Na początku stycznia Jakub Błaszczykowski spełnił złożoną 12 lat temu obietnicę i wrócił do Wisły Kraków. Zdecydował się na dotrzymanie słowa w najtrudniejszym momencie w historii klubu: w dniu, w którym rozwiązał kontrakt z VfL Wolfsburg, Biała Gwiazda straciła licencję na grę w Lotto Ekstraklasie i nie miała środków na bieżącą działalność.
Do tego jej reputacja była zdeptana układem poprzedniego zarządu z chuliganami i niedoszłą sprzedażą klubu Vannie Ly i Matsowi Hartlingowi. Błaszczykowski najpierw uwiarygodnił nowe otwarcie przy Reymonta 22, a potem pożyczył Wiśle 1,33 mln zł na przetrwanie. Tyle samo wyłożyli Tomasz Jażdżyński i Jarosław Królewski, dzięki czemu Biała Gwiazda mogła spłacić najpilniejsze zobowiązania.
Czytaj również -> Jan Bednarek: Jerzy Brzęczek utrzymał mnie przy życiu
Pomoc Wiśle była motywem przewodnim wizyty Błaszczykowskiego u Wojewódzkiego. - Sprawia mi to satysfakcję, bo wiem, w jakiej sytuacji był klub. Naprawdę niedużo brakowało, a - może nie tyle, by go nie było, ale miałby spore problemy z powrotem do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jesteśmy na początku drogi, ale cieszy mnie to, że staliśmy w czymś po czoło, a teraz trochę nas widać - zobrazował kapitan 13-krotnego mistrza Polski.
ZOBACZ WIDEO: El. ME 2020. "Druga połowa". Boniek wywarł gigantyczną presję na selekcjonerze. "Każdy szef tak robi"
W zamian za udzielenie pożyczki Błaszczykowski, Jażdżyński i Królewski zyskali realną władzę przy Reymonta 22. Partnerzy "Kuby" weszli do rady nadzorczej, której uprawnienia rozszerzono, a piłkarza reprezentuje w niej brat Dawid. Błaszczykowski nie traktuje jednak pomocy Wiśle jako inwestycji.
- To nie jest inwestycja, bo przy inwestycji myślisz, że coś się zwróci, a wcześniej zapoznajesz się z projektem. A my mieliśmy 24 godziny, żeby podpisać umowę. Gdyby nie to… To był impuls, działałem sercem. Uważałem, że to ostatni moment, żeby uratować ten klub - stwierdził.
Kontrakt, który Błaszczykowski podpisał z Wisłą, gwarantuje mu tylko 500 zł miesięcznie. "Kuba" w ogóle chciał grać za darmo, ale nie dopuszcza do tego prawo, więc do umowy wpisano najniższą możliwą kwotę, którą piłkarz i tak przekazuje na cele charytatywne.
W programie Wojewódzkiego nie chciał jednak o tym mówić. Zapytany o to, jakie to uczucie zarabiać 500 zł, odparł: - Nie wiem. Wchodzimy na taki temat… A ty powiesz mi, ile zarabiasz? Mnie tylko dziwi, że wieczorem podpisuję kontrakt, a na drugi dzień dziennikarze piszą, co i jak. Nie ma co oszukiwać: napisali prawdę, ale nie do końca.
Czytaj również -> Koszmarny pech bramkarza Wisły Kraków
Na samym początku programu Błaszczykowski przyznał, że "wahał się" przed przyjęciem zaproszenia, a jego obawy okazały się słuszne. Nie czuł się dobrze w konwencji narzuconej przez prowadzącego, a na jego żarty nie reagował uśmiechem. Na jeden z nich jednak wyprowadził ripostę właściwą komuś, kto spędził całe życie w piłkarskiej szatni. Na zaczepkę, czy to prawda, że na bieliźnie ma napis "Got mit uns" (niem. "Bóg jest z nami" - Błaszczykowski przez 12 lat grał w Niemczech), odpowiedział: - Nieprawda. By po chwili pauzy dodać z kamienną twarzą: - Nie noszę bielizny.
Z dużym dystansem odniósł się też do sytuacji z meczu MŚ 2018 z Japonią. Adam Nawałka chciał wpuścić go na boisko tylko po to, by ukraść kilkadziesiąt sekund. "Kuba" nie doczekał się wejścia do gry - gdy czekał kilka minut przy strefie zmian, sędzia odgwizdał koniec spotkania: - Mam prośbę, żebyś mnie odebrał, jak będziesz leciał tam prywatnym jetem. Bo ja tam jeszcze stoję przy linii...