PZPN nie chce płacić za obrażenia kibica

PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: finał Pucharu Polski w 2016 roku
PAP / Bartłomiej Zborowski / Na zdjęciu: finał Pucharu Polski w 2016 roku

Już trzy lata mijają od chwili, gdy na Stadionie Narodowym 63-letni fan Legii został poparzony racą. Sprawa jest w sądzie. PZPN nie poczuwa się do winy. Tymczasem podczas ostatniego finału Pucharu Polski związek znowu nie powstrzymał racowiczów.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy rozmawialiśmy z poszkodowanym, zapewnił nas, że jego stan wciąż się pogarsza. - Mam coraz częściej zaniki pamięci, co wiąże z tym incydentem - mówi.

Temat rac wrócił podczas ostatniego finału Totolotek Pucharu Polski. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem, bo wraca co roku. Tym razem fani Jagiellonii Białystok odpalili ponad 100 rac na sektorze, ale jak zaznaczyły media, nie doszło do incydentów związanych z wrzucaniem ich na boisko. Walka z racami trwa od lat, nie radzą sobie z tym ani kluby, ani PZPN. Kibice wciąż wnoszą je na trybuny, mimo że potrafią być bardzo niebezpieczne, o czym przekonał się Krzysztof spod Warszawy, 63-letni emeryt.

2 maja 2016 roku na Stadionie Narodowym w Warszawie Legia Warszawa grała z Lechem Poznań. W pewnym momencie warszawscy kibice wywiesili wielką flagę z kawalerzystą. Dla obserwatorów z zewnątrz było to efektowne, ale dla tych, którzy znaleźli się pod flagą, niekoniecznie.

ZOBACZ WIDEO Vuković zostanie zweryfikowany przez okres przygotowawczy? "Klafurić też wyglądał na świetnego trenera"

- Nie tylko nic nie widziałem, ale też zacząłem się dusić. Dlatego, podobnie jak dziesiątki innych osób, pobiegłem w górę schodów i stanąłem nad flagą. Kilka metrów za nami kibice odpalili race - opowiadał. Chwilę później poczuł potworny ból, zanotował jeszcze nieprzyjemny swąd palonej skóry i stracił przytomność. Potem dowiedział się, że raca, która wpadła mu za koszulkę, pali się w temperaturze 1600 stopni.

Ratownik medyczny firmy "Falck" zeznał w sądzie, że oparzenia pochodziły od racy, zaś on musiał wyrywać kawałki koszulki wtopione w skórę. Według niego doszło do poparzeń 5 procent ciała.

Fan Legii zwrócił się do PZPN o 10 tysięcy złotych, ale związek od początku odrzucił jego roszczenia, uznając, że nie ponosi odpowiedzialności. Prawnicy związku powoływali się na sprawę kibica ze Śląska, który podczas meczu stracił oko trafiony kamieniem. Różnica między sprawami polegała na tym, że w tamtym przypadku sprawca rzucił w ofiarę kamieniem wyrwanym z trybuny, zaś w przypadku pana Krzysztofa fani wnieśli race. Wiele wskazuje, że przy cichym przyzwoleniu PZPN. Tego oczywiście nie sposób udowodnić, ale po tym jak fani Lecha zaczęli rzucać racami, Boniek napisał na Twitterze: "Jestem zawiedziony. Nie tak się umawialiśmy".

Zostało to raczej jednoznacznie odebrane jako informacje, że kibice mogli wnosić race na stadion, ale nie mieli prawa ich rzucać na boisko. Zresztą z zeznań świadków wynikało jasno, że kibice mieli możliwość wniesienia środków pirotechnicznych.

ZOBACZ: List niepełnosprawnego kibica do PZPN oraz odpowiedź związku

PZPN nie przyjął warunków kibica, zaproponował mediacje, ale je zaraz uciął, dlatego strona przeciwna uznała, że związek gra na zwłokę. W sądzie pan Krzysztof doliczył koszta i zażądał już 25 tysięcy. Uważa, że nie jest to wygórowana kwota, biorąc pod uwagę szkody, jakich doznał. Stracił choćby pracę, ponieważ nie był w stanie jeździć samochodem. - Tak naprawdę trudno oszacować straty, jakie poniósł. Chcemy symbolicznego zadośćuczynienia - mówi Magdalena Sychowska, adwokat poszkodowanego.

ZOBACZ: Fatalna organizacja finału Pucharu Polski

Przedstawiciele PZPN doskonale zdają sobie sprawę z tego, że gdyby zapadł wyrok niekorzystny dla związku, otworzy to drzwi dla podobnych roszczeń, dlatego do końca będzie się opierał. W tej chwili sprawa jest "w zawieszeniu", ponieważ zmieniono skład sędziowski. Po wyroku należy spodziewać się apelacji. Jest więc prawdopodobne, że adwokatom związku uda się przeciągnąć sprawę do kadencji kolejnego zarządu PZPN.

Źródło artykułu: