To był ciężki czas dla Fina. Kasper Hamalainen u trenera Ricardo Sa Pinto musiał zadowolić się rolą głębokiego rezerwowego. Nowy szkoleniowiec Legii Warszawa, Aleksandar Vuković, przywrócił "Hamę" do gry, a ten odwdzięczył mu się bramką w meczu z Jagiellonią. Na konferencji prasowej Vuković pytany o zawodnika, którego chciałby wyróżnić, w pierwszej kolejności wskazał właśnie na pomocnika z Finlandii i dał do zrozumienia, że będzie on teraz ważną częścią drużyny.
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Czym jest dla pana futbol?
Kasper Hamalainen: To styl życia. Był ze mną przez większą część mojego życia, od kiedy miałem 5 lat. Nie wiem właściwie czym moje życie byłoby bez piłki, bo ona zawsze była.
Trochę się bałem, że odpowie pan, iż to pana robota.
Pewnie byłoby w tym dużo racji, ale to by było spłycenie sprawy.
Dla wielu młodych zawodników z nizin społecznych futbol często bywał szansą życia. Pana sytuacja jest inna.
Tak, pochodzę z klasy średniej, rodzice są fizjoterapeutami, od 20 lat prowadzą interes w tej branży.
Właśnie zmierzam do tego, że dla pana futbol nie był szansą, a przyjemnością.
W Finlandii jest to pewien problem, jakkolwiek by to nie brzmiało. W Finlandii mamy możliwości. Jeśli ci nie idzie, zmieniasz kierunek, zainteresowania. Wielu młodych zawodników rezygnuje bo czuje, że coś jest nie tak. Zły moment w karierze powoduje, że możesz szukać. Mój brat grał dobrze w piłkę, ale w pewnym momencie po prostu zaczął robić coś innego, poszedł na Uniwersytet, robi własną karierę, a ja zostałem przy piłce. Jeśli pochodzisz z biedy, jesteś bardziej zdesperowany.
ZOBACZ WIDEO "Podsumowanie tygodnia". Kto zdobędzie mistrzostwo Polski? "Legia zyskała luz po zwolnieniu Sa Pinto"
Casus uchodźców w wielu europejskich krajach.
Dokładnie tak, podobnie jest z piłkarzami z Brazylii, często wywodzącymi się z biednych rodzin. Ja na przykład miałem różne możliwości. Również jeśli chodzi o sport. Trenowałem hokej na lodzie, co zresztą w Finlandii nie jest niczym specjalnym, w końcu każdy to robi. Długo nie miałem takiego poczucia, że muszę być profesjonalnym piłkarzem, że to cel mojego życia. Ale z drugiej strony mam taką osobowość, że jak coś robię, to chcę robić to bardzo dobrze. Piłka nożna ma w sobie coś takiego, że zawsze możesz sobie coś udowadniać, poprawiać. Oczywiście czasem to przeszkadza, bo zaczynasz przesadzać z analizą i tak dalej, ale generalnie jest niezbędne, żeby znaleźć w sobie motywację. Ja nigdy nie miałem noża na gardle, bardziej to było na zasadzie walki "ja przeciwko samemu sobie", a więc udowadnianie sobie, że mogę to zrobić.
Mieliśmy przy domu własne boisko, niewielkie, ale wychodziliśmy z domu, schodziliśmy po schodkach i sobie graliśmy. Nie żaden wielki trening, po prostu graliśmy jeden na jednego, strzały, podania, takie podstawowe rzeczy. Więc trochę się nauczyłem. Ale czym innym jest motywacja do doskonalenia, a czym innym cel, którym jest kariera. Tak naprawdę aż do 17. roku życia nie myślałem o tym, żeby zostać zawodowym piłkarzem. Dopiero wtedy zrozumiałem, że jestem całkiem dobry i mam szansę żyć z piłki. Ale zawsze musisz mieć z tyłu głowy, że różnie w życiu może się potoczyć. Może przytrafi się kontuzja, która zakończy karierę.
I co by pan wtedy robił.
Nie mam pojęcia. Zawsze jakoś bym sobie poradził. Zresztą już wkrótce się przekonamy, bo zbliżam się do końca kariery. Oczywiście nie jestem nastolatkiem szukającym pracy, mam stabilną sytuację. Myślę, że zostanę przy piłce, ale niekoniecznie w roli trenera, w tej chwili nie czuję tego.
