Zdania na temat tego, jaki musi być trener, są podzielone. Jedni uważają, że musi być to koniecznie obcokrajowiec, gdyż nie ma wystarczająco dobrych polskich szkoleniowców, którzy udźwignęliby na plecach okrąg z literką L. Dla innych musi być to trener krajowy, gdyż on lepiej rozumie specyfikę ligi. Jeszcze inni uważają, że powinien być związany z Legią Warszawa, mieć, jak to się mówi, tutejsze DNA. Bo bez rozumienia Legii nie można jej prowadzić. Jest jeszcze czwarty pogląd, który mówi, że najważniejsze, aby był to po prostu dobry fachowiec.
Na całym świecie jest tylko jeden szkoleniowiec, który spełnia wszystkie te cechy. Aleksandar Vuković jest obcokrajowcem, ma polskie obywatelstwo, jest przesiąknięty Legią, bo jest tu od 2001 roku, i na razie udowadnia, że jest dobrym fachowcem. Jego bilans w obecnej kadencji to trzy mecze i trzy zwycięstwa, w bramkach 8:2. A do tego styl, którego nie należy się wstydzić.
Legendarna oplata za "Vuko"
W prasie padają dziś nazwiska różnych fachowców, którzy mieliby przejąć Legię po "Vuko", ale on sam chce pokazać, że jest gotowy na wielką grę.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Piękny gol Milika! Napoli pokonało Chievo 3:1 [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Gdy w 2001 roku przechodził do Legii Warszawa, jego klub Milicionar, wedle legendy, dostał w rozliczeniu autokar. W umowie zapisano, że jeśli tylko piłkarz wyjedzie na Zachód, Legia dołoży też na benzynę. Vuković wyjeżdżał dwukrotnie do Grecji, ale zawsze wracał. Tak naprawdę nie taki był plan. "Vuko" chciał pograć w poważniejszym klubie, ale jego marzeniem zawsze było przebicie się do Partizana Belgrad, którego był wychowankiem. Zamiast tego znalazł nowy klub, nowy dom. Zawsze czuł się dobrze w Warszawie. W odróżnieniu od wielu kolegów z zespołu szybko się nauczył polskiego.
W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" w 2008 mówił: "Przyjechałem do Polski, dostałem tu pracę. Moim trenerem był Dragomir Okuka, który mówił po serbsku. W Legii zawsze było też co najmniej dwóch chłopaków posługujących się moim ojczystym językiem. Nie musiałem się wysilać. Ale uważałem, że ze względu na szacunek dla kraju, w którym dostałem takie możliwości, powinienem nauczyć się polskiego. Jak najszybciej i jak najlepiej".
Nauczył się z gazet, z telewizji, dzięki rozmowom z dziennikarzami i zwykłymi ludźmi. Uczył się w praktyce, na błędach. Polubił nasz kraj. "Wiem, co przeżyliście podczas II Wojny Światowej, jak to było z Solidarnością, znam wasze zasługi w obaleniu komunizmu. O tym mogę dyskutować godzinami. Jak jadę do Serbii, to wszystkim opowiadam o tym dzielnym, ciągle narzekającym narodzie".
Spodobało mu się na tyle, że po kilku latach dostał polskie obywatelstwo. Oczywiście można powiedzieć, że dzięki temu przestał formalnie być uważany za obcokrajowca, ale kto poznał Vukovicia, ten wie, że jest w tym też wiele szczerości. Żeby jednak było jasne, Vuković jest, był i będzie Serbem. Dyskusje z nim na tematy wojenne są dość problematyczne, gdyż przybiera postawę niemal nacjonalistyczną. Swego czasu zaprezentował swój antyamerykanizm i został publicznie obrażony przez Janusza Basałaja, szefa departamentu komunikacji PZPN. "Vuko" nie mógł darować Amerykanom bombardowań NATO z 1999 roku.
Trudne to były dyskusje, bo Vuković, jest człowiekiem emocjonalnym. To było widać w czasach pracy z Jackiem Magierą. Jako asystent był odpowiedzialny m.in. za robienie klimatu. Filmiki z szatni, gdzie inicjuje różne zabawy i przyśpiewki, były hitem internetu. Ta emocjonalność była zarówno jego niezwykle pozytywną cechą, jak i przekleństwem. Podczas kariery przydawała mu się niejednokrotnie.
