Michał Kołodziejczyk z Gdańska
Selekcjoner Jerzy Brzęczek bardzo szybko odcisnął piętno na grze reprezentacji Polski - to już piąty mecz bez zwycięstwa za jego kadencji. Po nieudanym mundialu, kiedy kibice w piłkarzy jeszcze wierzyli i mocno się zawiedli, teraz przynajmniej nie ma już zaskoczenia: na mecze reprezentacji chodzą ci najwytrwalsi albo masochiści, drużyna nie wygrywa, a trybuny tylko czekają na to, w której minucie potwierdzą się ich obawy. W meczu z Czechami była to minuta 52, kiedy Jan Bednarek pozwolił Jakubowi Jankto zabawić się z nim w polu karnym i strzelić gola. Polacy przegrali 0:1 i jeśli rzeczywiście Brzęczek pierwsze pół roku dostał na zbudowanie drużyny na eliminacje Euro 2020, to nie wylał nawet fundamentów.
Czesi podobno przeżywają kryzys, a u nas atmosfera była tak zła, że nawet nasz selekcjoner postanowił już nie uczyć piłkarzy skomplikowanej taktyki, ale jak dobry wuefista rzucił piłkę i kazał grać najlepszym. Wróciliśmy do czwórki obrońców i gry skrzydłami, liczyliśmy na kontry i Roberta Lewandowskiego. Mieliśmy zagrać starą, dobrą piłką, którą wywalczyliśmy awans na Euro w 2016 roku i tegoroczny mundial w Rosji. Niby rozsądnie, tyle tylko, że z tamtych piłkarzy w kadrze swoje gra tylko Lewandowski. I nawet on nie trafił w piłkę, gdy na piątym metrze przed pustą bramką musiał tylko dołożyć nogę. Piłka odbiła mu się od ziemniaka, który pozostał po ostatnich wykopkach.
Piłkarze narzekali na to, że w meczach Ligi Narodów, w których dotychczas wyszarpali jeden punkt, grali systemem, którego nie rozumieją. Kiedy dostali szansę grać to, co lubią, okazało się, że zapomnieli, jak to się robi. Kadra przez pięć lat funkcjonowała bez zaplecza, bo Adam Nawałka nie zadbał o ciągłość. Zęby drużyny nie były mleczakami i nic nie wyrosło w ich miejsce. Bez Kamila Glika, Michała Pazdana, Łukasza Piszczka i Macieja Rybusa nasza obrona nie jest kluczem do zwycięstwa, ale biegającym kłębkiem nerwów. Bartosz Bereszyński może śmiało mówić, że Piszczka jest w stanie zastąpić, ale jest już gorzej, gdy trzeba pokazać to na boisku. Wszystko wskazuje też na to, że zorientujemy się, że Marcin Kamiński nie jest młodym, zdolnym obrońcą, dopiero gdy przekroczy trzydziestkę. A zamieszany w stratę bramki Bednarek do gry w reprezentacji potrzebuje kogoś, przy kim będzie mógł jeszcze popełnić błąd, bo do roli lidera formacji daleko mu, jak Czechom do Gdańska.
Polska miała grać skrzydłami, zapominając, że skrzydła ma podcięte. Nie grający od kilku miesięcy w klubie Jakub Błaszczykowski wszedł na boisko po przerwie, bo Przemysław Frankowski próbował przymierzyć za duże buty, Kamil Grosicki próbował dać kadrze tę pasję, którą zarażał przez lata, ale poza jednym dobrym podaniem do Mateusza Klicha też nic nie wyczarował. Piotra Zielińskiego na boisku w Gdańsku widzieli tylko ci, którzy wierzą, że jeszcze się przebudzi.
Brzęczek chciał ten mecz wygrać, czuje, że przedłużająca się seria bez zwycięstwa sprawia, że w powodzenie jego projektu przestają już wierzyć nie tylko kibice, ale też piłkarze. To nie był test mecz, to nie była nauka na przyszłość, ani sparing przy zamkniętych drzwiach. Ludzie na trybuny przyszli, popatrzyli i wrócili do domu z przekonaniem, że nic z tego nie będzie. Nie wiem, czy pora już pytać o to, gdzie jest ściana. Jeśli nie uda się wygrać we wtorek z Portugalią, a tak naprawdę nie wiadomo na czym moglibyśmy opierać swoje nadzieje, że będzie inaczej, kadra wejdzie w nowy rok i eliminacje do Euro po sześciu meczach bez zwycięstwa, z nosami w ziemi. W ostatnich dwudziestu latach gorzej było tylko za Jerzego Engela, który wygrał dopiero siódme spotkanie w roli selekcjonera. Albo wierzymy, że będzie podobnie, albo szukajmy zmian nie czekając na dramat.
ZOBACZ WIDEO Niesamowite emocje w niemieckim klasyku! Dwa gole Lewandowskiego [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Co będą pisać jak z Portuga Czytaj całość