Zwolnienie Ivana Djurdjevicia było chyba symbolem upadku Lecha Poznań w ostatnich latach. Z lokalnej potęgi klub stał się tylko wiecznym przegranym. Pechem Poznań. Sposób, w jaki zwolniono szkoleniowca, niestety jest dla szefów klubu, których zawsze lubiłem i szanowałem, kompromitujący. Oto Piotr Rutkowski - wydaje się, że jeden z najmądrzejszych ludzi w polskim futbolu – zmienia trenera zaledwie kilka miesięcy po tym, jak go zatrudniał i zapewniał publicznie o swoim wsparciu dla niego. Klub, jak zaznaczał, inwestował 5 lat w trenerski rozwój szkoleniowca, by w chwilę uznać, że jednak ten nadaje się co najwyżej na śmietnik. Bardziej przykry jest sposób zwolnienia "Djuki". Rutkowski ogłosił to przez Tomasza Rząsę, nowego dyrektora sportowego. Na tyle nowego, że z zatrudnieniem Djurdjevicia nie miał wiele wspólnego. Wygląda na to, że w Poznaniu pojawi się Adam Nawałka.
Dwie opcje Nawałki
Były selekcjoner jeszcze w środę lub czwartek ma spotkać się z szefami poznańskiego Lecha i dogadać warunki współpracy. Jak udało się nam ustalić, szuka pracy, która byłaby dla niego wielkim wyzwaniem lub przygodą. Dlatego bierze pod uwagę dwie opcje. Właśnie Lecha oraz, z tego co mówią jego bliscy współpracownicy, klub z ligi chińskiej.
Wcześniej mówiono o Zagłębiu Lubin, ale tej możliwości selekcjoner nie brał od początku pod uwagę, bo nie była dla niego wystarczająco atrakcyjna. Wiele wskazuje na to, że to prezes klubu z Lubina puścił w eter informację, by się dowartościować, natomiast poważnego tematu nigdy nie było. Lech Poznań to co innego. Jeśli chodzi o finanse, to ma drugorzędne znaczenie. Zdarzało się, że za reklamę jednej z firm spożywczych selekcjoner w swoim najlepszym "kasowym" momencie brał nawet milion złotych.
ZOBACZ WIDEO Bayern Monachium znowu traci punkty. Remis z Freiburgiem [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Tak jak Chiny Nawałka traktowałby jako przygodę, tak "Kolejorz" będzie sporym wyzwaniem sportowym. Prawda jest taka, że dziś to bardziej Lech potrzebuje Nawałki niż Nawałka Lecha. Problemem jest jedynie zakres kompetencji. Nawałka chce mieć decydujący wpływ, jeśli chodzi o sprawy transferowe. Lech ma tu natomiast swoją politykę. Akurat nie dziwię się byłemu selekcjonerowi. Przez wiele lat Lech na rynku transferów spadł z roli Hegemona do roli Ofermy.
Lech na równi pochyłej
Klub z Poznania od lat przechodzi poważny kryzys. Jeszcze niespełna dekadę temu był graczem numer 1 na krajowym rynku. A potem nastąpił powolny zjazd. Jak to się stało?
Trudno jednoznacznie powiedzieć, natomiast można zaryzykować tezę, że jest to element błędnej polityki transferowej. Do takiego wniosku doszła chyba "góra", skoro po kilku latach zdjęto ze stanowiska szefa skautów Tomasza Wichniarka. Oczywiście nie do końca wiadomo, na ile jest on faktycznym winowajcą, a na ile stał się on kozłem ofiarnym.
Paradoksalnie problem może być skutkiem ubocznym budowania akademii. Oczywiście nie sama idea, gdyż ta jest jak najbardziej słuszna. Klub promuje młodych piłkarzy i świetnie na nich zarabia. A jednak Lech nagle przestał poszukiwać młodych polskich zawodników, wychodząc z założenia, że może wychować swoich. Kiedyś był więc w stanie ściągnąć 20-letniego Roberta Lewandowskiego, 23-letniego Sławka Peszkę, 24-letniego Tomasza Bandrowskiego, 21-letniego Łukasza Teodorczyka. Z czasem Lech przestał stawiać na młodych polskich zawodników z możliwościami kadrowymi, których można wypromować i na których można zarobić. Ściągano piłkarzy słabszych albo bardziej doświadczonych. Krajowa polityka transferowa stała się nieco niezrozumiała.