To też ciekawe, że pan nie mając noża na gardle został profesjonalnym piłkarzem a chłopcy, którzy marzyli o karierze robią teraz inne rzeczy. To nie fair.
O tak, czasem człowiek zapomina o tym, że milion osób chciałoby być na jego miejscu.
Podobno jeden zawodnik na tysiąc zostaje zawodowcem. A więc bierzemy z jednego rocznika 25-40 klubów i z tych wszystkich klubów przebije się jeden piłkarz.
Ano właśnie, to naprawdę mały procent. Nawet nie procent. Mamy farta i czasem przyjmujemy wszystko tak po prostu, jakby się nam to należało. Zapominamy o tym, jaką drogę trzeba przebyć, żeby...
Zostać rozjechanym przez dziennikarza? Owszem, wszyscy o tym zapominamy. Pan był zawsze numerem 1 w drużynie?
O nie. Gdy miałem 15 lat przyszły powołania do młodzieżowej kadry Finlandii na wyjazd do Portugalii. Kilku chłopców z mojego klubu w Turku przyniosło takie listy, na ładnym zielonym papierze, z informacją o powołaniu. Ja nie dostałem takiego listu. Byłem wtedy bardzo zazdrosny. Byłem pewien, że zasługuję na powołanie, marzyłem o tym i byłem rozczarowany. Na szczęście wkrótce zacząłem dostawać listy na zielonym papierze.
A pańscy koledzy?
Ci, którzy byli wielkimi gwiazdami w piłce młodzieżowej z czasem mieli problemy. Zadowalali się tym co mieli, nie rozwijali się tak jak koledzy, którzy ich gonili, tracili przewagę fizyczną. Z zawodników, którzy zagrali na mistrzostwach świata do lat 17 chyba tylko jeszcze jeden zawodnik gra za granicą (Tim Sparv w Mitdjylland - red.), wielu w ogóle się nie przebiło. Ja byłem gdzieś w środku stawki. Na pewno spore znaczenie miało to, że byłem zawodnikiem późno dojrzewającym, więc zaliczyłem spory skok mając 17 lat. Byłem gotowy technicznie, dobrze grałem, byłem mały, chudy. I nagle skoczyłem. Niestety doznałem poważnej kontuzji, która mnie trochę wyhamowała.
W Finlandii piłka nożna jest traktowana poważnie?
Gdy jeszcze grałem w lidze fińskiej, to było coś na zasadzie:
- Jaki jest twój zawód?
- Jestem piłkarzem.
- "Ok", ale czym się zajmujesz?
Oczywiście z czasem piłka była traktowana lepiej. Dziś jest nawet blisko hokeja. Potrzebujemy większego sukcesu.
Swojego Temmu Selanne? Mieliście Litmanena.
Myślę, że potrzebujemy awansować na jakiś turniej, to by był przełom. Na pewno gra w Finlandii wciąż nie daje stabilizacji finansowej.
Ale u pana to trochę inna historia, bo pochodzi pan z rodziny o sportowych tradycjach.
Tak jest, mama pływała, tata biegał.
I to z sukcesami.
Był trzykrotnym mistrzem Finlandii w biegu na 400 metrów.
Patrząc na pana styl gry to nie jest to genetyczne.
Wielu specjalistów mówi, że mam ciało biegacza. Zresztą przez jakiś czas uprawiałem lekką atletykę, od 7. do 11. roku życia biegałem. Nie miałem pojęcia co będę robił, myślę, że jak ktoś lubi sport to może uprawiać cokolwiek. U mnie wygrała piłka.
Ale skoro mówimy o bieganiu to mam wrażenie, że to jest coś, czego panu zabrakło u Sa Pinto. U niego gra była fizyczna, agresywna. A pan do tego opisu nie pasuje.
Tak. Oczywiście zawsze biegamy i walczymy, ale tam faktycznie miałem trudny czas. Byłem dobrze przygotowany fizycznie, ale po prostu nie widział mnie w składzie.
Raczej był pan w drużynie na zasadzie "Nie idzie nam, to wpuśćmy Hamę, może coś zrobi, a może nie".
Żeby tak było to by było nieźle. Większości spotkań nie grałem, wchodziłem tu na 10 minut, tu na 5. Ten sezon był ciężki.
