nowosądeckim, przez ponad dwie dekady był prezesem Kolejarza Stróże, dopiero później w tej roli zastąpił go senator Stanisław Kogut (PiS). Tomasz był skazany na futbol. Zresztą w Grybowie, gdzie się wychował, i w Stróżach, do których przeprowadził się z rodziną, gra w piłkę była głównym zajęciem dla nastolatków. Na tle rówieśników Poręba wyróżniał się talentem.

ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Właśnie w takich momentach rodzi się drużyna. Krytykę trzeba przyjąć

- Jako ojciec będę nieobiektywny, ale Tomek był utalentowanym piłkarzem. Byłem nie tylko ojcem, ale też prezesem i trenerem, a wtedy miałem ciężką rękę - każdy musiał dawać z siebie wszystko - mówi nam Antoni Poręba i dodaje: - To były trudne czasy, ale kształtowały charaktery. Piłka nożna była dla niego bardzo ważna, a że był ambitny, to zawsze chciał wygrywać. Wydaje mi się, że dzięki piłce moi synowie, bo młodszy (Ryszard - przyp. red.) też grał, uniknęli problemów. Tomek był zdyscyplinowany, solidny, z szacunkiem do rodziców - daj Boże takie dzieci.

W pierwszej drużynie Kolejarza Poręba grał już jako 17-latek, ale jeszcze w szkole średniej przeniósł się do III-ligowego Glinika Gorlice. To już było poważniejsze granie, ale w głębszej wodzie nie utonął.

- Wtedy zapowiadał się na naprawdę dobrego piłkarza. Jak na swój wiek miał bardzo duże umiejętności, a przy tym bardzo dobrze czytał grę. Był dobry techniczny, a przy tym bardzo pracowity, wybiegany, pełen energii, a to nie zawsze idzie w parze. Był jednym z najmłodszych w drużynie, ale jednym z najlepszych - wspomina Andrzej Rak, trener, który prowadził Porębę w sezonie 1992/1993.
Tomasz Poręba pierwszy z prawej w dolnym rzędzie / gksglinik.pl Tomasz Poręba pierwszy z prawej w dolnym rzędzie / gksglinik.pl
Rak nie musiał wygrzebywać Poręby z zakamarków pamięci, bo z politykiem PiS wiążą się jego miłe wspomnienia: - Przejąłem zespół w trakcie rundy jesiennej, po kilku meczach bez zwycięstwa i pierwsze spotkanie graliśmy z Czarnymi Jasło. Glinik nie był mile widziany na tym stadionie, wyzywali nas - nie było przyjemnie. Długo było 0:0 i w końcu Tomek strzelił zwycięskiego gola. Pamiętam to jak dziś, bo to był mój debiut w Gliniku.

Były trener wspomina Porębę nie tylko jako piłkarza z potencjałem, ale też jako prymusa: - W przerwie zimowej byliśmy na obozie w Wysowej i on w każdej wolnej chwili obkładał się książkami. W zajęciach - że tak powiem - świetlicowych wtedy nie uczestniczył, tylko się uczył. Inni prosili o zgodę na piwko, dwa, ale Tomek nawet o tym nie myślał. Miał cel, do realizacji którego dążył.

Nasz Tomek!

Tym celem było zdobycie wykształcenia. Po sezonie 1992/1993 Glinik pożegnał się z III ligą, a Poręba całkiem zmienił otoczenie. Rozpoczął studia na Wyższej Szkole Pedagogicznej (dziś to Uniwersytet Pedagogiczny) w Krakowie i zahaczył się w III-ligowym Kablu.

- Wzięliśmy go po krótkich testach, bo zaprezentował się bardzo dobrze - opowiada nam Jan Cyniewski, ówczesny trener III-ligowego Kabla. - Tomek miał mocną konkurencję, bo w świetnej formie był Artur Bilski, skuteczny był Piotrek Bania (późniejszy król strzelców I ligi - przyp. red.), ale swoje gole strzelił. Był bardzo ambitny, zadziorny, przebojowy, solidnie podchodził do obowiązków, chociaż gra w piłkę była dla niego dodatkiem do nauki - wspomina Cyniewski.

A raczej nie dodatkiem, lecz źródłem utrzymania. - Całe studia tak sobie dorabiał. Nie były to wielkie pieniądze, ale na jakieś studenckie potrzeby na boisku sobie zarabiał. Moje dzieci, Tomek, młodszy syn i córka, musiały sobie sami radzić na studiach, bo czasy nie były łatwe. W domu się nie przelewało, ale ja do dziś uważam, że odrobina biedy w dobrym wychowaniu pomaga, a nie przeszkadza - zwraca uwagę Antoni Poręba.

Rak twierdzi, że w Gliniku Poręba unikał "zajęć świetlicowych", ale w Krakowie czuł się swobodniej. Dobrze odnajdywał się w piłkarskiej szatni, która jest specyficznym miejscem.

- Kiedy do nas dołączył, był bardzo młody, ale szybko złapał z nami dobry kontakt - szatnia go lubiła. Szatnia zawsze przyjmie dobrego piłkarza, a on miał smykałkę do gry. Może nie był wodzirejem, ale uczestniczył w życiu szatni. Byliśmy fajną paczką, a on ją współtworzył. Pamiętam, że to był bardzo mądry chłopak, bardzo poważnie traktował studia, ale w piłkę tez grał serio - mówi nam dziesięć lat starszy od Poręby Roman Koroza, wówczas zawodnik Kabla, a dziś dyrektor sportowy I-ligowej Puszczy Niepołomice.

Cyniewski był mocno zaskoczony, gdy kilka lat temu dowiedział się, czym zajmuje się jego dawny podopieczny: - Nie interesuję się polityką, ale kiedyś mignęło mi w telewizji: "Tomasz Poręba z PiS". I tak patrzę, patrzę, i nie wierzę - to nasz Tomek! Nie śledziłem jego losów, ale ucieszyłem się, że odniósł zawodowy sukces.

Cantona ze Stróż

Poręba nie był bombardierem, ale imponował techniką i kiedy już strzelał gola, to efektownie. Grał z polotem, był dobrym dryblerem i dobrym egzekutorem stałych fragmentów gry. Dziennikarze małopolskich gazet w relacjach z meczów jego drużyn wyróżniali go za finezję. "Poręba - popisując się wcześniej piwotem w iście koszykarskim stylu - lobem posłał futbolówkę do siatki", "Poręba przeprowadził trzydziestometrowy rajd zakończony efektownym przerzuceniem piłki nad bramkarzem", "Poręba pokonał bramkarza precyzyjnym uderzeniem w samo okienko. Stadiony świata!", "Poręba zaskoczył golkipera śmiałym strzałem prosto z powietrza" - takie opisy bramek można znaleźć w "Dzienniku Polskim" czy "Tempie".

Kiedy grał w Kablu, otworzyła się przed nim szansa na angaż w ekstraklasie. Był na testach w GKS-ie Katowice i Wiśle Kraków. W tym pierwszym klubie nawet się spodobał, ale trener Piotr Piekarczyk postawił warunek, którego Poręba nie chciał spełnić.

- Syn chciał się uczyć. Studiując dziennie w Krakowie, nie mógłby dojeżdżać codziennie na treningi do Katowic, a trener Piekarczyk postawił taki warunek, że albo nauka, albo zawodowa piłka. Tomek nie chciał rezygnować z nauki - tłumaczy nam Poręba senior.

Koledzy z boiska wołali na niego Cantona. Eric Cantona w pierwszej połowie lat 90. był jednym z najlepszych piłkarzy świata, a przy tym był i jest do dziś jedną z najbardziej wyrazistych postaci w świecie futbolu. Znakiem rozpoznawczym Francuza był postawiony kołnierzyk koszulki. "Król Eryk" był też znany z porywczego charakteru - w 1995 roku za kopnięcie kibica został zdyskwalifikowany na dziewięć miesięcy.

- Ale z tego co pamiętam, to Tomek był tak nazywany ze względu na fryzurę, a nie charakter - uśmiecha się Bartosz Karcz, kolega Poręby ze studiów i później z "Gazety Krakowskiej". - Bardzo dobrze go wspominam. Był fajnym kolegą, ułożonym, z dobrego domu. I dobrym piłkarzem. W 1995 roku w Rzeszowie zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski Wyższych Szkół Pedagogicznych. Lepsi od nas byli tylko miejscowi, złożeni z piłkarzy Stali, Resovii, między innymi z Rafałem Domarskim - synem bohatera z Wembley. Pamiętam, że Tomek był nawet na testach w GKS-ie Katowice, ale nie chciał zrezygnować ze studiów. Wydaje mi się, że już wtedy miał na siebie pozapiłkarski plan - dodaje Karcz.

Snajper zaoczny

Poręba został w Kablu, potem na chwilę przeniósł się do Karpat Siepraw, a w styczniu 1996 roku wrócił do Kolejarza. Po awansie do IV ligi prowadzony przez jego ojca zespół miał problem ze zdobywaniem punktów i Poręba pomógł mu w walce o utrzymanie. Mieszkał i studiował dziennie w Krakowie, więc codzienne dojazdy ponad 100 km do Stróż nie wchodziły w grę. Nie trenował na co dzień z drużyną, a jedynie występował w meczach.

- W ten sam sposób pomagało nam jeszcze chyba pięciu chłopaków z Krakowa. Kiedy graliśmy w Stróżach albo gdzieś niedaleko, to przyjeżdżali na mecz. A kiedy na wyjazd jechaliśmy przez Kraków, zabieraliśmy ich z trasy - opowiada Antoni Poręba.

Mimo tych niecodziennych okoliczności Poręba był najlepszym zawodnikiem drużyny. Po powrocie do Kolejarza dane mu było zagrać przeciwko prowadzonemu przez Adama Nawałkę Świtowi Krzeszowice. A piłkarski Kraków nie zapomniał o dynamicznym napastniku. W przerwie zimowej sezonu 1997/1998 zamienił Kolejarza na walczącego o pierwszy w historii awans do III ligi Górnika Wieliczka.

- W Wieliczce powstawał "dream team" na awans. Graliśmy z jego Kolejarzem Stróże i wygraliśmy 4:1, ale Tomek zaszedł nam za skórę i nasi działacze uparli się, żeby go sprowadzić. Na szczęście się udało - mówi Andrzej Kaczówka, ówczesny kapitan Górnika, później prezes wielickiego klubu.

W Wieliczce Poręba też zostawił po sobie dobre wspomnienia. - Na boisku był bezkompromisowy, był bardzo szybki, sprytny i dobrze wyszkolony technicznie. Mijał rywali na skrzydle - takim go pamiętam. Ja się z nim dość mocno kolegowałem. Mogę powiedzieć, że się bardzo lubiliśmy. Nie wiem, czy on by teraz powiedział to samo, bo on teraz chyba mówi tylko to, co mu Jarek powie - puszcza oko Kaczówka i dodaje: - A na poważnie, to mam o nim jak najlepsze zdanie. Miał z nami bardzo dobry kontakt. Spotykaliśmy się też poza treningami. Może nie były to "nocne Polaków rozmowy", ale Tomek był w porządku. Nie dało się go nie lubić, a przy okazji bardzo dobrze grał w piłkę.