Również transfery zagraniczne są problemem. Widać, że przed Lechem zamykają się kolejne rynki, więc skauci prowadzą poszukiwania. Kiedyś Lech ściągał z Węgier, ale po inwestycjach rządowych węgierski futbol zaczyna odżywać i dziś Lech nie jest w stanie przebić finansowo Ferencvarosu. Rynki bałkańskie wydają się być zbyt drogie, poza tym łatwo tam o kota w worku. I tak się dziwnie składa, że z worka Lecha regularnie wypadały całe stada kotów.
Dlatego zaczęto penetrować rynek skandynawski. Jest o tyle dobry, że nie trzeba przepłacać a zawodnik i tak ma sporą podwyżkę. To ze względu na bardzo wysokie podatki w tamtejszych krajach. Skoro tak dobrze udało się z Paulusem Arajuurim i Kasperem Hamalainenem, uznano że będzie udawać się wiecznie.
I popełniono kilka poważnych błędów. Lasse Nielsen czy Mohamed Keita okazali się niewypałami, Nicklas Bakroth konkretnie przepłaconą pomyłką, w końcu Nicki Bille Nielsen jedną z największych wpadek transferowych polskiej ligi. A, że w klubie nie chcą przyznać się do błędu, to wystawiali niedojdę na boisko, a ten powodował, że Lech grał w dziesiątkę. Trudno wygrać tytuł grając w dziesiątkę kilkanaście spotkań w sezonie. Bilans tego "Leslie Nielsena polskiej ligi" to 32 mecze i 4 bramki w Ekstraklasie. Zresztą wpadek transferowych Lech zaliczył znacznie więcej. Oczywiście miał też dobre transfery (Tetteh, Kostewycz, Jevtić, Gytkjaer, możliwe, że dwóch Portugalczyków: Tiba i Amaral), jednak liczba wpadek jest zatrważająca. Lech jest jak nierozgarnięta kobieta po wypłacie w centrum handlowym. Kupuje ubrania na oślep i niestety większość nich wyląduje w szafie. Kiedyś się założy. I co tu potem zrobić z takim Radutem? Wstawić czy nie wstawić? Oto jest pytanie.
Jest to wszystko o tyle dziwne, że w czasach największych sukcesów klubu nad transferami czuwał sam Piotr Rutkowski. Co się zatem stało? Nie wiem.
Przegrany wszystkich przegranych
A do tego wszystkiego niezrozumiała jest polityka Lecha, jeśli chodzi o zatrudnianie trenerów. Klub dał się nabrać na Jose Maria "Bajero", potem chciał mieć swojego Guardiolę, ale Mariusz Rumak nie spełnił tych nadziei i dwukrotnie skompromitował się w Europie, Maciej Skorża okazał się złotym strzałem, ale krótkoterminowym, epizod Jana Urbana trzeba jednoznacznie zaliczyć do nieudanych (to jednak chyba bardziej typ selekcjonera niż trenera), w końcu Nenad Bjelica miał złoty róg, a ostał mu się ino sznur. Z pewniaka do tytułu Lech został przegranym wszystkich przegranych.
Dlatego po raz drugi postawiono na strategię "zatrudniamy swojego". Skoro nie udało się z poznańskim Guardiolą, to uda się z poznańskim Zidanem. W końcu warto czerpać od najlepszych.
Tyle, że drużyna Ivana Djurdjevicia grała bez ładu i składu a dodatkowo szkoleniowiec doprowadził do wojny z piłkarzami. Zarząd zareagował tak jak zareagował. Mógł postawić na trenera, mógł postawić na piłkarzy. Wybrał drugą opcję. Może słusznie, może nie. Pewne jest, że wystawił się na pośmiewisko.
Labirynt w Poznaniu
Dlatego Lechowi potrzebne są rządy silnej ręki i Nawałka - jeden z najbardziej pragmatycznych polskich trenerów ostatnich lat. Ktoś musi zapanować zarówno nad sprawami stylu jak i transferów. A co wtedy zrobić z dyrektorem sportowym, który został zatrudniony kilka tygodni temu? Tak źle i tak niedobrze. Brak prowadzonej od lat konsekwentnej polityki doprowadził klub z Poznania w ślepy zaułek albo, jak kto woli, wyjątkowo złożony labirynt. Jeśli Nawałka jest w stanie wyprowadzić z niego zespół - a kto jeśli nie on - to ludzie pewnie szybko zapomną o wszystkich wpadkach.
którą Lech Poznań każdy nazywa.
Kapitan Nawałka przejmuje stery,
przydałby się Peszko dla atmosfery.
Jest jednak cały plan odbudowy:
niski pressing i gra wahadłowym Czytaj całość