Porażka z Lechią Gdańsk (0:1) była dla Kolejorza już trzecią z rzędu. Drużyna ze stolicy Wielkopolski nie ma wyników, nie ma stylu, nie potrafi ściągać na trybuny kibiców (niedzielne starcie oglądało na stadionie tylko 8 tys. osób), ale nikt z tych, którzy jeszcze przy niej trwają, nie obwiniał o obecny stan rzeczy serbskiego szkoleniowca.
- Z pełnym entuzjazmem patrzę w przyszłość, bo przyjdzie mi walczyć ramię w ramię z takim człowiekiem jak Ivan. Przygotowywaliśmy go do tego momentu od lat. Na boisku był legendą, wojownikiem, nigdy się nie poddawał i nie odstawiał nogi. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce. Od pięciu lat inwestowaliśmy w jego rozwój trenerski. Od trzech lat prowadził zespół rezerw, gdzie mógł przygotować warsztat, by w tym trudnym momencie objąć zespół. Wiem, że on swoją charyzmą i energią zarazi szatnię Lecha i nie tylko. Będzie miał moje stuprocentowe wsparcie, by dokonać tych zmian, które są w klubie konieczne - to słowa Piotra Rutkowskiego z maja bieżącego roku, gdy Djurdjević zaczynał swoją misję.
Decyzja o zwolnieniu trenera pokazuje, że te deklaracje można było w zasadzie wyrzucić do kosza. Od kilku miesięcy przy Bułgarskiej głośno mówiło się, że źródłem problemów są piłkarze - zwłaszcza ci, którzy grają w Kolejorzu od dawna i są zwyczajnie wypaleni. Zimą miała się zacząć rewolucja kadrowa, rozłożona w czasie ze względu na długość niektórych kontraktów. Przekaz był jasny - winni są zawodnicy, a nie sztab szkoleniowy. Tymczasem przy pierwszym kryzysie głową zapłacił ten, który dla Lecha zrobiłby wszystko.
Jakkolwiek by nie oceniać pracy Djurdjevicia, jasne jest jedno: w niedzielę spotkała go wielka przykrość. - Lechowi nigdy nie powiedziałbym "nie" - uzasadniał swoją decyzję o przejęciu drużyny i każdy z poznańskich kibiców wie, że akurat w jego ustach te słowa były szczere, nie wynikały z chęci lepszego zarobku, a raczej z autentycznego przywiązania do klubu - tego, co w dzisiejszym futbolu jest zjawiskiem zanikającym. I taki człowiek - zamiast otrzymać wsparcie od władz klubu - został pierwszą ofiarą beznadziejnej postawy drużyny w sezonie 2018/2019.
ZOBACZ WIDEO Kuriozalny samobój Chievo. Komentatorzy nie wytrzymali ze śmiechu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Od kilku lat Kolejorz nie zdobywa trofeów, zawodzi zarówno w rozgrywkach krajowych, jak i w europejskich pucharach, jednak płacą za to głównie szkoleniowcy. Pierwszy był Maciej Skorża, którego zwolniono kilka miesięcy po wywalczeniu mistrzostwa, potem pracę stracił Jan Urban, wiosną tego roku Nenad Bjelica, a teraz Ivan Djurdjević. Tylko piłkarze trwają przy swoim - ci sami, którzy kwestionowali decyzje taktyczne Djurdjevicia (o czym on sam mówił coraz bardziej otwarcie), od dłuższego czasu okrutnie zawodzą i tak naprawdę swoją postawą zwalniają każdego trenera, który im nie odpowiada. Wkrótce przyjdzie nowy, u którego w swym wyrachowanym podejściu do zawodu będą mieć zapewne czystą kartę, gotowi na serio założyć, że może uda im się jeszcze uratować dalszy byt w Lechu.
Zwolnienie Ivana Djurdjevicia to wielki błąd - ruch, który zachwieje wiarygodnością zarządu i wzmocni i tak już rozpasaną szatnię. Ten zespół mało kto ma ochotę oglądać (frekwencja spada w zastraszającym tempie), a piłkarzom "udało się" doprowadzić do czegoś, co jeszcze kilka lat temu było niewyobrażalne - stali się kibicom zwyczajnie obojętni. Fenomen społeczny, jakim Kolejorz był w Wielkopolsce (choćby dlatego, że nie miał tu realnej sportowej konkurencji), sypie się jak domek z kart, bo nikt nie chce przeżywać nieustannych upokorzeń i oglądać drużyny, który rok w rok zawodzi i coraz rzadziej miewa nawet przebłyski.
To prawdopodobnie koniec przygody Djurdjevicia w Lechu w jakiejkolwiek formie. Do rezerw raczej nie wróci, bo jego miejsce zajął tam Dariusz Żuraw (on ma zresztą prowadzić drużynę do momentu wyboru nowego trenera), poza tym skala rozczarowania 41-latka jest zapewne tak duża, że trudno by mu już było przyjąć jakąkolwiek propozycję.
Cieszą się tylko piłkarze. Wreszcie nie będą musieli grać w ustawieniu z trójką obrońców, a widmo rychłego pożegnania z klubem przynajmniej na chwilę się oddaliło. Szkoda, że zarządowi Lecha tak łatwo przyszła decyzja o rozstaniu z Djurdjeviciem, bo na kolejnego tak zaangażowanego emocjonalnie człowieka na ławce przyjdzie mu zapewne poczekać wiele lat.