Oszukać przeznaczenie

Poręba świetnie zaczął przygodę z Górnikiem. W debiucie ustrzelił dublet, który dał drużynie zwycięstwo z Wieczystą Kraków (2:0). W następnej kolejce, dosłownie w ostatniej akcji, uratował Górnikowi remis w meczu z będącą wiceliderem MultiVitą Krynica/Tylicz (1:1). Lubił grać pod presją, gdy rywale i kibice dosłownie na niego polowali - może dlatego teraz tak dobrze odnajduje się w polityce. Im przeciwnik bardziej się na niego spinał, im bardziej kibice chcieli mu uprzykrzyć życie, tym grał lepiej. Potrzeba było do tego brawury, bo boiska ówczesnej III ligi to był prawdziwy piłkarski dziki zachód.

- Pojechaliśmy raz z Górnikiem do Witowic Dolnych na mecz z Victorią. Tomek bardzo się obawiał tego spotkania, bo w Victorii było kilku zawodników, którzy ostrzyli sobie na niego zęby - wspomina Kaczówka, dodając: - Na boisku Tomek nie był pokorny - nie prowokował, ale nie dał sobie w kaszę dmuchać, tak jak powinno być. Tego meczu tak się jednak bał, że ubrał deski i na golenie, i na łydki! Pierwszy raz coś takiego widziałem. Dobrze przeczuwał, bo kopali go tam wtedy niemiłosiernie. Wygraliśmy 1:0 po golu Tomka właśnie i musieliśmy stamtąd szybko uciekać. Chyba nawet się nie kąpaliśmy.

Z Witowic Dolnych wrócił cały i zdrowy, ale tydzień później nie oszukał przeznaczenia. Górnik podjął w Wieliczce zamykającą tabelę drużynę ze Świniarska i pewnie wygrał 6:1. Mecz bez historii, gdyby nie fakt, że wtedy Poręba pojawił się na boisku po raz ostatni. W drugiej połowie, po ataku jednego z rywali, doznał urazu ścięgna Achillesa, który przerwał jego karierę.

- Wtedy wślizgi od tyłu nie były piętnowane przez sędziów. Przeciwnicy na niego polowali i źle to się skończyło, bo ta kontuzja była wynikiem ataku rywala, choć nie sądzę, by ktoś mu chciał z premedytacją zrobić krzywdę - mówi Antoni Poręba.

Zdążył strzelić dla Górnika cztery gole, które dały drużynie siedem punktów. Dołożył cegiełkę do historycznego sukcesu, jakim był awans do III ligi, ale sam na tym szczeblu już nie zagrał. W rundzie jesiennej był w kadrze drużyny, ale po kilkumiesięcznej rehabilitacji dał za wygraną. Przygodę z piłką zakończył jako 25-latek.

- Ścięgno było osłabione, istniało ryzyko kolejnych urazów. Do tego studiował na drugim kierunku i coraz trudniej było mu to połączyć. Kontuzja przyspieszyła jego decyzję o rozstaniu z boiskiem. Nie ma tego złego, co na dobre by nie wyszło, bo potem jeździł do pracy do Anglii i Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu nauczył się języka, i skończył studia - puentuje ojciec szefa kampanii wyborczej PiS.

***

Po zakończeniu kariery Poręba został przy sporcie i był współpracownikiem działu sportowego "Gazety Krakowskiej". Po studiach (historia, politologia), w 2000 roku, rozpoczął pracę w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a następnie przeniósł się do świeżo powołanego Instytutu Pamięci Narodowej, zostając asystentem jego prezesa, Leona Kieresa. W 2003 roku związał się z PiS. Rok później wyjechał do Brukseli i został urzędnikiem w Parlamencie Europejskim, a w 2009 roku zdobył mandat europosła. Dwa lata później najpierw został szefem sztabu wyborczego Prawa i Sprawiedliwości na czas wyborów parlamentarnych, a potem wszedł w skład komitetu politycznego partii. W 2014 roku ponownie został europosłem, a w lipcu bieżącego roku został szefem sztabu wyborczego PiS w wyborach samorządowych.

Czy Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory samorządowe?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×