Mówi o tym choćby Jurij Szatałow. - Możliwości trenera są ograniczone. Może krzyknąć, nawet rozbić coś w szatni. Ale ja wiedziałem, że to jest działanie krótkotrwałe. Trener jako człowiek z zewnątrz ma ograniczone pole manewru. Motywacja od wewnątrz, ze strony zawodników z autorytetem, nie ma granic. Proszę spojrzeć na Koronę Kielce. To niezły zespół, ma kilku wojowników. Ale gdy wyjmie się Vukovicia, przestaje istnieć.
Tak właśnie było w Koronie, gdzie kończył karierę. Ale tak było też w Legii, gdzie zaczynał. W sezonie 2001/02, którym dołączył do Legii, klub z Warszawy sięgnął po pierwszy od sześciu lat tytuł mistrza Polski, a "Vuko" był liderem Wojskowych.
Jego bilans to dwa tytuły mistrzowskie i dwa puchary. Z dzisiejszej perspektywy może nie tak wiele, ale 10 lat temu zdobycie mistrzostwa Polski dla Legii było znacznie większym wyzwaniem niż obecnie, wiele lat po zakończeniu ery Wisły Kraków Bogusława Cupiała.
Serce i rozum
W 2013 roku Vuković skończył karierę i zaczął szukać szczęścia w trenerce, najpierw w Koronie potem w Legii. Sporo mu to dało, bo jako asystent mógł z bliska zobaczyć różne style. Pracował z Hiszpanem Pachetą, Rosjaninem po austriackich kursach Stanisławem Czerczesowem, Albańczykiem z Belgii, Besnikiem Hasim, naszym Jackiem Magierą, Chorwatem Romeo Jozakiem, Portugalczykiem z doświadczeniem w Belgii, Ricardo Sa Pinto.
- Świadomie obrałem drogę spokojnego przygotowania do zawodu. Zaczynałem pięć lat temu w Koronie Kielce u Pachety. Odbyłem dwa kursy w Białej Podlaskiej. Poza tym mam wrażenie, że w Legii, mówiąc żartem, wiele rzeczy było robione pode mnie. Było sporo zmian myśli szkoleniowej i od każdego trenera mogłem się czegoś nauczyć. Jestem teraz gotowy, choć wszyscy będą w to wątpić po pierwszej porażce - mówi "Vuko".
Na razie jeszcze jej nie doznał. Trzy mecze, trzy zwycięstwa. W pierwszym spotkaniu, z Jagiellonią, zespół grał futbol dawno nieoglądany na polskich boiskach. Porywający, ekscytujący, zawodnicy nagle zostali jakby uwolnieni z kajdan. W meczu z Górnikiem było trudniej, ale drużyna wyciągnęła wynik z 0:1 na 2:1. W końcu z Pogonią połączyła oba te mecze. I odrobiła straty i zagrała świetny futbol. W klubie słyszymy, że Ricardo Sa Pinto świetnie przygotował zespół, stworzył broń, ale nie potrafił jej użyć. "Vuko" wiedział jak. Uwolnił potencjał zawodników. Przy okazji o swoim poprzedniku wypowiada się tylko i wyłącznie dobrze.
Następne tygodnie mogą być dla niego kluczowe. Jeśli zdobędzie tytuł, właściciel klubu będzie miał problem, żeby go zmienić na "lepszy model", bo kibice mogliby to bardzo źle odebrać. Z drugiej strony, wszyscy mają z tyłu głowy Deana Klafuricia, który przejął zespół po Romeo Jozaku i zamienił klub w świetnie funkcjonującą maszynę. Ale tylko na dwa miesiące.
Polska ekstraklasa na peryferiach Europy
Ale Vuković nie jest Klafuriciem. Wiele wskazuje na to, że nie jest też sobą - takim, jakim był wcześniej. Nauczył się dyplomacji. Nie ma już starego żywiołowego Vukovicia. Tego, który biegał sprintem pod trybunę kibiców Lecha Poznań i ostentacyjnie cieszył się z wygranej. Kibice lubili ten styl, ale sprawił on też, że właściciel klubu nigdy nie brał go na poważnie jako ewentualnego szkoleniowca. Wypowiedź: "Vuko jest sercem klubu, ale potrzeba teraz rozumu" - była bardzo sugestywna.
Wielki futbol zamyka drzwi przed polskim piłkarzem
Dziś Vuković mówi: - Pamiętam, gdy prezes delikatnie ze mną pojechał, ale człowiek uczy się cały czas. Nie mam kompleksów. Nie mam też problemu, jeśli ktoś ma swoje zdanie wyrobione na podstawie obserwacji. W każdym jest serce i rozum. Serce nie funkcjonuje bez rozumu i odwrotnie. Jak ze wszystkim w życiu trzeba zachować balans - zakończył.