Burza wokół Reinharda Grindela wybuchła po publikacji niemieckich mediów. Poinformowały one, że szef DFB otrzymał bardzo drogi prezent od Grigorija Surkisa, który jest członkiem komitetu wykonawczego UEFA. Chodziło o zegarek warty kilka tysięcy euro. Grindel zataił ten fakt, co przyciągnęło na niego kłopoty.
Grindel potwierdził otrzymanie prezentu, ale nie zgodził się, że celowo to zataił. Jego zdaniem to prywatny, a nie biznesowy upominek.
Czytaj również: Zbigniew Boniek: Ten cały "pożar w burdelu" najbardziej uderza w Ekstraklasę
Dodatkowo "Der Spiegel" zdradził, że Grindel był zatrudniony w spółce zależnej od DFB. Przez trzynaście miesięcy pobierał pensję w wysokości 6 tysięcy euro. Łącznie zarobił 78 tysięcy euro.
ZOBACZ WIDEO Andrew Cole dla WP SportoweFakty: Byłem w szoku po wygranej w Paryżu
Szef niemieckiej federacji piłkarskiej po oskarżeniach zrezygnował ze swojej funkcji, którą pełnił od 2016 roku - poinformował "Bild". Tymczasowo Grindela zastąpią Rainer Koch i Reinhard Rauball, którzy dotychczas byli wiceprezesami. Pojawiły się spekulacje, że nowym szefem DFB zostanie Philipp Lahm, ale on sam szybko zdementował te plotki.
Po raz drugi z rzędu do zmiany prezesa niemieckiej federacji piłkarskiej dochodzi w skandalicznych okolicznościach. Grindel zastąpił Wolfganga Niersbacha, który odszedł po oskarżeniach o fałszowanie głosów podczas wyboru Niemiec na gospodarza mistrzostw świata w 2006 roku.
Grindel w trakcie swojej kadencji zasłynął przede wszystkim z wywalczenia organizacji Euro 2024.