Jakim trenerem był Sa Pinto?
Miał swoje metody i wierzył, że przyniosą powodzenie. I na początku efekty były widoczne, ale potem trochę siadło. Cały czas wymagał od zawodnika, żeby był w najwyższej możliwej formie. Wtedy dość łatwo o zmęczenie.
Zawsze to głupio tak się przyznać, ale wieści o odejściu Sa Pinto to były dla pana "dobre wiadomości". Aleksandar Vuković zasugerował od razu, że wraca pan do gry jako istotny piłkarz.
On mnie zna od lat, ja też wiem czego on oczekuje. Myślę, że mamy świetną relację zawodową, rozumiemy swoje potrzeby zawodnika oraz trenera. Gdy przychodził trener Sa Pinto, dodatkowo miałem uraz i nie dostałem wielu szans. Nie ukrywam, że przyjście Vuko to była dla mnie szansa. Chcę ją wykorzystać.
Uwolnił was z taktycznych kajdan?
Nie wiem czy można zmienić tak wiele w 24 godziny. Na pewno przyszła nowa energia, nowa chęć do gry.
W meczu z Jagiellonią widzieliśmy Legię szybką, techniczną, ekscytującą zamiast uprawiającej sporty walki. Muszę przyznać rację.
Proszę jednak nie zapominać, że czasy są takie iż nie ma piłki nożnej bez walki. Przez ostatnie kilkanaście lat sporo się w tej kwestii zmieniło, piłka poszła w stronę fizyczności. Teraz mamy trochę szczęścia, bo dawniej było tak, że wszyscy szli na siłownię i robili z grubsza to samo, teraz przygotowanie siłowe zaczyna być dostosowane do indywidualnych potrzeb zawodnika. Nie dla każdego dobra jest sztanga.
Polska Ekstraklasa na peryferiach Europy
Gdy przyszedł Sa Pinto wydawało się, że Legia wszystkich rozniesie i walka będzie się toczyła jedynie o drugie miejsce. A ostatnio miałem wrażenie, że szansa na tytuł jest coraz mniejsza.
Czuliśmy, że sprawy nie idą tak jakbyśmy chcieli, ale nigdy nie zwątpiliśmy. Mieliśmy świadomość, że strata nie jest duża. Zresztą w ostatnich latach kilka razy to przerabialiśmy. Ktoś z boku myśli, że to koniec, a my wiemy, że mamy rezerwy. Teraz nam dobrze idzie, mamy nową energię. Pan wspominał o meczu z Jagiellonią, ale ja bardziej chciałbym skoncentrować się na meczu z Górnikiem, gdzie wyszliśmy od 0:1 do 2:1 i pokazaliśmy, że stać nas na naprawdę wiele. Zrozumieliśmy, że możemy odrobić każdą stratę. Choć faktem jest, że musimy grać lepiej.
A teraz mecz z Pogonią. Dla pana zawsze okazja do wspomnień.
Tak, w pierwszym sezonie gdy tu byłem musieliśmy wygrać mecz z Pogonią w ostatniej kolejce i zrobiliśmy to. Wygraliśmy 3:0, a ja strzeliłem jedną z bramek. Specjalizujemy się w ostatnim meczu, nie wiem jak długo moje serce to wytrzyma.
Wielki futbol zamyka drzwi przed polskim piłkarzem
Może po prostu lubicie grać pod presją?
Chyba tak, zdobyłem cztery tytuły mistrzowskie, jeden z Lechem, trzy z Legią. Wszystkie w ostatniej kolejce.
Może to kwestia mentalności? Zawodnicy, którzy są przyzwyczajeni do wygrania nie wyrywają sobie włosów z głowy w nocy przed ważnym meczem.
Na pewno mamy doświadczenie, wiemy o co chodzi.
Ale to Lechia jest głodna.
My też, może nawet bardziej, bo znamy smak tytułu i wiemy o co gramy. Jest ogromna różnica między byciem mistrzem, a byciem drugim.
Na czym polega?
Mistrzem zostaje ten, który w najważniejszym momencie rzuci wszystko na jedną szalę. Różnica polega na tym, że jeden mówi o tym, że rzuci, a drugi to robi. My to umiemy. Mamy piłkarzy jakościowych z dobrą mentalnością.
A Lechia nie ma?
Tego nie powiedziałem.