Dariusz Tuzimek: W Lechu gorzej rządzą niż grają (felieton)

Newspix / Tomasz Wantula / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań
Newspix / Tomasz Wantula / Na zdjęciu: piłkarze Lecha Poznań

Zwolnienie Adama Nawałki - choć od kilkunastu dni mówiło się o takiej możliwości - jest jednak szokiem. I zdziwienie nie dotyczy wyłącznie tego, że eks-selekcjoner został wyrzucony z roboty po ledwie pięciu miesiącach pracy.

Każdy rozsądnie myślący człowiek musi zadać sobie pytanie: co to w ogóle za ludzie rządzą w tym Lechu? Czy to jest jakiś "statek szaleńców", którzy nie wiedzą, czego chcą, nie wiedzą, kogo zatrudniają i nie wiedzą, czy kasa, jaką zgodzili się zapłacić, za chwilę nie będzie ich uwierać?

Bo ten ostatni czynnik był - jak widać po decyzji zarządu Lecha - bardzo istotny. Nawałka po pracy z reprezentacją miał silną pozycję. Mógł negocjować twardo i to robił. Pomagały mu medialne przecieki, że eks-selekcjoner przebiera w propozycjach, że może liczyć na intratne oferty z Chin czy krajów arabskich. Rozmowy z poznańskim klubem szły jak po grudzie. Nawałka nie był skłonny do łatwej rezygnacji ze swoich oczekiwań, a klub nie chciał tak tańczyć, jak mu trener zagra.

Negocjowali bardzo długo, w pewnym momencie wydawało się nawet, że już się nie dogadają. Strony ostatecznie osiągnęły porozumienie, ale w klubie nie do końca byli zadowoleni z kompromisów, na jakie się zgodzili. One uwierały. I gdy wiosną wyniki oraz styl Lecha były dalekie od oczekiwań, w klubie uznano, że zmierza to wszystko w złym kierunku, że to ślepa uliczka i trzeba zawracać. Że nie warto płacić tyle kasy na cały drogi sztab, za co najwyżej średnie osiągnięcia.

ZOBACZ WIDEO "Druga połowa". Polakom znudził się Lewandowski? "Piątek jest nowy i świeży. Tego właśnie pragną kibice"

Nawałka negocjował przy zatrudnianiu w Lechu udanie. Niestety dla siebie, zbyt udanie. Gdyby koszty związane z eks-selekcjonerem były niższe, dostałby w Poznaniu jeszcze szansę. Ale rysowała się perspektywa, że albo Nawałkę trzeba będzie zatrzymać w klubie na lata, i to niezależnie od wyników, albo później płacić gigantyczne odprawy. Na teraz - tuż po fatalnym meczu z Koroną (0:0) - była to mało kusząca perspektywa.

Ponadto w Lechu zdążyli już poznać pana Adama także od strony jego sposobu pracy i stylu bycia. Nawałka to osobowość bardzo specyficzna. Ma swoje zabobony i natręctwa, wśród których osławiony zakaz cofania klubowego autokaru jest najmniej uciążliwy.

W samym dążeniu trenera do perfekcji nie ma niczego złego, gorzej, gdy staje się ono czymś w rodzaju obsesji, która męczy i eksploatuje otoczenie. I jeszcze to chorobliwe sprawdzanie detali, które z piłkarskim boiskiem mają niewiele wspólnego. Nawałka jest pracoholikiem cierpiącym na bezsenność. Noc nie musi oznaczać odpoczynku. Trener ma dużo czasu. Na analizy, na odprawy, narady, powtórne analizy itd. Chcąc zatrudniać Nawałkę, trzeba umieć tę specyfikę trenera zaakceptować. Ale to akurat o eks-selekcjonerze wiedzieli wszyscy. Jak mogli tego nie wiedzieć w Poznaniu? Albo - jeśli wiedzieli - jak mogli nie zastanowić się, czy taki styl pracy im odpowiada, czy dadzą sobie radę z czymś takim na co dzień?

Nawałka poległ też na gruncie public relations. W PZPN pozwolono mu, żeby media omijał szerokim łukiem, bo tam lubił pobłyszczeć Zbigniew Boniek. Selekcjoner sprowadził więc kontakty z dziennikarzami do niezbędnego minimum. Do oficjalnych konferencji, które stały się spektaklami banału i nudy, a tzw. "nawałkizmy" - jak ten słynny: "zarówno ofensywie, jak i defensywie" stały się klasykami drętwych "sucharów".

Taktyka medialna polegająca na takim mówieniu do mediów, żeby nic im nie powiedzieć, nie mogła się sprawdzić na dłuższą metę. Trener nie bronił publicznie swoich decyzji, nie wchodził w polemiki, odmawiał wywiadów i udziału w programach telewizyjnych. Był jakby ponad to, jakby wszelkie dyskusje, które rozgrzewają kibiców, jego nie dotyczyły. Ograniczał się do puszczania przecieków do ucha zaprzyjaźnionego dziennikarza, bo także nad elementem komunikacji chciał mieć jak największą kontrolę. Efektem ubocznym takiej "polityki" było to, że Nawałka trochę się wyalienował i odrealnił. Chyba z czasem zaczął mieć problem z prawidłową oceną tego, co dla drużyny naprawdę ważne, a co jest jedynie zachcianką trenera, histerią, która pojawia się wraz z rosnącą presją wyniku.

W efekcie oddzielenia się grubym murem od mediów, ludzie nie rozumieli decyzji trenera. Czy ktoś rozumie, czemu Nawałka zimą nie napierał na zarząd Lecha, żeby sprowadzić nowych piłkarzy? Na pewno był przekonany, że ma lepszy zespół niż w rzeczywistości, no i był przekonany, że ma więcej czasu. Że może robić zakupy w kolejnym okienku transferowym... Nie doczekał.

Żeby nie pisać jedynie o Nawałce - bo przecież niedzielna decyzja o zwolnieniu trenera była porażką obu stron - warto spojrzeć, jak miota się w tym wszystkim zarząd i właściciel Lecha. Najpierw zwolnił Nenada Bjelicę, choć wyniki jego Lecha - jak na potencjał drużyny - nie były wcale złe. Wyrzucony trener poszedł do Dinama Zagrzeb, gdzie zdobył mistrzostwo Chorwacji, puchar tego kraju i zrobił furorę w Lidze Europy. Więc to chyba nie trener był problemem Lecha, prawda?

W Ivana Djurdjevicia klub długo inwestował. Na końcu "spalił" go i wyrzucił. Kompletnie bez sensu. Na Nawałkę w Poznaniu napalili się jak szczerbaty na suchary. A jak już zatrudnili w listopadzie wymarzonego trenera, to w marcu zarząd sam przyznał się, że znów się pomylił. Czy to jest poważne?

Lech miał od dawna skład bardzo średni, żeby nie powiedzieć słaby. Ale ma coś jeszcze słabszego - decydentów.

Źródło artykułu: